Rohacz Płaczliwy
Mamy poniedziałek, 17 października. W Zverowce, oprócz nas i personelu, nie ma już nikogo. Weekendowi turyści odjechali już do swoich domów. Słowacja już za dwa tygodnie zamknie szlaki dla piechurów w Tatrach. Już teraz można zwietrzyć ospały klimat. Budzę się nawet wcześnie, jest 5.30. Agnieszka, Jurek jak również Mirek, podobnie jak Ja, leniwie odpowiadają na dźwięk budzika w telefonie. Trzeba się zwlec z posłania. Zrobić prędkie śniadanie i napełnić czarną herbatą opustoszałe termosy. Dziś rozdzielamy się na dwie ekipy: Agnieszka z Jurkiem - pójdą na przełęcz pod Osobitą, Ja z Mirkiem - posiadamy w harmonogramie Płaczliwy Rohacz. Pakujemy z Mirkiem niewielkie plecaki , ubieramy się i jako pierwsi pozostawiamy chatkę.
Na zewnątrz panuje mały ziąb. Jest rześko i przyjemnie, ani śladu po przenikającym wietrze sprzed dwóch dni. Ponownie mamy dzisiaj do przejścia 5km asfaltowego odcinka prowadzącego do Tatliakovej Chaty. Nieustające konwersacje zabijają monotonię. Monotonię? Ileż to można oglądać ośnieżonego Salatina i równie białego Wołowca? Ile razy się można tym zachwycać? Wydawałoby się, że bez umiaru... Jednak monotonia, może dotrzeć nawet w takie rejony. Zdaję sobie sprawę, że wieczorem będę tęsknił za tym wszystkim. Będę pragnął wrócić, w świadomości organizując nową ekspedycję!
Przy Tatliakovej Chacie nakładamy raki. Mądrzejsi po wczorajszej wyprawie na Banikov, nie będziemy ryzykować poślizgnięć na szlaku na Smutną Przełęcz. Śnieg trzeszczy pod rakami, a metalowe kolce wbijają się w lód. Bezusterkowo i sprawnie przybywamy do rozwidlenia pod Rohackimi Plesami. Pojawia się więcej śniegu. Tutaj już raki będą nam tylko zawadzać. Zdejmujemy je i robimy krótki odpoczynek.
Na szlaku panuje całkowita cisza. Wiatr, który niczym torando odbija się od skalnych wierzchołków - zamilkł. Smutna Dolina jest zacieniona, utrzymują się tutaj niewielkie temperatury. Po prawej stronie, na skalnym zboczu, utworzył się atrakcyjny lodospad. Lśni on w słońcu nieskazitelnie białym kolorem. Od czasu do czasu słychać odpadające sople, które rozbijają się o skały i spadają niczym kryształy do doliny. To promienie słoneczne niszczą to lodowe dzieło. Nie spodziewaliśmy się, że w naszej najbliższej okolicy, nie będziemy mieli kontaktu wzrokowego z innymi turystami. Zjawisko bardzo rzadko spotykane w Tatrach. W Beskidzie Małym, na mniej popularnych trasach, przez cały dzień można spotkać parę osób. Ale w Tatrach? Nie do pomyślenia! A jednak....
Dążymy w kierunku Smutnej Przełęczy. Dzisiaj w dwuosobowym zespołem. Wzrasta w tej sytuacja uznanie wyrażenia - odpowiedzialność. Zimowy, tak bardzo srogi krajobraz, jest piękny. Jednakże może być zdradliwy. Badamy swoje siły. Ja czuję się znacznie lepiej aniżeli wczoraj. Za to Mirek ma dzisiaj gorszy dzień. To wtedy, po raz pierwszy, pomyślałem co by się stało gdyby? Podążamy dalej...
Dochodzimy na Smutną Przełęcz. Pomimo wolniejszego tempa, jesteśmy na Przełęczy o rozważnej godzinie. Jest 10.00. Na "dzień dobry" wita nas swoim ogromnym grzbietem Baraniec. Nie raczę tworzyć deklaracji, jednakże na Barańcu, jeszcze mnie nie było... A takie widoki są jak zaproszenie, którego nie można nie przyjąć! Poniżej Ziarska Dolina. Po prawej stronie znajduje się trasa w stronę Trzech Kop, które są schowane za dość wysokim przewyższeniem. Po lewej trasa na Płaczliwy. Patrzę na drugą stronę przełęczy. Wszystko się topi pod działaniem wyższości promieni słonecznych. W zacienionych obszarach utworzył się lód. Warunki przypominają mi wiosnę w Tatrach.
Robimy dłuższy spoczynek, jemy śniadanie i odtwarzamy siły. Jest ciepło, wiatr leniwie wspomina o sobie. Rozmawiamy i chłoniemy to czego doświadczamy. Niektórzy lubią jeść śniadanie na tarasie. My też mamy dzisiaj tu własny taras... Najbliższych sąsiadów z niego nie widzimy.... Nieocenione.
Ponownie szacujemy sytuację i własne siły. Co prawda pierwsze podejście wygląda całkiem interesująco, jednak omija je nie przedstawiający przeszkód trawers. Siły po części zregenerowane. Jest decyzja... Próbujemy! Zostawiamy plecaki i idziemy na Płaczliwego. Gdzie dojdziemy tam będziemy. Nic na siłę! Płaczliwy Rohacz nie czmychnie.
Śnieg się topi. Najgorsze są jednakże oblodzone miejsca. Można na nich nieco zjechać. Pierwsze przewyższenie osiągnięte. Obszar się wypłaszcza. Śnieg jest tutaj bardziej mokry. Za nami ujawnia się Banikov, Przysłop jak również Hruba Kopa z Trzema Kopami. Przysłop wygląda z tego miejsca bardziej okazale od Banikova. Zmierzamy dalej. Południowo-wschodnie pochylenie Płaczliwego nie jest pokryte śniegiem. Wyróżnia się na tle białawych wierzchołków. Znajdujemy się mniej więcej za połową drogi do naszego szczytu. Tutaj musimy po raz kolejny podjąć decyzję - co dalej? Mirek rezygnuje - nie jest to jego dzień. Góra tym razem z nami zwyciężyła. Powracamy na przełęcz.