Inowrocław, czyli starówka, tężnie i kościół romański za jednym zamachem

Decyzję o wyjeździe do tzw. „Ina” podjęliśmy dzień wcześniej. Zastanawialiśmy się też nad Ciechocinkiem, bo koniecznie chcieliśmy pojechać do tężni z uwagi na wiosenno-alergiczne problemy córki. Trochę zainspirowany fotkami i wycieczką Danusi, wybrałem Inowrocław, tym bardziej, że w mieście tym jeszcze turystycznie nie byliśmy.
Wiadomo, jakie zbawienne w skutkach dla osób z chorobami układu oddechowego (ale nie tylko) jest przebywanie w tężniach i oddychanie tamtym powietrzem. Wyczytałem gdzieś, że spędzenie zaledwie 30-60 minut w tężniach, to jak cały dzień nad morzem (!). Nie wiem, czy to prawda, ale nasz pobyt w Inowrocławiu zdecydowanie poprawił oddychanie córki.

Przy okazji, jak już tam byliśmy, to podjechaliśmy w okolice Starówki, by z ul. Solankowej ulicą Królowej Jadwigi (śliczny, odnowiony deptak) przejść na rynek miasta. Po drodze spotkaliśmy trójkę urwisów, czyli rzeźby żaczków (przy poczcie, przed teatrem i na rogu Rynku i Królowej Jadwigi), podziwialiśmy też po drodze piękne kamienice. Z Rynku, jako że zegarki biologiczne zaczęły się odzywać i kiszki zaczęły grać marsza, poszliśmy na pizzę do pizzerii „Al Capone”. Czekając na zamówienie, skoczyłem w okolice pobliskiego kościoła św. Mikołaja (inowrocławska Fara), obejrzałem go jednak tylko z zewnątrz. Ciekawostką, jaką wyczytałem w Internecie jest fakt, iż w okresie po rozbiorach świątynia ta służyła jako skład soli, zaś w czasach wojen napoleońskich jako magazyn żywności. W tej sytuacji następował szybko proces jej niszczenia. Dopiero w latach 20 XIX w. po gruntownym odnowieniu wnętrza przywrócono kościół do celów, do jakich kościoły zazwyczaj służą. Wyczytałem też, że ponoć w 1397 r. królowa Jadwiga pertraktowała w tym miejscu z Wielkim Mistrzem krzyżackim Konradem von Jungingen w sprawie pokojowego zlikwidowania sporu.
W pobliżu kościoła znajduje się zabytkowa, drewniana dzwonnica. W październiku 2011 roku ten piękny, ale obecnie zniszczony i zdewastowany budynek, stanął w ogniu. Dzwonnica pochodzi z lat 20 XX wieku.

Po posileniu się wróciliśmy na Rynek, oczywiście nie obyło się bez fotek inowrocławskiego tramwaju, czyli inaczej „Bimby”, pomnika królowej Jadwigi, czy pięknych kamieniczek. Co do tramwajów, to Inowrocław pożegnał się z nimi 31 grudnia 1962 roku, po 50 latach istnienia, z uwagi na brak funduszy na modernizację linii. Po likwidacji, tabor przeniesiono do Bydgoszczy, w którym to mieście ostatni inowrocławski tramwaj służył do połowy lat 90-tych jako wóz techniczny.



Z centrum pojechaliśmy już do tężni. Ku naszemu zdziwieniu, wejście na ich teren jest darmowe. Płatny jest tylko taras widokowy na górze, jednak do końca kwietnia jest on teoretycznie zamknięty. Piszę „teoretycznie”, ponieważ znaleźli się tacy, którzy odkryli nie do końca legalne wejście po schodkach na górę (w tym i niżej podpisany), wystarczyło tylko przejść niski, 30-cm płotek (!). Jednak zostali oni szybko „sprowadzeni na ziemię” przez grzecznych panów ze Straży Miejskiej. Na szczęście jedna połówka tężni była uruchomiona, więc można było się zrelaksować w promieniach słońca i nawdychać zdrowego powietrza z drobnymi kropelkami wody. A że było słonecznie i wietrznie, to potęgowało jeszcze ilość tych zbawiennych drobinek.
Po jakichś 2 godzinach, wróciliśmy z powrotem przez mostek na stawie, przy restauracji „Nad Stawkiem” (obowiązkowe gofry, lody i wata cukrowa !), koło muszli koncertowej i fontanny, oraz przez Ogród Botaniczny. Nie byliśmy w palmiarni i nie widzieliśmy niestety pomnika teściowej. No cóż, może następnym razem.

Za to zatrzymaliśmy się jeszcze w drodze do domu przy romańskiej Bazylice Mniejszej imienia NMP, która znajduje się przy rondzie Solidarności. Tylekroć przejeżdżaliśmy koło tej świątyni, i nigdy jakoś nie znaleźliśmy chwili, by się tam zatrzymać. Teraz więc była znakomita okazja, czego nie żałuję gdyż kościół zrobił na nas naprawdę ogromne wrażenie. Tym bardziej, że akurat przyszedł pan kościelny otworzyć drzwi wejściowe, więc załapaliśmy się na wejście do środka. Wnętrze skromne, nie-katolickie, przypominało mi wręcz niektóre kościoły ewangelickie. O historii kościoła rozpisywać się nie mam zamiaru, dość tylko powiedzieć, że jest to najstarszy kościół w Inowrocławiu, jest najcenniejszym zabytkiem inowrocławskiej architektury, zbudowanym z ciosanych granitów. Pochodzi z XII-XIII wieku. Co ciekawe, w kruchcie i zakrystii zachowały się oryginalne sklepienia krzyżowe z okrzesków.

Na szczególną uwagę zasługują znajdujące się w północnej ścianie zewnętrznej maski ludzkie, twarze diabelskie, zwierzęta, czy inne znaki wykute w kamieniu. Ja czegoś takiego nigdzie wcześniej nie widziałem. Również cennym i wspaniałym zabytkiem jest gotycka rzeźba Madonny Uśmiechniętej z dzieciątkiem Jezus na ramieniu, z XIV wieku. Znajduje się ona w prezbiterium, pod krzyżem. Kolejna ciekawostka, legenda właściwie - w 1779 r. nastąpiła katastrofa budowlana- zawaliła się ściana zamykająca prezbiterium, pociągając ze sobą jego sklepienie. Po usunięciu zwaliska, okazało się, że rzeźba Madonny szczęśliwie ocalała pośród gruzów, stojąc w głównym ołtarzu…
Tak przy okazji, od północnej strony kościoła stoi pomnik Piety, niestety nigdzie nie mogę znaleźć jakiejkolwiek informacji na temat jej pochodzenia. Zaś na trawniku napotkaliśmy na tablicę pamiątkową o nast. treści: „Cmentarz imienia Najświętszej Maryi Panny. Ziemia jego kryje prochy obywateli, którzy dla Inowrocławia pracowali i walczyli w czasie XII-XX w.”



To była ciekawa, jednodniowa wycieczka, przysłowiowe przyjemne z pożytecznym. A Inowrocław to bardzo ładne i godne odwiedzenia miejsce, warto zatrzymać się tu na dłużej, niż tylko na jeden dzień. W celach leczniczych, ale i turystycznych przy okazji.
