Długi weekend sierpniowy 2016 w Poznaniu – dzień III i IV

Niedziela – 14.08.2016
To był dzień świąteczny, niedziela, więc święcić należało. I tak też poczyniliśmy. Pozwiedzaliśmy tego dnia kościoły.

Ale po kolei. Po śniadanku, wyszliśmy z domu, i z przesiadkami dojechaliśmy na rondo Śródka, skąd kawałeczek dosłownie pieszo udaliśmy się na Ostrów Tumski. Tutaj, na wyspie otoczonej wodami Warty i Cybiny znajduje się najważniejsza ze świątyń Poznania – potężna, monumentalna ceglana katedra św. Św. Piotra i Pawła. Historii tego kościoła przedstawiać nie będę, bo większość pewno już ją zna, a jeśli nie, to warto sięgnąć do Internetu; dodam tylko, że kościół jest piękny zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Zostaliśmy akurat na mszy, a refleksja moja jest taka, że w tak historycznym miejscu nie uczestniczyłem we mszy chyba jeszcze nigdy.
Ciekawie prezentuje się z zewnątrz (wnętrz nie oglądaliśmy) również kościół NMP in Summo, znajdujący się nieopodal na zachód od katedry. Jest on nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do swej długości. Co ciekawe, wzniesiono go na fundamentach najprawdopodobniej najstarszej chrześcijańskiej świątyni w naszym kraju, a mianowicie – kaplicy wybudowanej w 965 roku na polecenie księżnej Dobrawy.

Oprócz tych dwóch kościołów, widzieliśmy z daleka tylko, bo z mostu Biskupa Jordana, muzeum „Brama Poznania” (może następnym razem się tam wybierzemy, tym razem nie było czasu), i udaliśmy się w stronę kolejnego kościoła, tym razem św. Małgorzaty. Niestety, tego również nie zwiedziliśmy w środku, z uwagi na mszę świętą. Za to, tuż przy kościele natknęliśmy się na niesamowity mural na ścianie jednej z kamienic – pokazałem go na jednym ze zdjęć. Jak dla mnie, coś pięknego!
Dalej poszliśmy już, by przekonać się na własne oczy, co to za perełka, o której mało osób wie, że jest to najstarszy sakralny obiekt Poznania, czyli pochodzący z około 1170 roku późnoromański kościół św. Jana Jerozolimskiego Za Murami. Jest jedną z pierwszych ceglanych świątyń na terenie Polski. Kościół w nazwie ma przydomek "za murami", co określa jego położenie w stosunku do ówczesnego grodu poznańskiego. Na zachodniej ścianie można podziwiać liczące 900 lat zabytki, jak romański portal i rozetę. Po przeciwnej stronie znajduje się dobudowana barokowa kaplica Świętego Krzyża, z 1736 roku, ale była ona akurat w remoncie. Piękna budowla, faktycznie trochę niedoceniona. Jako ciekawostkę dodam, że na szczycie można ujrzeć krzyż maltański (symbol joannitów, od którego zresztą nazwę wzięło pobliskie, znane jezioro), co nie jest w naszym kraju chyba nigdzie indziej do zobaczenia.



Ze Śródki wróciliśmy już do centrum miasta, a dokładnie na Głogowską, skąd przez śliczny Park Wilsona poszliśmy do Poznańskiej Palmiarni. O obiekcie tym mogę napisać tylko tyle – kto nie był, trzeba to koniecznie zobaczyć. Nie jestem pewien, ale jest to chyba jedno z największych miejsc tego typu w Polsce, niedawno obchodzące 100-lecie swojej działalności. Warto tu być, naprawdę, bo jest gdzie chodzić, i spokojnie można tu z pół dnia spędzić, oglądając przepiękne rośliny z całego świata, ale też wodny świat – czyli akwaria. Mnie i córce podobały się najbardziej chyba te mrówki, czyli taki system połączonych ze sobą akwariów, w których wędrowały w tę i we wtę mrówki (nie pamiętam niestety, jaki to gatunek), z liśćmi i innymi „zdobyczami” które targały na grzbietach do mrowiska. Coś niesamowitego!
Na koniec tego dnia pojechaliśmy raz jeszcze na Starówkę, by się z nią „pożegnać”. Przeszliśmy się trasą Zamek Cesarski – UAM – Teatr Wielki – Okrąglak – Plac Wolności – Kościół Franciszkanów – Zamek Królewski – Rynek – przystanek tramwajowy, po czym udaliśmy się na naszą miejscówę.

Poniedziałek – 15.08.2016
To był ostatni dzień tego weekendu, lajtowo zaplanowany, więc po spakowaniu manatków, zabrałem rodzinkę w nieco sentymentalną podróż, by pokazać im najpierw na Winogradach mój akademik, w którym mieszkałem 5 lat. Przedstawiał sobą smutny, by nie powiedzieć, żałosny widok: drzwi zamknięte na 4 spusty, wręcz zabite dechami; okna powybijane, otoczony jakimś płotem i obrośnięty chwastami – dowiedziałem się później, że studenci już w nim od kilku lat nie mieszkają, z powodu braku chętnych… Potem pojechaliśmy na chwilę (bo pogoda się psuć zaczęła) na Cytadelę. Zrobiliśmy rundkę wokół Cytadeli (m.in. Rosarium, amfiteatr, Dzwon Pokoju i Przyjaźni Między Narodami, Muzeum Uzbrojenia – do wewnątrz niestety nie weszliśmy). Tak przy okazji, naszły mnie wspomnienia tudzież refleksje, ileż to tanich win wypiliśmy w tym miejscu, ileż to kilometrów przeszliśmy, czy wyjeździliśmy na rolkach, ileż to godzin spędziliśmy opalając się na kocach na trawie…

Ja koniecznie chciałem ujrzeć na własne oczy instalację artystyczną Magdaleny Abakanowicz – „Nierozpoznani”, o której gdzieś w jakimś przewodniku wcześniej wyczytałem. Niechaj w tym temacie przemówi Wikipedia: Nierozpoznani są największą plenerową realizacją Magdaleny Abakanowicz. Składają się ze 112, wysokich na ponad dwa metry, odlanych z żeliwa, antropomorficznych figur, tworzących pozornie bezładną grupę pośród otaczającego ich trawnika. Sylwetki pozbawione są głów i sprawiają wrażenie kroczących w różnych kierunkach. Według poznańskiego fotografika Macieja Kuleszy postacie przedstawione przez autorkę „mówią o fenomenie życia, poruszają problemy godności, odwagi, przetrwania, opisują dramatyczną obecność człowieka we wszechwładnej przestrzeni politycznej i technicznej obecnego świata. Są tłumem z mitu, wyłaniają się z otaczającej ich natury, z kępy drzew, ziemi, obłoków. Każdy z nich kryje w środku odmienny ślad kręgosłupa, zmierza w innym kierunku”.
Jak dla mnie – coś pięknego i niepowtarzalnego, naprawdę te 112 figur robi wrażenie! Warto się o tym przekonać na własne oczy.



To był już koniec pobytu w Poznaniu. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do rodziny w Mogilnie (nigdy w tym pięknym i zabytkowym mieście nie byliśmy turystycznie! Musimy to kiedyś nadrobić), po czym pełni pozytywnych wrażeń wróciliśmy do domu.