Śnieżka

W ramach dnia restowego podczas wspinaczkowego wyjazdu w Sokoliki postanowiliśmy zdobyć Śnieżkę. Wyszliśmu o 16, ale dzień był długi, jak to w końcu czerwca, więc zdążyliśmy zejść przed zmrokiem.
Podejście nie było bardzo wyczerpujące, tylko nieco nudnawe. Przypominało mi wejście szlakiem żółtym na Babią, tyle że bez skałek i łańcuchów. Zresztą Śnieżka wygląda trochę jak Babia, to gołoborze, kosówka i sam kształt 🙂.

Minęliśmy coś w rodzaju symbolicznego cmentarzyku z tablicami upamiętniającymi osoby, które zgnięły w masywie. Potem podreptaliśmy czerwonym szlakiem prosto na szczyt, na którym wiało nieprzeciętnie. Trochę pofociliśmy i zeszliśmy na dół do Śląskiego Domu na obiadek. Schabowy był poprawny, bez szału, ale też nie wyżyna sztuki kulinarnej.
To, co mnie zdziwiło, to brukowane szlaki. Wiem, że to tereny poniemieckie, a tam naprawdę Ordnung must sein, zresztą też mam to we krwi i dobrze rozumiem, ale mimo wszystko w górach to tak trochę nie pasuje. Nie szło się po tym zbyt przyjemnie. No ale dobrze, że nie wylali tam asfaltu 🙂.

Potem przemieściliśmy się najpierw do Strzechy Akademickiej - duże, ponure schronisko, z lekkim postprl-owskim klimatem, a następnie do Samotni - ukochanego schroniska mojej babci i dziadka, w którym spędzali swoje zimowe wakacje i które było ich bazą wypadową na skitury 🙂.
Rzeczywiście w środku jest cudownie klimatycznie. Bardzo górsko. Wprost nie chciałam stamtąd wychodzić. Myślałam o babci i dziadku, o tym, jak to miejsce wyglądało przed ponad półwieczem, w czasach, gdy byli w moim wieku. Zastanawiałam się, jakimi trasami jeździli i czy dałabym radę kiedyś w zimie pojechać tam i na starych nartach dziadka sobie troszkę poszusować. Oczywiście po oddaniu ich uprzednio do renowacji 🙂.



Później już było tylko zejście na dół. Nie bardzo kojarzę, czy żółtym szlakiem, czy niebieskim. Po drodze były jakieś polanki, ruinki i chyba wodospad. Trasa fajna, dzień wykorzystany maksymalnie.