Wrota Chałubińskiego po raz trzeci

Po nocy spędzonej na taborze wyszliśmy we dwoje na krótki spacer do Morskiego Oka. Już o 8 rano w Moku był tłum. Podeszliśmy nad Czarny Staw i szybko wróciliśmy. Poczekaliśmy na resztę teamu - niektórzy pierwszy raz szli na tabor i trzeba było ich telefonicznie naprowadzać.
Jak się wszyscy zebaraliśmy, to wzięłam na plecy nasz kosz na śmieci i poszliśmy sprzątać Tatry. Oprócz papierków ludzie wyrzucają w Tatrach butelki po wódce, litrowe słoiki z zawartością i bez, jak również różnego typu puszki. Nie rozumiem idei picia na Wrotach i ukrywania butelek pod kamieniami, ale może jestem dziwna...

Po zejściu na dół skoczyliśmy na tabor, a wieczoriem poszliśmy do Moka na imprezę z resztą naszej ekipy. Wracaliśmy na tabor późno w nocy. Najpierw o mało co nie wleźliśmy w grubą sprężynę pod prądem, popularnego "misiojeba". To nie był taki elektryczny pastuch jak na pastwiskach, tylko coś, co musi się przebić przez futro i skórę wielkiego zwierza. Dobrze, że nas nie podprażyło 😉.
Na tabor szliśmy w 10 osób, strasznie głośno śpiewając. Była może 2. w nocy. Chcieliśmy odstraszyć potencjalne miśki. Nagle tuż przed skrętem na ścieżkę prowadzącą do obozowiska w ciemności zobaczyliśmy z 50 par świecących oczu na różnej wysokości. Ktoś wrzasnął, a wszyscy zbiliśmy się w ciasne stadko. W świetle czołówek zobaczyliśmy tylko czarne cienie. Wilki? Niedźwiedzie? Oczy stały i patrzyły na nas, a kilka z nich zaczęło się przybliżać. Byliśmy spanikowani. 10 dorosłych osób bardzo doświadczonych górsko i odważnych teraz trzęsło się ze strachu. W końcu zaczęliśmy fukać, pokrzykiwać, prychać, wymachiwać rękoma i oczy zaczęły się cofać. Szybko skręciliśmy na ścieżkę, a na niej było tego jeszcze więcej! W końcu było coś widać i ktoś powiedział, że to tylko łanie. Ponad 50 wielkich, groźnych łani z krwiożerczymi młodymi 😉
