Jastrzębia Góra i Władysławowo
Jastrzębia Góra – Władysławowo 19-22.06.2014
Prognozy pogody nie nastrajały optymistycznie do wyjazdu nad morze. Miało być deszczowo, wietrznie i zimno. Na szczęście prognozy mają to do siebie, że się nie sprawdzają. A poza tym, mieliśmy zarezerwowany domek, więc szkoda by było, gdyby przepadł zadatek. Inna kwestia jest taka, że mieliśmy opracowany plan A i plan B. Pierwszy- na wypadek sprawdzenia się prognoz (czyli więcej siedzenia w domku i zwiedzanie), zaś drugi na wypadek przeciwny (czyli więcej ładowania akumulatorów na plaży i trochę zwiedzania- z akcentem na „trochę&rdquo😉. No i wyszło na to, że realizowaliśmy plan B.
Ale od początku. Po raz kolejny stwierdziliśmy, że jesteśmy szczęściarzami, iż prawie pod naszymi nosami zbudowano autostradę Amber One. Myk, i jesteśmy na obwodnicy 3-miasta, skąd już tylko chwila moment i jesteśmy nad morzem. Wyjechaliśmy wspólnie ze znajomą rodziną i ich dziećmi. Z domu wyruszyliśmy spokojnie, po śniadanku. Z naszej miejscowości do węzła A1 w Lisewie mamy kilkanaście kilometrów, więc już po parunastu minutach śmigaliśmy na północ, jeden za drugim, stosując eko-driving. Te nieco ponad 110 km minęło błyskawicznie mimo tego, że z naszych silników nie wyciskaliśmy maksymalnej mocy, ba nawet rzekłbym, że jechaliśmy na jej jakieś 60-70 %.
Nawet na bramkach wyjazdowych w Rusocinie wszystko szło bardzo szybko, czekaliśmy tam tylko parę minut. Do naszego celu podróży dotarliśmy o dziwo bez żadnych postojów (najwidoczniej chęć zobaczenia Bałtyku była silniejsza u naszych latorośli nawet niż pełne pęcherze), po 2 godzinkach z małym okładem od wyjazdu z domu.
Zostawiliśmy auta na „parkingu” przed domkiem i udaliśmy się nad morze, by się przywitać z Bałtykiem, ponieważ sprzątano naszą „bazę” po pobycie poprzedniej rodziny. Domek mieliśmy tak naprawdę na granicy Jastrzębiej Góry i wsi Tupadły, ale nasza droga do morza to było tylko jakieś 20 minut spokojnym krokiem. Za pierwszym razem zeszliśmy schodami, od strony promenady, wejściem numer 24. Na plaży wiadomo, skarpety i buty z nóg ściągnięte i huzia do morza- zimno, że ścinało z nóg. Pogoda też taka bez szału, ale najważniejsze, że nie padało.
Po dobrej godzince wróciliśmy do domku, by przejąć naszą hacjendę w posiadanie, wybrać łóżka i wnieść bagaże oraz się rozpakować, po czym posiliwszy się małym co nieco, udaliśmy się po raz drugi nad morze- tym razem zeszliśmy zejściem numer 23. Zabraliśmy oczywiście ekwipunek plażowy, włącznie z parawanem, więc rozłożyliśmy się pod samym klifem. Słońce wyszło zza chmur, więc leżeliśmy sobie i wchłanialiśmy promienie słoneczne, wdychając jod i podziwiając piękne morskie bałwany, ponieważ było dość wietrznie. Było bardzo błogo… Tak spędziliśmy miło czas na wypoczynku i moczeniu nóg w lodowatym Bałtyku, po czym wróciliśmy późnym popołudniem na naszą bazę. Po powrocie zaś zrobiliśmy grilla, obejrzeliśmy jednym okiem jakiś mecz w telewizji, zagraliśmy w karty przy browarku, tudzież czymś mocniejszym, i tak nam minął wesoło pierwszy dzień w Jastrzębiej Górze.
Tak naprawdę, każdy dzień z tego weekendu miał podobny przebieg, jak powyżej. Z tą różnicą, że jednego dnia udaliśmy się obejrzeć obelisk „Gwiazda Północy” i z najbardziej na północ wysuniętego miejsca w Polsce spojrzeć na nasze morze. Innym razem brzegiem Bałtyku przespacerowaliśmy się do Lisiego Jaru i tamtędy wróciliśmy do głównej drogi. Lisi Jar- coś pięknego, kto nie był, polecam. Podziwialiśmy również (tylko z zewnątrz!) Dom Whisky znajdujący się prawie vis-a-vis wejścia na plażę numer 23. Ciekawy budynek. Oczywiście codziennie spacerowaliśmy po Promenadzie Światowida, gdzie nasze dzieci- i częściowo my- korzystaliśmy z atrakcji (trampoliny, cymbergaj, krzywy domek), a także kupowaliśmy obowiązkowe fast foody, gofry i lody.
W ostatni dzień po zdaniu domku, wyruszyliśmy do Władysławowa, gdzie zwiedziliśmy bardzo ciekawe i fajne Muzeum Motyli znajdujące się na III piętrze wieży widokowej Domu Rybaka, udaliśmy się brzegiem morza do portu- na sam koniec do zielonej latarni, dokonaliśmy zakupów, i tak, powoli wyruszyliśmy z powrotem do domu.
Ten bardzo udany wypoczynkowo-turystyczny (ze wskazaniem na ten pierwszy człon) weekend nie zakłóciły nam nawet korki, które zaczęły się tuż za „Władkiem”, a w których w sumie (włącznie z czekaniem na wjazd na Amber One na bramkach) spędziliśmy dobre 45 minut. Na szczęście, na zjeździe z A1 w Lisewie korków nie było.