Wycieczka na Tarnicę w Bieszczadach

Najwyższy szczyt Bieszczad zdobywamy w jedną z wrześniowych sobót. Wychodzimy z Wołosatego. Piękne słońce, niebo bez chmurki… choć zapowiadali od kilku dni deszcze. Kierujemy się przez las, lekko w górę. Po pewnym czasie dochodzimy do szałasu, gdzie odpoczywamy i zjadamy drugie śniadanie. Jeszcze chwilkę idziemy lasem i w końcu wychodzimy na połoninę, z której podziwiamy widoki. Tradycyjnie robimy kilka zdjęć. I idziemy dalej ku górze. Tym razem już po schodach… niestety. Dość sporo turystów idzie przed nami i za nami. Schody trochę dają w kość. Ale dzielnie maszerujemy dalej. Mozolnym podejściem dochodzimy na Tarniczkę, podziwiamy widoki, czytamy drogowskazy. Z tego miejsca na Tarnicę już tylko 15 min., więc szybciutko zachodzimy na szczyt. Tu wita nas charakterystyczny krzyż, który ustawiony jest na szczycie. Widoczność bardzo dobra. Możemy podziwiać okoliczne szczyty i połoniny. Jest pięknie. Robimy masę zdjęć i powoli kierujemy się w stronę Szerokiego Wierchu. Gdy wspinamy się w górę, znów schodami, słyszymy groźne pomruki. Początkowo nie zwracamy na nie uwagi. Dopiero trochę później dochodzimy do wniosku, że to burza. Na wprost nas widać granatowe chmury. Idąc Szerokim Wierchem robimy szybko zdjęcia i jeszcze szybciej uciekamy w dół, aby burza nas nie dopadła. Podziwialiśmy turystów dzielnie pnących się do góry. My jednak woleliśmy uciekać. Bardzo szybko schodzimy w dół i dochodzimy do Ustrzyk Górnych.