Świnica
Wyruszyliśmy we dwoje po kolejne dwutysięczniki do naszej kolekcji. Poranek na Żywiecczyźnie nie zapowiadał się jakoś mega zachęcająco. Zachmurzenie było dosyć spore i za bardzo nie wiedziałam czy będzie co podziwiać dzisiejszego dnia. Będzie padać - stale się upierałam, na co Maciek reagował śmiechem. Dzisiaj mieliśmy szczyt lenistwa i na Kasprowy Wierch wyjechaliśmy sobie kolejką. Chcieliśmy zaoszczędzić czas i siły na Świnicę. Jechałam nią ostatni raz w latach 90-tych, cóż to była za frajda i strach jednocześnie 🙂 Stare wagoniki nie mieściły tyle osób, a jazda nimi była dla mnie jako dla dziecka czymś naprawdę ekstremalnym 😁
Pogoda zapowiadała się cudnie...już na Kasprowym widoki powalały...znowu nam szczęście dopisało i mamy wspaniałą widoczność. Marsz twarzą zwróconą do Słońca to nie jest najlepsza opcja...jeszcze w dodatku gdy na szczytach zalega z metr śniegu...Brak kremu z filtrem dało nam się we znaki jeszcze długo po wyprawie 😉 Jest wcześnie bo 9:00, ale na stoku już robi się tłoczno. Na szczęście w stronę Świnicy nie idzie za dużo turystów, więc nie będzie tłoczno i będzie można cieszyć się widokami i spokojem w samotności. Szybko zdobywamy Beskid, a przed Przełęczą Liliowe robimy przerwę na śniadanko i na założenie raków, chociaż śnieg z minuty na minutę zmienia się w białe, kopne dziadostwo. Cieszymy się ciszą i panoramami. Na szczycie Świnicy widzimy małe punkciki, ktoś już rozkoszuje się wolnością tam na górze 🙂
Ruszamy dalej, a silny wiatr schładza nasze emocje. Nie spieszymy się zbytnio i koło 11 docieramy na Skrajną Przełęcz. Siadam...i patrzę na ludzi, którzy już rozpoczęli się wspinać na Świnicę...Ostro się zapieram, że nie dam chyba rady, ale mój górski partner motywuje mnie skutecznie do podjęcia próby i wiem, że nawet gdybym chciała zawrócić to mi nie pozwoli-to się nazywa motywacja 😉
Od strony Kościelca słyszymy helikopter...mam nadzieję, że nic się nie stało nikomu....Wracając do wspinaczki to w gruncie rzeczy wcale nie było tak źle jak mi się wcześniej wydawało. Po drodze mija nas starszy wiekiem turysta i zachwala dzisiejsze warunki pogodowe-no i podnosi mnie na duchu 🙂 A kolejni dwaj rozczarowani schodzą w dół, skarżąc się, że szlak na Zawrat jest nie przetarty...dziękuję bardzo jeszcze iść na Zawrat 😁 Jeszcze chwila i jeszcze kawałek...przecinamy Żleb Blatona, który wywołuje u mnie mały skok adrenaliny. Przy dwójce lawinowej i takich warunkach o lawinę nie trudno-szybko czmycham za Maćkiem. Pod szczytem czwórka turystów bez sprzętu i zabezpieczeń udaje się na taternicki szczyt Świnicy, co zgodnie zgromadzeni na szczycie kwitują jako skrajną głupotę. Oczywiście dla Maćka-Pro to pestka i również twardo obstaje nad tym, że i my tam pójdziemy-z trudem wybijam mu to z głowy...
Świnica zdobyta koło południa...jestem z siebie dumna, że dałam radę 🙂 Szczyt ma małą powierzchnię toteż nasza ósemka zajmuje chyba całą jej powierzchnię...Widoki są wspaniałe. Zdjęcia i popas w takich warunkach...to każdy musi przeżyć...jest cudownie i nie chce się schodzić w doliny...
Po 40 minutach postanawiamy schodzić, gdyż wiatr daje nam się we znaki. Za nami schodzi czwórka, która przyszła przed nami. Znowu przychodzi nam przejść ten mały żleb...pierwsza idzie dziewczyna z "czwórki", potem ja i jak na złość zaczyna się zsypywać śnieg, co wprawia mnie w ogromny strach, szybko przechodzę ten 100 m odcinek-drżenie nóg ciężko opanować, kto przeżył wie o co chodzi 🙂 Efekt grzania Słonka czuć pod stopami, śnieg się rozjeżdża na wszelakie strony...dobrze, że jeszcze chwilka i już będziemy na Przełęczce i już będę znowu czuć się pewnie. Odstawiamy naszą "czwórkę" i ruszamy na Liliowe, skąd schodzimy zielonym szlakiem do Murowańca.
Wędrówka ta zajmuje nam sporo czasu, bo nie spieszymy się, co jakiś czas zatrzymujemy i opowiadamy o głupotach, rozweselając tych, co w pocie czoła wdrapują się na Liliowe. Siadamy gdzieś na odbiciu szlaku i spoglądamy na Świnicę i jej północną ścianę...z tej strony to już nie jest łagodna świnka, ale rozwścieczona dzika świnia...imponująca i piękna...po naszej lewej czeka na nas Kościelec...następna wyprawa i jest nasz razem kwitujemy zgodnie.
Szlak wiedzie jakimiś dziwnymi zakosami i nie wiadomo jak się do tego ustosunkować, więc idziemy za wydeptaną strużką. Mijamy sympatyczną parę, która ostrzega nas, że jest stromo...uśmiecham się z niedowierzaniem co też nas czeka za chwilę...i ów turysta miał rację. Na ścieżce utkwili jacyś wiosenni turyści w adidaskach z mokrymi tyłkami-zatarasowali przejście i przyprawili nas o nie lada humor 🙂 cali mokrzy w przemoczonych butach w końcu się wykaraskali z małego kominka między kosówką przecinającego strumyk. Kolej na mnie-w rakach jakoś sobie radzę, za mną Maciek...zatrzymuje się i pomaga dwóm starszym turystom zejść bez obaw połamania kończyn. Idąc za jego przykładem kopię schodki rakami w stromym zejściu co by im łatwiej było zejść i zachęcam turystów do schodzenia tyłem i asekurowaniu się kijkami. Akcję uważamy za całkiem sprawnie przeprowadzoną, pomijając fakt, że i oni mieli przemoczone buty 🙂 a ja zaliczyłam glebę 😁
W Murowańcu tłok...kupujemy po szkle i idziemy nieco dalej zaczerpnąć chwili spokoju i ostatnich promieni Słonka...tak, wtedy jeszcze nie czuliśmy jak bardzo nas spiekło...Piwko poprawia nam jeszcze bardziej humory i może to nie turystyczne zachowanie , ale mamy niezły ubaw z niektórych "turystów", którzy chyba myśleli, że w Dolinie Gąsienicowej już też wiosna i nie ma śniegu 🙂 Po spożyciu ruszamy wolnym tempem w stronę Kuźnic.
Na rozstaju decydujemy, że tym razem schodzimy Doliną Jaworzynki, a nie przez Boczań niebieskim szlakiem, który już znamy. Rozdzwoniły się telefony, bo jak się okazało w rejonie Kościelca zeszła lawina...teraz już znamy powód lotu TOPRu...na szczęście nikt nie znalazł się w zasięgu lawiny...a my mieliśmy szczęście,że tego dnia zdecydowaliśmy się na Świnicę, bo w tym samym czasie jak zaczęliśmy ją atakować, na Kościelcu zeszła lawina...I wydawałoby się, że to koniec atrakcji na dziś, a na dnie Jaworzynki kolejna akcja TOPRu. Turystka złamała nogę i niestety konieczna była pomoc ratowników. Dolinka jest piękna i udało mi się załapać na resztki krokusów...powoli odczuwam, że moja twarz zaczyna mocno szczypać, Nie jest dobrze...Pogoda dopisuje więc rezygnujemy z busa i idziemy na parking spacerem. Jest ciepło i czuć już wiosnę 🙂 Na koniec zahaczamy jeszcze o bar mleczny na małą konsumpcję i ruszamy w stronę naszych żywieckich górek...kolejny cel już namierzony 🙂
Link do trasy:
http://www.planetagor.pl/places/application/TrialPage.php?ID=12733