Aby poznać historię Bojków

Sladami wschodniej tradycji i kultury.
Spacerując po parku Żeromskiego w Szczecinie, niedaleko Zamku Książąt Pomorskich, Bramy Królewskiej, u zbiegu ulic Zygmunta Starego i Starzyńskiego patrzyłem nie raz na nowo powstający obiekt w tym miejscu. Nie wzbudzał specjalnego zainteresowania – ot tak jak wiele zabudowywanych wolnych placów po 2004 roku. Dopiero, kiedy ukończono budowlę nakrywając ją widoczną z daleka złotą kopułą wzbudziła ona moje zainteresowanie. To była nowa świątynia, zbudowana w stylu bizantyjskim na planie krzyża greckiego, Cerkiew prawosławna p.w. Św. Mikołaja. To skierowało moje spojrzenie na część mieszkańców kultywujących swoje tradycje i kultury przeniesione z rodzinnych stron. Wszak wielu z nas lub naszych przodków przybyło do Szczecina po 1945 roku. Ale poznając losy grup przybyłych do Szczecina, te grupy ludzi wzbudziły moje szczególne zainteresowanie. Wszak nie wszyscy przybyli tu dobrowolnie. Część zachęcana do wyjazdu ze swoich rodzinnych stron, po 1945 ale większość przesiedlana przymusowo w ramach „Akcji Wisła” od 1947 roku. Tu osiedlono wysiedlonych z Bieszczad ludzi wraz z ich kulturą i religią – prawosławną, greko-katolicką, i często rzymsko-katolicką mieszając Bojków, Łemków, i Dolinian zasiedlając nimi cały pas przygraniczny od Wrocławia do Szczecina. Część przesiedlonych próbowała powracać w rodzinne strony, co było bardzo trudno. Spalone wsie, konflikty narodowościowe, walki band i mordy na miejscowej ludności na tamtych terenach często utwierdzały decyzje o pozostaniu w miejscu nowego osiedlenia. Jeszcze raz potwierdziło się powiedzenie, że „ Szczecin to miasto wielu narodów”. Takim jest do dziś, ale wielu przybyłych pielęgnuje swoje tradycje przekazując je młodemu pokoleniu, wspominając swoje tragiczne losy, ale zgodnie współżyjąc z pozostałymi bez konfliktów. I tak to zainteresowanie losami i historią tych mieszkańców skierowało moje pierwsze kroki na Bojkowszczyznę, ziemie rozdzielone granicą polsko-ukraińską, na szlak cerkwi i cerkiewek, aby spotkać tych, którym udało się pozostać po 1945 roku, po 1947 roku w czasie tragicznej „Akcji Wisła” jak i tych niewielu, którym udało się wrócić po 1956 roku. Spotkać się i „pogadać” z „ przywłokami” ( tak nazywają ich rdzenni mieszkańcy tamtych terenów - to ci, którzy przybyli „ przywlekli się” w Bieszczady) próbując, zachwycając się pięknem tamtych ziem, osiedlać się, utrzymywać się i tworzyć kulturę bieszczadzką. Wielu z nich jest „ żywą legendą Bieszczad”, ale i wielu z tych „przywłok” odeszło i są już tylko legendą, która pozostała.

„Daleka droga”, więc podróż dzielimy i pierwszy dzień to Częstochowa. Miasto kojarzone przede wszystkim z Jasną Górą i obrazem Czarnej Madonny. Każdy z nas odbiera pobyt w tym miejscu inaczej. Miejsce kultu szczególnie z ikoną obrazu przedstawiającego Najświętszą Dziewicę z Dzieciątkiem, który wg legendy namalował św. Łukasz Ewangelista na deskach stołu z domu Świętej Rodziny. Znalezione w piątym wieku w Jerozolimie, przechowywane w Konstantynopolu a następnie w Bełzie na Rusi i w 1384 roku książę Władysław Opolczyk ofiarował go Ojcom Paulinom. Obraz ten to największy skarb i tajemnica Jasnej Góry. Michałowi opowiadam o historii tego miejsca przywołując opisy z „Potopu”, ks. Kordeckiego i Kmicica wspominając pana Zagłobę, mieszając prawdę z legendą. Z podziwem oglądam „Drogę Krzyżową” namalowaną i podarowaną dla Klasztory przez Jerzego Dudę Gracz. Można dużo pisać o tym szczególnym miejscu, ale najlepiej pozostawić to dla „Każdego” odwiedzającego to miejsce indywidualnie.
Rano wyjeżdżamy do Wieliczki, aby w zabytkowej kopalni soli przejść się trzykilometrowym fragmentem komór i korytarzy z kaplicami i wyrzeźbionymi w bryłach soli postaciami, obrazami i posłuchać ciekawych opowieści przewodników. Michał jest zachwycony. Ja, ( który raz już tam byłem?.).. też.

Późnym wieczorem jesteśmy na miejscu. To Bojkowszczyzna. Szybko spać, bo o czwartej rano …. Ruszamy w dalszą drogę.
Michał Krajnik i Spółka


