Arkadia
Spacer ten, wymyśliłam sobie, celem pozbycia się nadmiaru świątecznych kalorii, które ulokowały się, w moim przypadku, szczególnie licznie w okolicy pasa, przez co mam wrażenie, że w nocy skurczyły mi się dżinsy, bo ich na dupsko wcisnąć nie mogę. Boję się, że przy próbie zawiązania buta, z dżinsów typu standard, zrobią mi się dżinsowe spodenki, poprzez utratę nogawek, które odpadną, po uprzednim pęknięciu, w okolicy moich pośladków. Z tego też powodu na spacer zakładam spódnicę ze streczem. Pojemną. Przyjmie dużą ilość dodatkowych gabarytów. I mam nadzieję, że je gdzieś schowa i już mi nie odda. Nie planowałam typowych świąt, czyli 12h za stołem i też 12h za stołem nie spędziliśmy. Jednak niedziela, chociaż w miarę ciepła, była u nas deszczowa. No a w czasie deszczu, kiedy temperatura jeszcze taka sobie i dodatkowo dzień ustawowo wolny, to trudno znaleźć zajęcie. Dlatego, z braku innego zajęcia, zajęliśmy się wydeptywaniem ścieżki z dużego pokoju do lodówki. Zawsze to jakiś ruch. Tylko odległość nie pozwala spalić tego co transportujemy przed telewizor na talerzykach, małych deserowych, co by się za dużo nie mieściło. Tak nas deszcz w niedzielę urządził, to całe obżarstwo to jego wina oczywiście. Wieczorem, kiedy się zginałam w połowie mojej długości, ledwie już mogłam oddychać. Trwałam więc w pozycji wyprostowanej płaskiej. W końcu jednak, pomyślałam, że warto by coś ze sobą zrobić i podniosłam się z tej kanapy i udałam się do kuchni, ale już nie do lodówki nie, nie, do komputera mojego. Usiadłam na krześle i poczułam się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy Basi pompowane kółko na siebie wcisnęłam. Taką oponkę sobie zafundowałam. Ale ja tu przed ten komputer się przytoczyłam, w celu podjęcia działania przeciw oponowemu. Przytoczyłam się sprawdzić pogodę na jutro w centralnej Polsce. Daleko to Darkowi na pewno się nie będzie chciało jechać, ale lokalnie to może go wyciągnę. Zajrzałam do mojej mapy i wybrałam Arkadie. Teraz pozostało wybrać metodę zaprezentowania planu przed siłą wyższą, a właściwie najwyższą, bo mającą moc sprawczą i prawo jazdy. Ale moje guru już spało. No przecież go nie obudzę i nie zacznę opowiadać o wycieczce, bo to wyjazdowe samobójstwo. Pozostaje czekać do śniadania i mieć nadzieję, że tacie jajecznica uda się wyjątkowo i jego samego wprawi w zdumienie i tak będzie oszołomiony tym sukcesem, że zgodzi się na wszystko.
Rano kilkanaście minut niepewności, ale ostatecznie się udało.
Poniedziałek jak zapowiadała pogodynka mija bez deszczu, ale chmur dużo i tak do końca nie można być pewnym czy nam te chmury śmigusa nie urządzą, nadzieja, że jednak nie będą chlapać jest duża, bo zza tych chmur nawet czasem wygląda słońce. Zaparkowaliśmy samochoda i udaliśmy się do wejścia. Wejściem do parku jest brama zwykła metalowa, a na tej bramie ogromna tablica biała z czarnymi literkami i ku mojemu zdumieniu, cyferkami – cennik. Bilety do parku. No w szoku byłam. Już sam fakt, że ten park płatny, mnie zszokował, ale ceny biletów do parku to już mnie wkurzyły. 10 zł bilet normalny, czyli taki dla mnie i dla Darka, 7 zł ulgowy dla dzieci. Gdybym tam była sama, albo tylko z Darkiem to bym się na pięcie odwróciła i poszła sobie do parku darmowego. Ale były z nami dzieci, i już się zainteresowały tym parkiem, i patrzą na mnie pytająco, i oczekują decyzji. Widzę, że Darek jakoś nie kwapi się chwycić za portfel, za to z podejrzaną intensywnością studiuje tablicę informacyjną. Wyciągam więc mój portfelik, skoro nie uda się wyciągnąć kasy od Darka i płacę tę horrendalną sumę za spacer. To Darkowe ociąganie przy płaceniu, to pewnie jedna z tych jego lekcji, które przeważnie odbijają mu się czkawką. Jak na ten przykład Darek pana jednego we Warszawie parkować chciał nauczyć i urwać mu lusterko (samochodem swoim), i koło mu się na bruku z kamienia ześlizgnęło i urwał mu owszem, ale zderzak i afera się zrobiła jak sto pięćdziesiąt. Kosztowało nas to wtedy kilkaset złotych. Kolejną misją mojego męża ukochanego jest nauka jazdy i kultury na drodze. Szczególnie zawzięcie szerzy te nauki na autostradzie w obecności tirów, występujących w liczbie mnogiej w jednym miejscu. No i chyba koronne i zarazem moje ulubione, to te lekcje w supermarkecie. Chciał kiedyś Daruś pół kilograma karkówki nabyć w pewnym markecie. A, że do obsługi jego została postawiona tam pani żywcem wywleczona z poprzedniej epoki, to się kobicina zaczęła uzewnętrzniać i głośno komentować co ona o takim kupowaniu myśli, że taki mały kawałek to kłopot odkroić, a temu się jeszcze nie spodobał ten kawałek mięsiwa co pani wybrała do krojenia. I śmiał jej wydziwiać. Więc jak pani wreszcie ukroiła 58 deko, to Darek z grobową miną poprosił o odkrojenie tych ośmiu których nie chciał. Pani z buzią na niego wyskoczyła, ale koleżanka jakaś, co sytuację od początku obserwowała, przywołała ją do porządku i pani uchechłała jakiś kawałek od tego kawałka. Rzuciła nam to mięso i myślała, że już po sprawie. Ale Darek stoi jak stał nigdzie się nie rusza, wziął tylko głęboki oddech, bo mąż dopiero się rozkręcał. Pani widzi, że chłop dalej stoi, chciał nie chciał (jestem pewna, że to drugie), pyta czy coś jeszcze. No to Darek, że tak 15 deko schabu, 20 deko wołowiny, 10 deko polędwicy wieprzowej i 35 deko łopatki. -Właśnie naszła mnie ochota na gulasz-. Albo panie kasjerki. Pojechał Darek na zakupy przed świętami Bożego Narodzenia. Lat temu z pięć chyba. W Warszawie to było w markecie dużym jakimś. Kolejki wiadomo jakie, ta na Kasprowy się nie umywa. Był z Basią jeszcze małą dosyć wtedy. I byli sami bo ja pracowałam. Napakowali pełny wózek, bo święta rodzinne wtedy urządzałam i gości naspraszałam. Odstali kilometrową kolejkę, wypakowali zakupy na taśmę i zajęli ją całą i wtedy okazało się, że stoją przy kasie pierwszeństwa. I przyszła pani z dzieckiem i władowała się przed nich i do kasjerki mówi, że ona teraz będzie tu płacić bo jest z dzieckiem. Darek oniemiał. Popatrzyła na Basię, no dziecko jak się patrzy, wcale nie inne jakieś, czemu tamto dziecko ważniejsze od naszego. Do kasy pierwszeństwa stanął przypadkiem, bo jak się tam na końcu tego ogonka ustawiał to tego mikroskopijnego napisu nie sposób było dojrzeć. Ale kasa ta, zupełnym przypadkiem wybrana, jak najbardziej mu przysługiwała. Jednak ku jego zdumieniu pani kasjerka zaczęła bez słowa jakiegokolwiek wyjaśnienia, obsługiwać rozwrzeszczaną kobietę z jej ważniejszym dzieckiem. I jeszcze problem bo nie ma za bardzo jak zakupów wypakowywać. Cała taśma zajęta przez Darka i w przejściu z wózkiem stoi. Kiedy ta pani wreszcie przetransportowała swoje towary do kasy i zapłaciła i przyszła kolej na Darka, mąż zapłacił tylko za soczek który Basia na terenie sklepu wypiła i począł się oddalać. Wtedy okazało się, że pani kasjerka głos jednak ma, bo zaczęła na niego wrzeszczeć, że tu cała taśma jego zakupów. I co ona ma niby z tym teraz zrobić?.
-No nie wiem, może pani to wykorzystać, ma tu pani produkty na dwa dni świąt i kolację wigilijną dla siedmiu osób.- Po czym się oddalił. A na drugi dzień trzeba było jechać robić te zakupy raz jeszcze.
Kolejna sytuacja przy kasie. Towary mamy wypakowane na taśmę, sporo ale bez przesady. Pani kasjerka obsługuje klienta przed nami, ale nagle przerywa tę obsługę i wrzeszczy, że to jest kasa do 10 artykułów. Pytamy grzecznie gdzie znajduje się ta informacja, bo widzę, że kilka osób za nami stoi i też przekracza ten limit, na co pani z tryumfującą miną pokazuje nam jakiś 10 cm pasek taśmy przyklejony pod gumami do żucia. No ręce opadają. No moje opadły i już chciałam zbierać te pakupki i iść stać w innej kolejce od nowa, ale Darek zerknął na nasz kawałek taśmy, coś tam pomruczał do siebie i mówi żeby stać. No to stoję, bo przede wszystkim ciekawa jestem co to będzie. Przyszła nasza kolej, pani nam przypomina, że do dziesięciu artykułów, a Darek:
-To są zakupy moje, to żony, a te dziecka, może pani policzyć razem, bo ja za te panie płacę.
Akurat w 30 szt się zmieściliśmy.
Mam wrażenie, że właśnie tego typu lekcję dostałam od męża w Arkadii. - Wyciągnęłaś mnie z domu, to niech od ciebie kasę wyciągają. Ok. niech trochę wyciągają, ale nie tyle. Faktem jednak jest, że nie sprawdziłam tego dość istotnego szczegółu związanego z naszym wyjazdem. Ale nie sprawdziłam, bo w życiu bym nie wpadła na to co mnie spotkało.
Kiedy już wydałam tę astronomiczną sumę za spacer, postanowiłam się nim cieszyć. No było by już totalnym idiotyzmem, zapłacić za relaks i się wkurzać zamiast relaksować. Tym bardziej, że pomijając wejście, park romantyczny w Arkadii to bardzo przyjemne miejsce. Duże pole do popisu dla wyobraźni i ciekawe plenery.
Park założony przez Helenę Radziwiłłową. Jest utrzymany w stylu angielskim, który to styl cechuje zdecydowane przeciwstawienie się sztuczności, propagując swobodne i nastrojowe kompozycje.
Z Arkadii postanowiliśmy podjechać jeszcze do Nieborowa. Tam z kolei pałac stoi. Ale jak na bramie prowadzącej do tego pałacu, zobaczyłam tę samą białą tablicę, to nagle mi się przypomniało, co na tej tablicy, u samej góry było napisane w Arkadii: „Odział muzeum w Nieborowie”. No to, myślę sobie, pięknie się zapowiada. Jak za spacer po parku dychę sobie liczą od sztuki, to ciekawe ile za pałac wołają. 20 zł bilet normalny. Na ulgowe już nawet nie patrzyłam. Uznałam, że to przegięcie stówę wydać na spalanie kalorii, na które też przecież wydaliśmy nie mało i Nieborów już sobie odpuściłam.
Zaczęliśmy wracać do domu. A, że akurat tak się złożyło, że wracaliśmy przez Radziejowice poprosiłam Darka żeby mi się zatrzymał, to pójdę zajrzeć co tam ciekawego. Nie od dziś bowiem nam wiadomo, że w Radziejowicach pałac jest, ale żadne z nas go jeszcze nie widziało. No trzeba koniecznie nadrobić tę zaległość. Radziejowice kilkanaście kilometrów od domu naszego, a jakoś nie po drodze było. Darek miał niedawno próbkę moich zapędów poznawczych w Puławach, więc tym razem zapobiegawczo dostałam reprymendę jeszcze zanim poszłam na rozpoznanie, co bym się przypadkiem nie zasiedziała w tym parku. A, że pochmurniało niebo mocno, to po zrobieniu kilku zdjęć szybciutko wróciłam do samochoda z mocnym postanowieniem powrotu tutaj w bardziej sprzyjających warunkach.
Po powrocie do domu to już sobie na temat biletów do parku dużo informacji znalazłam. I jeśli się znów wybiorę to raczej w poniedziałek, bo poniedziałki według wszelkiego prawdopodobieństwa są darmowe w sezonie (oczywiście oprócz tego świątecznego poniedziałku kiedy ja tam byłam 🙂 i w Arkadii i w Nieborowie.