Niemcy i Francja na gapę
Tak podróżując najwięcej czasu spędzilismy w Bawarii położonej na południu Niemiec. Urzekła mnie ta górzysta kraina z niezwykle malowniczymi krajobrazami, która miejscami przypomina naszą Jurę. Tyle, że Bawaria to niezwykle rozległy i zróżnicowany region, dający wiele możliwości. Ale od początku.
Wyruszyliśmy z Polski, z Gliwic stopem i praktycznie bez większych przystanków dojechaliśmy do samej Bawarii, gdzie rozbiliśmy się na uboczu na pierwszy nocleg. Rano ostro zabraliśmy się za szukanie pracy przy warzywach czy czymś takim. Gdy po usilnych staraniach okazało się, że nic nie znajdziemy, ruszyliśmy dalej i tak zaczęła się nasza turystyczna podróż po Bawarii, a później dalej.
Pierwszym większym miastem, do jakiego dotarliśmy było Pegnitz (Hufeisen) - niezwykle malownicze miejsce. Po szybkim zwiedzaniu udaliśmy się na zasłużony odpoczynek nad rzekę Pegnitz, uroczo wijącą się wśród dolin bawarskich. Akurat trafiliśmy na spływ kajakowy, także o nudzie nie mogło być mowy.
Norymbergę niestety oglądaliśmy tylko z daleka, bo nie mieliśmy sił wałęsać się po tak dużym mieście z ważącymi tony plecakami (później już byliśmy mądrzejsi i zostawialiśmy bagaż w jakimś bezpiecznym miejscu na przechowanie). Dzisiaj, oglądając w necie zabytki i atrakcje tego miasta, nie mogę odżałować naszej decyzji, tym bardziej, że podobnie postąpilismy z Monachium - stolicą Bawarii.
Dalej przemieszczaliśmy się na południe, aż dotarliśmy do Fussen - niepodważalnego numeru 1 tej wyprawy. To zabytkowe, romantyczne miasteczko poszczycić może się wspaniałą Starówką z późnogotyckim Wysokim Zamkiem, barokowym zespołem klasztornym Św. Magnusa, w którym znajduje się ciekawe Muzeum Miasta oraz kolorowymi, średniowiecznymi kamieniczkami. Pozbyliśmy się plecaków i pełni szczęścia poddaliśmy się specyficznej, kameralnej atmosferze tego miejsca.
Popołudniu podjechaliśmy sobie do kolejnej atrakcji Fussen - znanych w całej Europie królewskich zamków Neuschwanstein i Hohenschwangau. Znajdują się one około 4 km na południe od Fussen, na samej granicy z Austrią. Mieliśmy tu wyjątkowe szczęście. Nie dość, że pod Neuschwanstein wiozła nas fantastyczna BMW-ica, to jej kierowca dodatkowo dał nam pieniądze na zwiedzenie zamku 🙂 (innym razem musieliśmy wyglądać na głodnych, bo kierowca dał nam pieniądze na chleb, a właściwie dużo chlebów).
Neuschwanstein to prawdziwie bajkowy zamek zbudowany w fantastycznej scenerii Alp przez młodego króla bawarskiego Ludwika II. Budowla ta niezwykłej urody i wielkości, niesamowicie prezentuje się na tle soczystej zieleni gór i błękitu jeziora. Każdego roku przyjeżdżają tu prawdziwe tłumy turystów, aby zobaczyć ten twór ludzkiej wyobraźni i odzwierciedlenie marzeń nieco szalonego władcy.
Obok Neuschwanstein znajduje się drugi zamek - Hohenschwangau, który był letnią rezydencją rodziny królewskiej. Okolica zamków naprawdę jest wspaniała, toteż nie mogliśmy nacieszyć się tymi widokami. A że robiło się coraz później, postanowiliśmy rozbić namiot w pobliżu. Muszę przyznać, że nocleg z widokiem na Alpy i przycupnięty wśród nich zamek Neuschwanstein był najbardziej niesamowitym i niezapomnianym moim noclegiem jak do tej pory. Choć zmarzliśmy trochę, warto było.
Niedaleko jest z tego miejsca na Zugspitze - najwyższy szczyt Niemiec, my jednak ruszyliśmy nad Jezioro Bodeńskie nazywane szwabskim morzem. To miejsce zupełnie zaskakuje, jeśli się o nim wcześniej nie słyszało. Bo jak tu nie być zdziwionym, gdy w Niemczech nagle naszym oczom ukazują się winnice, palmy, piaszczyste plaże i szmaragdowa woda Bodensee połyskująca w słońcu, a to wszystko w pięknej, alpejskiej scenerii...
Jezioro Bodeńskie łączy trzy państwa: Niemcy, Austrię i Szwajcarię. My przyjechaliśmy nad ten wspaniały zbiornik od strony Bawarii. Przejechaliśmy kilka miejscowości letniskowych ciągnących się jedna za drugą wzdłuż brzegu jeziora, aby nacieszyć oczy tym wspaniałym widokiem. W końcu opuściliśmy samochód i po szybkim posiłku ruszyliśmy czym prędzej nad wodę. Nogi wyrywały się do przodu, bo zmęczone i spocone ciała jak niczego innego pragnęły chłodnej wody.
Kiedy już nieco ochłonęliśmy, nadszedł czas pomyśleć o noclegu, jak zwykle zaczęliśmy poszukiwać ustronnego miejsca odpowiedniego na rozbicie namiotu na dziko. Niestety tutaj okazało się to niemożliwe, z jednej strony ulicy jezioro, z drugiej winnice, tak więc musieliśmy udać się do mieszkańców, aby rozbić się na jakimś ogródku. No i dowiedzieliśmy się, że możemy rozbić się na polu namiotowym nad samym jeziorem, nie wiem, czy zawsze tam jest za darmo, nawet nie pamiętam co to za miejscowość była, w każdym razie nikt nas o zapłatę nie spytał. Jako więc, że był dostęp do pryszniców (!), a jezioro na wyciągnięcie dłoni, pozwoliliśmy sobie na 2-dniowy pobyt nad Bodensee.
Nad Jeziorem Bodeńskiem zwiedziliśmy piękne miasteczko - Lindau, którego najstarsza część leży na wyspie o tej samej nazwie. Charakterystycznym elementem Lindau jest latarnia morska i wyjście z portu, często uwieczniane na fotografiach, ale urocze są też kręte uliczki, wijące się wśród ciasnej zabudowy kryjącej tysiące sklepików. Lindau każdego roku przyciąga wielu turystów oraz laureatów nagrody Nobla i nic w tym dziwnego, bo to naprawdę ładne i atrakcyjne miejsce.
Znad Jeziora Bodeńskiego ruszyliśmy dalej stopem w stronę Francji. Najpierw kilka dni spędziliśmy przemierzając niezwykle gościnne i malownicze wioski i małe miasteczka zachodniej Francji aż dotarliśmy do Strasburga.
Strasburg to miasto niezwykłe, kolorowe, gościnne, o pięknej architekturze. Polubiłam niezmiernie to miejsce, w którym pełen turystów, kramików i pamiątek deptak doprowadził nas do pięknej, miesternie zdobionej katedry...
Centrum Strasburga zostało uznane przez UNESCO za światowe dziedzictwo ludzkości. Znajduje się ono na wyspie otoczonej ze wszystkich stron kanałami. Oczywiście zacząć trzeba od wspaniałej, wyrastającej jakby znikąd, w środku miasta Katedry Notre Dame. Właśnie chyba ta ciasnota wokół dodatkowo potęguje wrażenie jej ogromu. Katedra, podobnie jak inne monumentalne zabytkowe budowle stojące w tej części Strasburga, zbudowana jest z czerwonego piaskowca.
Gdy już nacieszyliśmy oczy tym niecodziennym widokiem, nogi poniosły nas w kierunku miejsca nazywanego Małą Francją (Petite France). I znów zaskoczenie, znów radość odkrycia czegoś pięknego o niepowtarzalnym klimacie i uroku. Petite France to charakterystyczna zabytkowa zabudowa na wysepkach poprzecinanych kanałami. Małe, kolorowe domki, kanały, przepływające łódki, małe promy, knajpki i hotele - można poczuć się jak w jakiejś Nibylandii !
Niewiele więcej zwiedziliśmy tym razem w Strasburgu, ale ciężkie plecaki przygniatające do ziemi nie dawały szans na dalekie spacery w upale, mamy jednak pretekst, by powrócić tu znów, z nowymi siłami.
Po Strasburgu zaczęliśmy myśleć o powrocie do domu, jeszcze tylko kilka miejscowości francuskich i mozolny powrót. Na początku poszło gładko, ale w dawnym NRD prawdziwa kapa, długo czekaliśmy na jakiegoś usłużnego kierowcę, na szczęście w końcu trafił się gostek, który zawiózł nas do samych Gliwic.