Góry Kaczawskie i Rudawy Janowickie
Wykorzystując przedłużony listopadowy weekend, postanawiamy wybrać się w Góry Kaczawskie i Rudawy Janowickie. Chcemy dorzucić do naszej Korony Gór Polski dwie perełki. Wyjeżdżamy tradycyjnie już późnym popołudniem. I jak już można się przyzwyczaić, na kwaterze w Wojcieszowie jesteśmy w środku nocy. Szybciutka kolacja i spać. Każdy ma świadomość, że sen trwał będzie około czterech godzin. Wstajemy raniutko, na śniadanie wiadomo, jajecznica, jak zwykle wyśmienita. Wychodzimy na szlak. Początkowo idziemy przez Wojcieszów, wzdłuż Kaczawy. Przechodzimy koło pałacu, pierwotnie barokowego z 1800 r. Obecną neogotycką formę uzyskał w latach 1863 – 64. Skręcamy w prawo i szlakiem żółtym, asfaltową drogą w górę, koło zakładów wapienniczych. Wcale nie jest tu fajnie. Wszystko w pyle. Szybko przechodzimy dalej. Nieco wyżej schodzimy z asfaltu w las, no i wreszcie jesteśmy u „siebie”. Idziemy garbami Gór Kaczawskich na Przełęcz Komarnicką. A tam zimno i wieje. Mimo, że nie osiągnęliśmy jeszcze 700 m npm. Fotografujemy oszronioną przyrodę, zwracamy uwagę na śliczne owoce kaliny. Wchodzimy na przełączkę pomiędzy Skopcem a Barańcem, oczywiście wieje i oczywiście zimno. Opuszczamy szlak skręcając w lewo, podchodzimy na Skopiec. Wchodzimy na jakąś kulminację i cieszymy się ze zdobycia szczytu, fotografujemy, posilamy się, (Marian gubi banana, nie ma go, przepadł).Schodząc widzimy jakieś tajemnicze, ułożone z kamieni strzałki, prowadzą nieco dalej. Idziemy dosłownie minutkę i wchodzimy, jak się okazuje, na właściwy wierzchołek. Tutaj jest tabliczka i kamień z napisem. Znowu sesja foto. Zdobyliśmy najwyższy szczyt Gór Kaczawskich. Wracamy na przełączkę, postanawiamy wejść na Baraniec, co też czynimy, podchodzimy i stajemy na szczycie, rety jak tu zimno! Mroźny wiatr przewiewa ubranie, ręce marzną, jest źle. Szybkie foto, zmarzniętymi dłońmi trudno obsłużyć aparat, szybciutko zbiegamy ze szczytu i dalej łąkami w dół. Zwalniamy, gdy las osłania nas od tego lodowatego wiatru. To bolało, ale w sumie było piękne, często przez innych niedoceniane i traktowane z przymrużeniem oka Góry Kaczawskie dały nam w kość. A to dopiero początek wycieczki. Idziemy lasem, zatrzymujemy się na Dudziarzu, Ela robi tam właśnie zdjęcie z datą 11.11.2011. godz. 11.11. Na Dudziarzu zostaje rozwikłana zagadka tajemniczego zniknięcia banana, Marian, zdziwiony, wyjmuje go ze swojej kieszeni. Oczywiście go konsumuje, by znowu się gdzieś nie zapodział. Wychodzimy z lasu, idziemy polami oglądając się często za siebie na urocze Góry Kaczawskie, od czasu do czasu wyłania się charakterystyczny Połom z czynnym kamieniołomem. Przechodzimy trasę nr 3 i znajdujemy się w miejscowości Radomierz. Przechodzimy koło nowo odbudowanego kościoła ewangelickiego (stary został rozebrany w 1849 r. z wyjątkiem wieży przekształconej na dzwonnicę). Odwiedzamy też drugi kościół, ten pochodzi z lat 1748 – 1750. Obecnie kościół pełni funkcję kościoła parafialnego dla miejscowej parafii rzymskokatolickiej. Kiedyś był ewangelicki, naszą uwagę zwraca łamany wielopołaciowy dach. W Radomierzu wchodzimy też do sklepu, uzupełniając zakupy. Idziemy dalej szlakiem niebieskim w kierunku Trzcińska. Za nami panorama na Góry Kaczawskie z charakterystycznym Barańcem na którym stoi maszt, przed nami Rudawy Janowickie z Sokolimi Górami. Dochodzimy do Trzcińska, mijamy stację kolejową i po pewnym czasie przekraczamy rzekę Bóbr, to granica pomiędzy Górami Kaczawskimi a Rudawami Janowickimi. Wchodzimy do lasu, nasz szlak zaczyna się wznosić, teren zaczynają urozmaicać różnej wielkości skałki, a co pewien czas możemy podziwiać całkiem ładną panoramkę Rudaw Janowickich. Jesteśmy w Sokolich Górach, dochodzimy do Przełączki i dalej szlakiem czerwonym zaczynamy podchodzić pod Sokolik. Idziemy lasem w jesiennym popołudniowym słońcu, przy tak wspaniałej pogodzie to prawdziwa przyjemność. Dochodzimy do Sokolika, jeszcze tylko metalowe schody dzielą nas od szczytu. Po chwili już tam jesteśmy. Widok mamy wspaniały! Podziwiamy między innymi panoramę Rudaw Janowickich z ich najwyższym szczytem. Skalnik mamy w planie na jutro. Schodzimy po schodach, potem lasem. Przy którymś z zakrętów zza kamienia miga mi ogień, zaglądam nieśmiało, myśląc, że ktoś rozpalił ognisko, nie, to się pali las, całe szczęście, że to początek. Zadeptujemy ogień. Niestety, tlącej się ściółki i korzeni drzew nie jesteśmy w stanie ugasić. Marian dzwoni po straż. Zaznaczamy miejsce gdzie się pali i postanawiamy zejść na Przełączkę, gdzie strażacy mogą dojechać. Faktycznie tam ich spotykamy. Wyjaśniamy co i jak, strażacy udają się w górę a my spokojnie idziemy na Husyckie Skały. Tam kilka fotek i szybko podchodzimy na Krzyżną Górę. Słońce ma się ku zachodowi więc troszkę się spieszymy. Nagroda czeka na szczycie, Karkonosze w tle zachodzącego słońca prezentują się niesamowicie. Schodzimy teraz do Schroniska „Szwajcarka”, wchodzimy do niego, przybijamy pieczątki, jest już ciemno. Wyciągamy czołówki i schodzimy do miejscowości Karpniki, gdzie mamy przenocować w gospodarstwie agroturystycznym o wdzięcznej nazwie „Karioka”. Po przemaszerowaniu około 27 km. obiadokolacja smakuje wyśmienicie. Tym razem spać idziemy bardzo wcześnie, nie przeszkadza nam nawet transmisja telewizyjna meczu Polski z Włochami.
Wstajemy o świcie. Gospodarz jest tak miły, że mimo bardzo wczesnej pory dostajemy śniadanie. Najedzeni, wyspani i we wspaniałych humorach ruszamy w drogę. Przechodzimy koło ruin kościoła ewangelickiego, w oddali widzimy barokowy kościół św. Jadwigi. Pogoda jest piękna, za nami widok na Sokole Góry, przed nami wspaniałe, potężne Karkonosze. Zachwyceni zatrzymujemy się często fotografując. Wchodzimy na Płonicę, tam odpoczywamy i obserwujemy wynurzające się zza szczytów Rudaw Janowickich słońce. Gdy już w pełni nas oświetla ruszamy w dalszą drogę. Przechodzimy przez wieś Gruszków i ponownie wchodzimy w las, szlak podnosi się w górę, idziemy powoli asfaltową ścieżką mijając polujących myśliwych. Asfalt się kończy, dochodzimy do miejsca zwanego Kamienną Ławką, tam odpoczywamy. Po dłuższej chwili ostro podchodzimy pod Skalnik, dochodzimy do galerii widokowej pod szczytem, podziwiamy widok na Kotlinę Jeleniogórską, Karkonosze, Góry Kaczawskie i oczywiście Rudawy Janowickie, coś wspaniałego. Wracając Kamil korzystając z okazji zdobywa jeszcze kilka skałek bez galerii widokowych, teraz jeszcze kilka chwil i stajemy na najwyższym szczycie Rudaw Janowickich – Skalnik (945). Radość udokumentowana zdjęciami, moment na szczycie i dalej w drogę. Przełęcz Rudawska, potem Wołek i piękny widok na Karkonosze. Tam dłuższy odpoczynek. Dalej szlakiem niebieskim, spiesznym krokiem obok pracujących drwali i w prawo szlakiem czarnym. Dochodzimy do Głazisk Janowickich (kolejna radocha dla Kamila), wreszcie wyłania się przed nami Zamek Bolczów. Powstanie zamku na skalistym występie nad doliną Janówki przypisuje się dworzaninowi księcia Bolka II o imieniu Bolcze i datuje się na rok 1375. Przy jego budowie wykorzystano naturalne skałki granitowe sięgające tu 20 metrów. W XV w. został zniszczony podczas bitwy wrocławskich i świdnickich mieszczan z husytami. Odbudowany w latach 1517 – 18. W 1645 r. zamek zajmują Szwedzi, wychodząc z niego podpalają zabudowania mieszkalne. Od tego czasu zamek zostaje w ruinie. Zwiedzamy go szczegółowo, chodzimy po ruinach dość długo, fotografujemy. Wreszcie przychodzi czas na opuszczenie malowniczych ruin i udanie się w dalszą drogę, bo czas goni. W szybkim tempie schodzimy do Janowic Wielkich. W miasteczku zatrzymujemy się przed sklepem uzupełniając zakupy i orientując się czy przypadkiem nie możemy podjechać jakimś busem w stronę, w którą zmierzamy. Nie ma co ukrywać, iść się już nie chce, a piechotą kawał drogi przed nami. Niestety, komunikacji nie ma. Idziemy przez Janowice, przechodzimy koło późnogotyckiego kościoła z XV w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i barokowego pw. Chrystusa Króla. Szybko przechodzimy obok nich mając świadomość, że ostatni odcinek naszej wędrówki spędzimy w ciemnościach. Asfaltową drogą wchodzimy ponownie w Góry Kaczawskie, a dokładnie w ich część zwaną Górami Ołowianymi. Podchodzimy pod Różankę. Stamtąd obserwujemy zachodzące słońce nad Sokolikami i Karkonoszami, To piękny moment dnia. Zmęczeni osiągamy szczyt, teraz już szybko w dół i znajdujemy się na Przełęczy Radomierskiej. Tutaj opuszczamy znakowany szlak, dalej idziemy już na „czuja”mając do dyspozycji mapę i kompas. Przekraczamy drogę nr 3 i kierujemy się na widoczny jeszcze Połom, traktując go jako nasz główny punkt orientacyjny. Jeszcze kilka zdjęć na koniec dnia i idziemy w ciemnościach. Klucząc po ciemnych, leśnych ścieżkach wchodzimy na Stożną. Nasz punkt orientacyjny (Połom) na szczęście świeci w nocy. Widzimy także światła Wojcieszowa, schodzimy stromo w dół, jesteśmy na drodze w Wojcieszowie Miłek. W lewo asfaltem i na „ostatnich nogach” po 31 km. w górach, mijając po drodze zdziwionych naszym widokiem przechodniów, udajemy się na naszą upragnioną kwaterę. Odpoczywając rozmawiamy jeszcze z miłą panią, która nas gości, dowiadując się wielu ciekawych rzeczy o Górach Kaczawskich i samym Wojcieszowie. Potem udajemy się na zasłużony odpoczynek.
Wstajemy rano, pakujemy się i żegnamy gościnny Wojcieszów i klimatyczne, dla nas niezapomniane, Góry Kaczawskie. Udajemy się do domu. Po drodze jednak zatrzymujemy się w Bolkowie z zamiarem zwiedzenia tamtejszego zamku. Jesteśmy wczesnym przedpołudniem, na zamku jest pusto, oglądamy go uważnie wchodząc gdzie się da, jesteśmy pod wrażeniem ogromnej budowli, a także panoramy z jego baszty. Zamek został założony przez księcia legnickiego Bolesława II Rogatkę a rozbudowany przez jego syna Bolka I Surowego. W XIV w zamek został powiększony i stał się własnością królów czeskich. Na początku XVI w zamek zostaje przekazany biskupowi wrocławskiemu w dożywocie. W 1810 r. przechodzi na własność skarbu państwa pruskiego, od tego momentu popada w ruinę. Kończymy zwiedzanie, wsiadamy w samochód i pędzimy do Radomia.
Dziękuję Eli, Marianowi i Kamilowi za wspaniały wypad, za hart ducha, za miłą, fajną atmosferę, za dwa kolejne szczyty w Koronie Gór Polski.
Wiśniewski Mariusz