Trójmiasto

Do 3-miasta przyjechaliśmy w piątek popołudniu. Rozstawiliśmy się u kumpla z naszymi bambetlami, i wiadomo, jak to u kumpla. Było wesoło.
W sobotę z rana, zaraz po śniadaniu, ruszyliśmy „na miasto”. Najpierw autobusem do Gdańska, następnie tramwajem prawie wprost na starówkę. I tu mała dygresja- co prawda nie mam skali porównawczej z innych większych miast Polski, ale wydaje mi się, że Trójmiasto ma bardzo dobrze rozwiniętą sieć komunikacji publicznej. Tutaj praktycznie nie trzeba mieć samochodu, a człowiek wszędzie się dostanie.

Na starówce co nas najpierw uderzyło- sprzedaż grzybów na chodnikach. Jakie piękne okazy borowików!
Szliśmy od ulicy Wielkie Młyny, po lewej minęliśmy kościół św. Katarzyny, po prawej basztę Jacek i Pańską doszliśmy spacerkiem już na starówkę- na ul. Węglarską. Podziwiając śliczne kamieniczki (i lawirując w tłumie turystów), minęliśmy Wielką Zbrojownię i ruszyliśmy po zakup pamiątek, póki jeszcze nie było aż TAK WIELKICH tłumów.

Po wydaniu ciężko zarobionych pieniędzy, doszliśmy już na Długą, pomalutku do Neptuna, koło Ratusza, oczywiście obowiązkowe fotki, i dalej Długim Targiem w stronę Zielonej Bramy i Motławy. Po lewej i po prawej ślicznie odmalowane kamieniczki.
Na moście na Motławie standardowe fotki na tle Żurawia, i dalej, w dół, wzdłuż Motławy w stronę Żurawia, przeciskając się wśród obcojęzycznych turystów z całego prawie świata.



Piękny jest ten Żuraw Gdański. Poczytaliśmy sobie wewnątrz co nieco o jego historii i udaliśmy się na jakieś drobne zakupy do spożywczaka. Z powrotem ulicą Mariacką, którą uważam za jedną z najpiękniejszych na gdańskiej starówce, doszliśmy od strony Piwnej do wejścia do Bazyliki Mariackiej. Postanowiliśmy, że wejdziemy na samą górę. I tak zrobiliśmy. Naprawdę warto wejść tych kilkaset schodów, by mieć Gdańsk jak na dłoni. Następnym razem to już chyba z wnuczkami wejdę.
Po zejściu na dół poszliśmy powoli do pizzerii, bo nadeszła pora, by się pożywić, następnie SKM-ką pojechaliśmy do Sopotu. Sopot, wiadomo, to Monciak i Molo. Popularnym Monciakiem ruszyliśmy więc w stronę najsłynniejszego molo w Polsce. Na deptaku tłumy niemiłosierne, akurat w Operze Leśnej były jakieś koncerty, więc i paparazzi mieli szanse by upolować kogoś znanego, czego byliśmy świadkami. Zaczaili się na molo na pewnego znanego prezentera z Polsatu o imieniu Krzysztof. Zagadka- o kogo chodzi? Gdyby mi kumpel nie pokazał gościa palcem, nie poznałbym go w klapkach, krótkich spodenkach, polo i okularach przeciwsłonecznych.

Niestety na Monciaku nie dane nam było zrobić fotki Krzywego Domku, za duże były tłumy ludzi. Na placu Zdrojowym tłumy jeszcze większe, mnóstwo artystów, ludzi poprzebieranych za Spidermanów i inne postaci.
Na molo doszliśmy chwilę później, uwielbiam tam spacerować. Doszliśmy do samego końca, po lewej były jakieś zawody żaglówek. Oczywiście konieczne fotki na „połamanej” ławce radia ZET, potem do samego końca w prawo- po drodze mijaliśmy katamarany, m.in. chyba ten Romana Paszke, ale nie jestem pewien na 100 %, i jacht Zbigniewa Gutkowskiego. Posiedzieliśmy kilkanaście minut na ławeczkach, osłonięci od morza i wiatru, zwróceni twarzami ku słońcu. Jak błogo…

Potem z powrotem, koło Grand Hotelu do „Atelier” na browarka, czy soczek, trochę połazić jeszcze po piasku (fu, jak brudno!), pośmiać się z ptactwa, które wyciągało ze śmieci resztki pożywienia (swoją drogą, jak to zwierzęta potrafią się przystosować do sytuacji), i powrót na bazę do Gdyni…
A w niedzielę po obiadku powrót A-1 do domu- jak to dobrze, że jest ta autostrada.



Pobyt w 3-mieście można określić tylko i wyłącznie w ten sposób: było świetnie!