Wakacje 2015 - I dzień Oświęcim (Auchwitz-Birkenau) - Wadowice - Szczawnica

Naszą wakacyjną wycieczkę zaczęliśmy wyjazdem rano do Oświęcimia, by zdążyć na wyznaczoną godzinę do muzeum. Jako że mieliśmy już bilety wydrukowane, to musieliśmy stawić się odpowiednio wcześnie. Po drodze oczywiście trochę pobłądziliśmy za Łodzią, ale tak to jest, jak chce się oszukać GPS'a i jechać "skrótami".
Oświęcim, jak to Oświęcim. Co tu wiele mówić. Powiedzieć o tych miejscach (byliśmy i w Auschwitz, i w Birkenau) wstrząsające, to jakby nie powiedzieć nic. Człowiek będąc tam nabiera ogromnego dystansu do życia, a jednocześnie z tego życia się cieszy... Co do samego wejścia na teren obozu, to zadziwiło mnie takie skrupulatne sprawdzanie zwiedzających, niczym na lotnisku. Ale takie to czasy, patrząc na to co się wydarzyło 13 listopada w Paryżu.

Z Oświęcimia ruszyliśmy przez Wadowice do Szczawnicy. W Wadowicach była tylko kiedyś moja żona, więc z córką byliśmy ciekawi tego miejsca. Niestety, przez zbyt późną porę nie załapaliśmy się na zwiedzenie domu rodzinnego papieża, mimo, że mieliśmy rezerwacje "w razie czego". Mimo to odwiedziliśmy bazylikę, z chrzcielnicą, w której chrzczono małego Karolka Wojtyłę, zaś sama bazylika i jej wnętrza - coś pięknego. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Poza tym, skosztowaliśmy słynnych kremówek, posiedzieliśmy na rynku - placu Jana Pawła II, zwiedziliśmy okolice, w tym tą słynną ciastkarnię, w której Karol Wojtyła "po maturze..." (każdy zna tą historię), i ruszyliśmy dalej.
Do Szczawnicy dojechaliśmy już późnym wieczorem, w strugach ulewnego deszczu, więc humory na dzień następny takie sobie, no i nie pozwiedzaliśmy już miasteczka. Po rozładowaniu się na bazie (super Willa Dutka, z sympatyczną panią właścicielką), rozliczeniu się finansowym, rozpakowaniu się, szybkiej kolacji i myciu, poszliśmy w kimono. I tak wyglądał pierwszy dzień naszej wakacyjnej wyprawy.
