Z biegiem Kwisy - Zamek Kliczków

Zamek w Kliczkowie porównywany jest do zamków francuskich nad Loarą. Jego dawna nazwa brzmiała Klitschdorf, może dlatego że leżał na nadbrzeżnej skarpie Kwisy i bagnistym terenie. Według legendy nosił też nazwę Klucz. Dlczego?? Bo przy nadaniu ziem dla rycerza Tomira przez Bolesława Krzywoustego miał on rzec" Masz nim jak kluczem zamykać drogę każdemu, kto od zachodu do naszego kraju zeche się wedrzeć." Nakazał też rycerzowi założyć rodzinę a nawet sam znalazł mu żonę. Wesołą wdówkę. Ale piękna ta dama była zdecydowanie gorszym pomysłem niż budowanie kamiennego grodu.Bo według legendy
"Po dwóch latach małżeństwa Tomir musiał jechać z Krzywoustym na północ, aby utemperować Pomorzan. Zamkiem Klucz, miał zajmować się pod nieobecność Tomira, Bogdar. Czech, setnik z wojsk Krzywoustego. Wesołej wdówce młodszy od męża setnik przypadł do gustu. Gładki, uzdolniony wokalnie, a do tego i zagrać na lutni potrafił. Był też młodszy od Tomira, co miał udowadniać żonie rycerza m.in. w łożnicy. Kto kogo uwiódł trudno dziś rozsądzać, ale do zdrady doszło. Problem w tym, że kochankowie nie poszaleli zbyt długo. Na ich pożycie wpływ miało kolejne zwycięstwo Krzywoustego, który pokonał Pomorzan i postanowił wrócić zwalniając Tomira ze służby do domu. Bogdar nie był tym specjalnie zadowolony, bo już zadomowił się w zamku i w łóżku Tomira. Zakochany w cudzej żonie Czech postanowił urządzić na wracającego z wojny rycerza zasadzkę. Kochanka nie oponowała, co może być dowodem urody, ewentualnie erotycznych talentów Bogdara. Tomir dojechał do rzeki Szprotawy, gdzie został napadnięty. Związanego i pobitego wrzucono go lochu.Bogdar przekonał biskupa że żona Tamira ponownie została wdową i sam ją poślubił. Po dziesięciu latach udało się Tamirowi wydostać z lochu i z zemsty zamurował zdrajcę wraz ze swą kochanką-żoną. Z początku planował ich zagłodzić ale potem dał sobie spokój. Dwa lata ciągłego przebywania z rzędzącą i marudzącą kobietą stało się dla czecha tak uciążliwe że sam się zagłodził. Podobno słychać czasami głosy ale nie są to jęki zakochanych tylko błagania by wkońcu kobieta przestała zrzedzić"

Ha ha ha zdrada nie popłaca.
Aurę tajemniczości roztacza pewien dokument o jednym z potomków rodu Rechenbergów, którzy byli właścicielami zamku przez 300 lat. Wpis głosi że w 1413r jeden z nich wstapił w szeregi słynnego w Legnicy, pierwszego bractwa rycerskiego "Stowarzyszenie Obroży Psa Gończego". Założycielami było sześciu książąt śląskich a członkami 24 rycerzy. Bractwo organizowało turnieje na przemian w Legnicy lub Zgorzelcu. Zakończyli działalność przez rokiem 1440 z powodu śmierci założycieli.

Zamek przechodzi różne koleje losu po wojnie 30-letniej. I dość czesto zmienia właścicieli. Ale z pożytkiem dla niego bo zachodzą w nim co raz to większe zmiany i staje się piękniejszy za każdym razem. W 1810r nastąpiła kolejna wielka przebudowa. Wystrój zmieniła sala balowa. Posadzono malownicze alejki lipowe, wybudowano przy dziedzińcu Ujeżdżalnie i postawiono neogotycką "Wieżę Jenny" z którą związana jest smutna historia. Córeczka jednego z właścicieli była chora psychicznie, a że, w tamych czasach był to wstyd, to została ona odizolowana od reszty domowników i umieszczona w wieży. Posiadała urządzony pokoik w którym zakończyła żywota. A wieżna została nazwana jej imieniem.
W latach 1881-1883 nowy dziedzic hrabia Fryderyk zu Solms- Baruth zlecił kolejną przebudowę.Wzorce zostały zaczerpnięte z angielskiego neogotyku, włoskiego renesansu, niemieckiego i francuskiego manieryzmu. Zobaczć możemy je w przepięknej Sali Teatralnej a także, na portalach , gzymsach i w parku.



Po drugiej wojnie światowej padł łupem żołnierzy sowieckich i polskich szabrowników. W 1949r pożar strawił doszczędnie dwa skrzydła. Do końca lat 90 zmieniał właścicieli i popadał w co raz większą ruinę. Obecnie jest pieknie odrestaurowany, zamieniony na kompleks hotelowo- konferencyjny.I co najważniejsze można go zwiedzać. Wnętrza z przewodnikiem za 15zł od osoby a dziedzńce za darmo.
Obecnie jego widok powala na kolana. Wygląda pieknie i majestatycznie. Na dziedzińcu można zjeść i napić się czegoś. Tylko wielkie czerwone parasole psują cały smaczek. Jak ktoś bedzie w zamku na dużym dziedzińcu,niech zwróci uwagę na niepozorny drewniany daszek, pod spodem którego, na około wiszą haki. Kiedyś było to miejsce do schładzania dziczyzny upolowanej w pobliskich lasach. Od dołu była doprowadzona rurami woda z pobliskich podziemnych źródełek i wytryskiwała pod własnym ciśnieniem w górę tworząc wachlarz, który schładzał rozwieszone tam mięso i bronił dostępu przed muchami.

Nawet przejazdem warto zatrzymać się chociaż na chwikę żeby, zobaczyć ten majestatyczny, a zarazem bajkowy zameczek🙂
