Gacki - Świętokrzyskie

Po niesamowitych wakacjach w Gackach w roku 2009 chcieliśmy jeszcze raz to powtórzyć dwa lata później. Ale niestety nic dwa razy się nie zdarza. Jechaliśmy tam z deszczem ale miałam nadzieję, że to minie. Niestety przez trzy dni nie było takiej opcji. Pogoda deszczowa prawie cały czas. Większość więc przesiedzieliśmy w naszym namiocie lub w większym na polu namiotowym. Ale i tak było wilgotno i chłodnawo.
Ale my pogodzie się nie dawaliśmy i i tak wybraliśmy się na wycieczkę i to rowerową do Stradowa. Wprawdzie niebo było zachmurzone nadal, ale nie lało, może chwilami mżyło i tyle. Okolice te są raczej nizinne więc nie była to trudna wyprawa. Tak samo na drogach nie ma dużego ruchu. W Stradowie chcieliśmy zobaczyć pozostałości największego w kraju słowiańskiego grodziska. Dzisiaj niestety pozostały po nim już tylko wały ziemne dochodzące do 350 m np.m.p. i zagłębienia fosy. Piękny także jest kościółek św. Bartłomieja w Stradowie w całości wykonany z drzewa.

Wracaliśmy tą samą drogą i zatrzymaliśmy się jeszcze przy Pałacu Wielkopolskich w Chrobrzy, który to zwiedziliśmy dwa lata temu. Tym razem niestety był zamknięty. Ale i tak warto się tam zatrzymać by pospacerować po parku. Piękne i majestatyczne jest tam pewno drzewo platan klonolistny, który zachwyca swoją wielkością. Gdy chcieliśmy już ruszyć spowrotem zaczęło padać i nie zanosiło się niestety na poprawę. Więc peleryny na grzbiet i jazda. Dla dzieci niestety to była okropna przygoda, choć już teraz się z tego śmiejemy. Ale wtedy nie było wesoło. Wszystko przemokło, zimno, a na dodatek koło Jagody tak przejechał szybko jakiś idiota że oblało ją od buzi po czubki butów. Biedna już miała dość. Ale przeżyliśmy.
Na następny dzień pojechaliśmy odwiedzić bohatera naszych dzieci Koziołka Matołka w Pacanowie. Obejrzeliśmy rynek w Pacanowie i rzeźbe Koziołka a także pojechaliśy do Europejskiego Centrum Bajki im. Koziołka Matołka. I tu niestety lekkie rozczarowanie. Bilety kosztowały sporo, a ten obiekt czasy świetności chyba ma za sobą bo kilka najciekawszych rzeczy nie działało. No i raczej weselej jest w większych grupach. My byliśmy tylko jeszcze z inną dwójką. Najfajniejsze było wtedy zobaczenie na polu wychylające się zza chmur słońce i poczucie ciepełka od niego. W końcu.

W tym dniu pojechaliśmy do zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Ruiny robią wrażenie, ich układ jest inny jak w większości zamków. Niestety lub stety trwały wtedy prace remontowe, więc pewnie teraz jest tam więcej do oglądania. A zdjęcia niestety z tego dnia gdzieś mi wsiąkły.
Wieczorem po powrocie z Jagodą wsiadłyśmy na rower i objechałyśmy okolicę. Z wyższego punktu zobaczyłyśmy piękną panoramę na tle zachodzącego nieba, a najważniejsze że czystego nieba.



Na następny dzień mieliśmy już zaplanowany wyjazd do Chęcin i do Jaskini Raj. Na zamku w Chęcinach tak właściwie to Jagoda już z nami była tylko że w brzuchu, podobnie jak przy Dębie Bartku. Po zwiedzeniu jaskini pojechaliśy z kolei nad zalew Borków do parku linowego. Było tam fajnie bo za 150 zł mogliśmy korzystać ze wszystkich atrakcji i to ile razy chcieliśmy. Dzieci się odważyły pierwszy raz na wyższe przeszkody. Jagody musieli ściągać na drugiej przeszkodzie. Kubie natomiast szło dobrze bo doszedł już do przedostatniej i utknął pośrodku przeszkody na linach. Jedne były dłuższe drugie krótsze. Rozstaw nie na niego i jego też musieli ściągać. Najfajniejszą zaś atrakcją była natomiast ruchoma wieża, gdzie układało się skrzynki na butelki jedna na drugą. Jagoda nas zaskoczyła bo weszła wyżej jak ja bo coś 15 skrzynek ułożyła.
I po tych jej akrobacjach wieczorem przy graniu w piłkę Jagoda poślizgnęła się i złamała rękę. Pogoda się zrobiła, dzieci zaczęły się kąpąć, my mieliśmy tam być jakieś pięć dni, a następnego dnia trzeba się było zwijać. Nie mówiąc o Jagodzie, którą czekały wakacje z gipsem i bez kolonii, na którą miała jechać za tydzień.

Ale o dziwo dzieciaki nadal marudzą że oni do Gacek jeszcze chcą wrócić.