Giewont + Ciemniak

O 7 ruszamy z parkingu chyba już nieczynnego, bo jest poza sezonem - pozamykane na cztery spusty. No cóż tym lepiej dla nas 😉 Ruszamy szlakiem żółtym przez Dolinę Małej Łąki...jest tak pusto o tej godzinie...przed nami na trasę weszła dwójka innych turystów i więcej ani żywego ducha. Spacer wzdłuż Małołąckiego Potoku pobudza krążenie w żyłach, a na promienie słonka możemy liczyć dopiero jak wyjdziemy gdzieś wyżej. Na rozstaju szlaków postanawiamy chwilkę odpocząć...cholera...to miejsce ma taki urok...jeszcze walczące słońce na grzbietach gór nie może się przebić do Dolinki potęguje uczucie jedności z naturą.
Kilka fotek i zmiana szlaku. Szlak żółty jest zamknięty, więc nawet nie staramy się łamać przepisu żeby się nim dostać na Giewont. Wybieramy czarny szlak prowadzący na Przełęcz na Grzybowcu. Jak się później okazuje wybór był strzałem w dziesiątkę 🙂 Na Przełęczy podziwiamy w oddali Babią Górę...naszą Królową Beskidów 🙂

Nareszcie słonko grzeje...zaczyna być cieplusio, a Doliny zaczynają budzić się do życia. Od strony Giewontu zbiega chłopak, no i oczywiście sto pytań do 🙂 Okazało się, że rekreacyjnie ów Pan wybiegł sobie na Giewont przed świtem i właśnie wraca zadowolony. Wypytałam o warunki i z uśmiechem odpowiada, że śniegu już tam nie ma 🙂 Dobra nasza, nie będzie ślisko 🙂 Zmieniamy szlak na czerwony, najlepszy wybór tego dnia. Widoki z niego są wspaniałe. W dole widzimy Dolinę Małej Łąki, która na pewno nie dostarczyłaby nam takich widoków jak trasa, którą teraz idziemy 🙂 Maciek jak zwykle przoduje i czeka na nas na Siodle pod Giewontem. Widok z tej strony jest piękny, a krzyż na tle błękitnego nieba...zresztą zobaczcie sami w galerii 🙂
Krótki odpoczynek i ruszamy na naszą )( Kondracką na której dyskutowaliśmy o ostatnim przebiegu wycieczki...teraz wymądrzam się, że zawsze mam racje jeśli chodzi o odpowiedni czas na zdobycie danych szczytów-dzisiaj z Giewontu widok był kapitalny. Kamienie na niebieskim faktycznie wyślizgane przez te tłumy letnich turystów, a dzisiaj na szczycie dwóch Panów sobie tylko siedziało 🙂 Zagadałam i co się okazało, że jeden Pan, który już zszedł był z Bielska, a drugi, który jeszcze się rozkoszował widokami jest z Milówki 😁 no proszę jaki ten świat mały...w górach najszybciej swój na swego trafi 🙂 Miejscami na szczycie było dosyć ślisko dlatego starałam się nie ruszać tyłka z miejsca na które już siadłam 😁 ...

zaczęłam trochę przeżywać jak ja teraz stąd zejdę, na szczęście zejście było bajecznie proste 🙂 na )( siadamy na dłużej...Wcześniej życzliwy, nowo poznany Pan przekazał nam informacje że Czerwone Wierchy są nie do przejścia dzisiaj bez raków...ja znowu analizuję czy iść czy nie iść, bo chłopaki są oczywiście na tak i nie ma dyskusji...no może była jedna...podchodzimy pod Kopę Kondracką i zobaczymy co będzie 😁 jak będziemy zaliczać glebę wracamy...w duchu sobie pomyślałam, że na pewno zawrócą jak będą w połowie drogi 😉 musiałabym ich nie znać 😁 na domiar złego na )( wpadł strażnik i karcił turystów wygrzewających tyłki na polance poza szlakiem...nas też...dobrze, że na upomnieniu się skończyło 🙂
No to ruszamy,,,początek był dosyć śliski, ale im wyżej tym szło się lepiej, więc odwrót nie wchodził w grę. Śniegu jakby mniej niż tydzień temu 🙂 Słońce smaży okropnie...już przy wejściu na Giewont ja wchodziłam w podkoszulku bo wytrzymać nie mogłam, a teraz jest jeszcze gorzej...zaś nas spali...nic to.



Szybko wdrapaliśmy się na Kopę Kondracką i bez zastanowienia ruszamy na Małołączniak mijając sporą grupę chłopaków, którzy też idą naszą trasą jak się później okazuje 🙂
Czerwone Wierchy...jako 7 latek śmigałam po tych Wierchach, ale to było lato ... wspaniałe lato 🙂 Teraz po śniegu w takich warunkach maszeruję tu pierwszy raz 🙂 na Małołączniaku zamieniamy kilka słów z chłopakami, którzy kończąc trunek chyba mają dosyć już gór i chcieliby się już znaleźć na Krupówkach 🙂 Oni ruszają, a my jeszcze chwilę zostajemy. Nie wiem czemu kojarzy mi się ten szczyt z Babią 😁 ...

Pogoda nadal cudowna i w takiej też dochodzimy do Krzesanicy-naszego najwyższego szczytu dzisiaj...przy niej Giewont wygląda naprawdę mizernie 🙂 Z Krzesanicy już tylko rzut beretem na Ciemniak...tam spotykamy ostatnich turystów, którzy idą na Halę Kondratową...mają spory kawał drogi jeszcze...pytają o warunki i ruszają...czasu jest coraz mniej i my również zdajemy sobie z tego sprawę...no może oprócz Maćka, który jest przecież niezniszczalny i niczego się nie boi 😁
Zachód Słońca czekał na nas na Chudej Turni...kończący się dzień powitał nas ciepłym wiatrem..szlak czerwony ciągnął się w nieskończoność. Miejscami było okropnie ślisko, toteż wraz z Marcinem zaliczyliśmy po dwie gleby...nie...Maciek nie 😉

Zmrok złapał nas przy charakterystycznych skałkach. Teraz już było nieco mniej spadu na szlaku, chociaż i tak dawało mi to nieźle po kolanach. Im niżej tym było zimniej...na małym postoju w okolicy Upłazińskiej Kopki spojrzeliśmy jeszcze na mapę i postanowiliśmy zmienić nieco plany powrotu do samochodu i zamiast wędrować Ścieżką pod Reglami, następnie żółtym zejść tak jak wychodziliśmy, zeszliśmy do Kir. Nic to, że już stopy odmawiały mi posłuszeństwa...koszmar się dopiero zaczynał...przed nami 4 km asfaltu żeby dojść do samochodu 😢 To był dla mnie horror...całkowicie wyrypana ostatnimi kilometrami walnęłam się do samochodu na tyle siedzenia i ubierałam na siebie wszystko co popadnie tak mi było zimno 🙂 Trasa powrotna jak to zwykle bywa szybko zleciała...mam już plany na kolejną wyprawę...w końcu trzeba nauczyć się chodzić w tych rakach co nie 🙂?
Link do trasy:



http://www.planetagor.pl/places/application/TrialPage.php?ID=11382
