Bieszczadzkie morze

Z Myczkowców przenieśliśmy się do Soliny. Nie można ,będąc w Bieszczadach, ominąć tego miejsca. To jakby być w Rzymie i papieża nie widzieć.
Jezioro Solińskie to największe sztuczne jezioro w Polsce. Stanowi górny zbiornik dla uruchomionej w 1968r. elektrowni. Wzniesiono tam również największą ,jak do tej pory , w Polsce tamę. Ta imponująca budowla ma 664m długości i 82m wysokości. Przy realizacji tej inwestycji zatrudnienie znalazło ok. 7 tys. osób. W trakcie budowy zapory wysiedlono kilka wsi, czyli ok. 3 tys. ludzi. Zagrody i cerkwie przeniesiono w inne miejsca, cmentarze ekshumowano i pochowano gdzie indziej. Miejsca pod zbiornik starannie zdezynfekowano. Dziś ogromne jezioro o pow. 22 km kw., zwane Bieszczadzkim Morzem, stanowi największą chyba atrakcję turystyczną okolicy. Można tu surfować, żeglować, wędkować, podziwiać krajobrazy z pokładu stateczków rejsowych lub tamy, czy korzystać z plaż i przystani. Obowiązuje tu jednak strefa ciszy i zakaz używania silników spalinowych.

Idąc z Soliny w stronę tamy minęliśmy liczne kramy i kramiki z pamiątkami. Klimat tego miejsca przypomina mi zatłoczone Krupówki. W porównaniu z zaporą w Myczkowcach, zapora w Solinie jest po prostu niebywale zatłoczona. Trudno zrobić zdjęcie bez „mistrzów drugiego planu w tle”. Jednak wejście na zaporę i widok jaki się z niej roztacza zapiera wprost dech w piersiach. Ten widok wart jest każdego zachodu. Z jednej strony przepiękne, bezkresne jezioro otoczone jak w piosence „ zielonymi wzgórzami’ ,z drugiej ogromna ,potwornie wysoka , betonowa ściana naprawdę robi wrażenie, a nawet budzi lęk. W dół patrzy się z niekrytym respektem. Wyobrażam sobie jaki musi być niesamowity efekt, gdy spływa z niej woda, czyli gdy odbywa się tzw. zrzut . Zielone wzgórza nad Soliną to przede wszystkim stoki Jawora ( 742mnpm) i Stożka ( 686 i 696mnpm.) oraz Tosta (748 mnpm), Wysoki Horb (604 mnpm.), Korbek ( 513 mnpm), Plisz ( 583 mnpm), czaków ( 588mnpm).
Zaporę można zwiedzać także wewnątrz, skwapliwie więc skorzystaliśmy z tej możliwości. Na zwiedzanie należy się umawiać przynajmniej dzień wcześniej, odbywa się ono bowiem tylko w grupach z przewodnikiem, o określonej godzinie. Niestety, ze względów strategicznych fotografowanie obiektu wewnątrz jest całkowicie i bezwzględnie zabronione.

Wrażenia podczas zwiedzania są trudne do opisania. Przede wszystkim należy się cieplej ubrać, ponieważ nawet w upalny dzień wewnątrz panuje stała ,dość niska temperatura ok. 7 st C. Kiedy stojąc na jednym z niższych poziomów zapory ,już chyba poniżej poziomu jeziora, i słuchając odgłosów kapiącej wody, człowiek uświadomi sobie, że za betonową ścianą napierają na nas ogromne masy wody, robi mu się trochę nieswojo. Co by było, gdyby budowla nagle się zawaliła? Na ile lat obliczona jest jej wytrzymałość ? Takie pytania nurtowały chyba większość zwiedzających, bo kierowano je wprost do przewodnika. No i punkt kulminacyjny zwiedzania, czyli ukazanie tzw. fugi oszczędnościowej , czyli pustej przestrzeni, celowo zostawionej w ścianie zapory. Do barierki przewodnik zaprosił oczywiście kobiety…pewnie, aby wywołać większy efekt przerażenia i zaskoczenia. Stojąc w ciemności przy barierce czułam się jak w „Seksmisji” -„ciemność, widzę ciemność…”;-). A potem nagle zapaliło się światło oświetlając ową „fugę”…ogromną betonową pułapkę, pełną przerażającej ,stojącej, czarnej wody. Potem kolejno każdy podchodził, by obejrzeć to miejsce. Jak zwykle w takich wypadkach, kobiety przeżywały, a mężczyźni zadawali fachowe, techniczne pytania. A ja, naprawdę z ulgą wyszłam na zewnątrz. Takie zamknięte pomieszczenia budzą we mnie niepokój. Nie mniej jednak jest to arcyciekawa, z pewnością niecodzienna wyprawa i warto ,będąc nad jeziorem Solińskim, zajrzeć do środka zapory.
Potem ponownie wyszliśmy na górę tamy, by porównać wrażenia z tymi z dołu i przeanalizować usłyszane od przewodnika informacje . Z prawdziwą przyjemnością spacerowaliśmy w pełnym słońcu po zaporze, obserwując śmigające pod taflą wody ryby. I dla relaksu zafundowaliśmy sobie przejażdżkę rowerem , a dokładnie to samochodzikiem wodnym po jeziorze. Najchętniej relaksowałabym się tak cały dzień, ale wiedziałam aż nazbyt dobrze, jakby to się skończyło- poparzeniem słonecznym. Kiedy wiele lat temu byliśmy nad Zalewem Solińskim i właśnie rowerkiem pływaliśmy sobie beztrosko cały dzień w pełnym słońcu, to skutki tego były potem opłakane. Tym razem więc pływanie skróciliśmy do minimum. Cudnie jest tak leniwie płynąć sobie z Soliny na cypel w Polańczyku i z powrotem. Pełny relaks w słońcu, którego od kilku dni tak bardzo nam brakowało. Szkoda, że to już za nami…ehhh…popływałoby się znowu.


