Świecie

Decyzję wyjazdu do Świecia podjęliśmy spontanicznie, ale co ważne, również jednomyślnie. Nigdy nie byliśmy na zamku krzyżackim w tym mieście, więc na pytanie, czy jedziemy, jednym głosem odpowiedzieliśmy sobie: „Jedziemy!”. Zebraliśmy się, wsiedliśmy w auto i pomknęliśmy szosą krajową 91 na Chełmno. Świecie jest oddalone od Chełmży o rzut beretem, więc po niespełna 30 minutach ujrzeliśmy charakterystyczną wieżę zamkową górującą nad okolicą. Podjechaliśmy pod sam zamek, zaparkowaliśmy w cieniu pod drzewem, i ruszyliśmy podbijać nasz kolejny zamek krzyżacki.
Zamek (a właściwie część, która pozostała), jest dość dobrze utrzymany, oddano go do zwiedzania w 2002 roku. Kilka ciekawostek z nim związanych: był to jedyny na terenie Państwa Zakonnego w Prusach zamek, który był zamkiem wodnym, chroniony był on z czterech stron przeszkodami wodnymi, czy też fosami rzek Wisły i Wdy; komturstwo krzyżackie w Świeciu istniało od około 1320 roku, zaś sam zamek wzniesiono w latach 1335-1350. Najbardziej znanym komturem był Henryk von Plauen. Wysokość wieży zamkowej, a zarazem najwyższej krzywej wieży w Polsce, to 34,7 m, zaś jedyne przejście z zamku na wieżę znajduje się na wysokości 12 m.

Po zakupie biletów, wnętrze zamku idealne na ten upał- chłodne i dające odetchnąć. Pochodziliśmy sobie po głównej, największej hali, po czym krętymi schodami wspięliśmy się na piętro, by w prawo dojść wąskim korytarzem do Sali Rycerskiej. Potem wróciliśmy i kolejnymi krętymi schodami weszliśmy na wieżę. Szkoda, że nie można swobodniej powyglądać z blanek wieży, ponieważ dla bezpieczeństwa dostęp do samej krawędzi jest ograniczony barierkami, w myśl zasady „Bezpieczeństwo przede wszystkim”. Widoki mimo tych niedogodności fajne, widać Świecie jak na dłoni, daleko na horyzoncie jest Chełmno, a na południe od zamku- Wisła.
Po zejściu, trafiliśmy na dole na ciekawą instalację, pod tytułem „Czasem trzeba się otworzyć”; wykonano ją z drewna (szkielet) oraz elementów starych, „martwych” komputerów- powstawała kilka lat, bo od kwietnia 2008 do lutego 2011. Będąc wewnątrz tej instalacji, odnosi się niesamowite wrażenie, można się poczuć niczym w statku kosmicznym.

Po wyjściu na zewnątrz, zderzyliśmy się z upałem, ale to nie przeszkodziło nam we wejściu na resztki południowej baszty, zrobieniu kilku pamiątkowych fotek, spacerkowi wokół murów i na zamkowym „dziedzińcu” a na samym końcu- na obejściu zamku dookoła.
Potem wsiedliśmy do auta (O, dzięki ci klimo!) i pojechaliśmy do centrum Świecia, czyli w okolice rynku, który nazywa się Duży Rynek. Jest to rynek spadzisty, w kierunku z północy na południe. Góruje nad nim przepiękny Pałac Ślubów, w którym obecnie mieści się Urząd Stanu Cywilnego. Podziwiając kamieniczki (i dzieci kąpiące się w fontannach) doszliśmy do baru, w którym kupiliśmy upragnione lody. Szału nie było, ale najważniejszy był efekt, gdyż trochę pomogły nam odsapnąć od tego upału. Po wyjściu spod barowych parasoli, zrobiliśmy jeszcze rundkę wokół rynku, i ulicą Klasztorną podążyliśmy do klasztoru, czyli Kościoła p.w. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Wewnątrz podziwialiśmy piękne malowidła na kościelnym sklepieniu, prześliczną ambonę, tajemnicze krużganki oraz dziedziniec klasztorny, po czym, wróciliśmy do auta, po drodze wstępując do otwartego w Zielone Świątki spożywczaka, by zakupić coś chłodnego do picia.



W drodze powrotnej zostałem jednomyślnie przegłosowany (stosunkiem głosów 2:1), i nie zboczyliśmy w stronę Fary, tylko śmignęliśmy prosto do domu. Farę zaliczymy następnym razem, w końcu Świecie, to nie tylko zamek, rynek i klasztor, ale wiele innych, ciekawych zabytków.