Wakacje 2015 - IV dzień (Tatry - Dolina Pięciu Stawów, Morskie Oko)

Choć na jeden dzień, ale musieliśmy wyskoczyć w nasze piękne Tatry, w końcu tyle lat minęło od ostatniego razu, a córa nigdy nie była...
Wyjazd skoro świt, korków brak na szczęście, więc dojazd na parkind w Łysej Polanie dość szybko. Wyjście z parkingu około 8:30. Następnie pod Wodogrzmoty Mickiewicza (kolejka do kas przy wejściu na teren Parku Narodowego niemiłosierna!, parking full, ale co się dziwić, w końcu sobota, i piekna pogoda na dodatek), potem zielonym szlakiem do przepięknej Siklawy, i jeszcze śliczniejszej Doliny. Po drodze im wyżej, tym częstsze postoje, ale czego oczekiwać od takich ceprów. Przy Siklawie trochę dłuższy odpoczynek - fotki kozicy, którą niektórzy brali za sarenkę (!). Pięknie i dostojnie nam pozowała. Potem do schroniska na obiad (ceny masakryczne!) i niebieskim szlakiem przez Świstową Czubę (nasz najwyższy w karierze szczyt ;-) do Morskiego Oka. Droga pozornie dość łatwa, ale żonie doskwierały stawy w kolanach, więc schodzenie było masakrycznie długie i opóźnione. I tak dzielnie sobie poradziła, choć były momenty wręcz płaczu i zwątpienia. Ale tak to jest, iść w wysokie (jak na nas) góry bez przygotowania. Ja z córą dalibyśmy spokojnie radę, ale cóż zrobić... Po zejściu na asfalt pod Morskim Okiem zdjąłem czapkę i pokłoniłem się żonie - należały jej się wyrazy ogromnego szacunku.

Nad Morskim Okiem jeszcze chwilę, i powrót na parking. Spod schroniska wychodziliśmy około 20, więc szliśmy bardzo już zmęczeni dłużej, niż standardowo, i na parking doszliśmy coś koło 22:30. Dobrze że miałem latarkę, i że dość sporo ludzi jeszcze razem z nami wracało. Było raźniej. W Szczawnicy byliśmy po 23...
Będziemy na pewno mieli co wspominać. To było super, niezapomniane przeżycie. A tych widoków tatrzańskich nikt ni nic nam nie zabierze.
