Na dwóch kółkach wokół WIGIER
Planując urlop na Suwalszczyźnie wiedzieliśmy, że musimy zabrać rowery. Trudno jest zwiedzać te tereny na piechotę, bo odległości są zbyt duże, a samochodem wprost nie wypada z uwagi na czystość przyrody, więc rower - idealny środek lokomocji.
Jedną z wycieczek postanowiliśmy poprowadzić dookoła jeziora Wigry.
Wyruszamy wczesnym rankiem ze Starego Folwarku i z głównej drogi kierujemy się w prawo. Najpierw dróżką wzdłuż brzegu jeziora, a po chwili mostkiem nad przepływem między jeziorami: Leszczewek i Wigry. Mimo, że to dopiero początek trasy, warto się zatrzymać, posłuchać ptaków, popatrzeć na rodzinkę kaczek przepływającą pod mostkiem, podziwiać panoramę z widocznym w oddali klasztorem kamedułów.
Jedziemy dalej, ale po chwili znów się zatrzymujemy, gdyż spotykamy rowerzystów jadących w przeciwnym kierunku - starsze małżeństwo mieszkające (turystycznie) w stodole u jakiegoś gospodarza i mające wielką ochotę wymienić z nami kilka uwag na temat pogody i wypoczynku nad Wigrami. Tomek (nasz syn) korzysta z przerwy i fotografuje bociany. Potem jedziemy polnymi ścieżkami i drewnianymi mostkami (bez poręczy) nad bagnami i torfowiskami. Na tych mostkach lepiej nie zsiadać z roweru, gdyż drewniane deski są bardzo śliskie i łatwiej utrzymać równowagę na oponach niż własnych nogach (sprawdzone!).
Najpiękniejsza jest jazda leśnymi duktami. Moi chłopcy (mąż i syn) pojechali szybciej zostawiając mnie w tyle, ale to mi w ogóle nie przeszkadza. Jadę sobie wolniutko i napawam się zielenią, zapachem mokrej ziemi i trawy, śpiewem wiatru i ptaków. Czasem jednak większą uwagę zwracam na samą technikę jazdy, gdyż nagle pojawiają się strome podjazdy lub zjazdy po korzeniach. Chwilami zsiadam z roweru i go sprowadzam, ale chłopakom chyba się nie przyznam. Ciekawe, gdzie oni są?
Czekają na mnie przed mostkiem nad Czarną Hańczą, ale niestety nie z własnej woli. Przed nami pojawiła się większa grupa rowerzystów, jak się okazało niemieckich turystów. Stoją na drodze, opędzają się od komarów, w panice próbują smarować jakimiś specyfikami i tarasują przejazd. O dziwo, nas komary w ogóle nie atakują. Może to przez to, że od kilku tygodni zażywamy witaminę B, a może po prostu swoich nie ruszają?
W każdym razie mamy czas, aby podziwiać Czarną Hańczę - wąską, rwącą, dziką, z powalonymi w poprzek pniami drzew, płynącą wśród mokradeł i pobudzającą wyobraźnię rzekę.
Pozdrawiamy i mijamy turystów i jedziemy dalej pięknym lasem. Czasem przystajemy, aby zachwycić się nową panoramą jeziora, przeczytać z tablic informacje dotyczące otaczającej nas przyrody, napić się wody (oczywiście z bidonów). Mijamy jezioro Muliczne z dość ładną plażą. W końcu dojeżdżamy do miejscowości Gawrych Ruda. Stąd trasa biegnie raz leśnymi ścieżkami, to znów asfaltowymi drogami. Z platformy widokowej oglądamy Jezioro Okrągłe i zatokę Wigierki i jedziemy dalej do Płociczna. Asfaltowa droga pozwala trochę odpocząć, ale my zdecydowanie wolimy "niewygody" polnych i leśnych ścieżek, na które wkrótce skręcamy. Z wysokiego brzegu Wigier podziwiamy kajakarzy sunących środkiem jeziora i mkniemy do lasu. Droga prowadzi nas do wsi Bryzgiel. Chyba już czas na duże co nieco. W przydrożnym barze zjadamy pyszne kartacze - danie regionalne.
Z pełnymi brzuszkami i nowymi siłami ruszamy dalej. Coś jednak chyba nam się plącze, bo to co wskazuje mapa nie pokrywa nam się ze szlakiem ani z drogami, ani z tym co mijamy. I to raczej nie jest wina mapy, tylko po prostu zabłądziliśmy, No cóż, do wieczora jeszcze daleko. Jedziemy przed siebie! No i okazuje się, że nie ma tego złego .. Dojeżdżamy do niezwykłego miejsca - monumentalny krzyż, a na nim i wokół niego umieszczone koła młyńskie, naczynia i inne elementy jakichś starych urządzeń . Chwilę odpoczywany i od napotkanych kobiet dowiadujemy się, że jest to pomnik upamiętniający spaloną przez hitlerowców wieś, w której zginęli wszyscy jej mieszkańcy, a te przedmioty są pamiątkami po nich. Powoduje w nas to potrzebę ponownego przyjrzenia się pomnikowi i chwili zadumy. Dowiadujemy się też, jak mamy jechać dalej i ruszamy do Czerwonego Folwarku, a dalej do wsi Wigry. Tym razem cieszymy się, że możemy jechać asfaltem, bo mamy już sporo kilometrów w nogach (tzn. w kołach|).
Docieramy do klasztoru, który podziwialiśmy kilkakrotnie wraz z panoramą jeziora. Problem mamy jedynie z miejscem, gdzie na czas zwiedzania moglibyśmy zostawić rowery. Nikt nie pomyślał o rowerowych turystach. Na szczęście możemy skorzystać z uprzejmości pana sprzedającego pamiątki i pod jego okiem na łączce parkujemy nasze pojazdy.
Zwiedzamy kościół i kryptę ("Memento Mori"😉, z wieży zegarowej podziwiamy panoramę jeziora Wigry i zaglądamy do eremitorium (domki dawnych pustelników), potem idziemy obejrzeć pokoje, gdzie podczas swej pielgrzymki do Polski w 1999 roku przebywał papież Jan Paweł II. Jeszcze tylko kupujemy pamiątki (wiadomo u kogo) i ruszamy na ostatni odcinek drogi do Starego Folwarku.
Mamy na liczniku 57 km. Jesteśmy wykończeni, pełni wrażeń i bardzo dumni z siebie, ale jutro chyba pojedziemy samochodem zwiedzać pobliskie miasteczka (przecież rowery też muszą trochę odpocząć).