wzgórze chęcińskie

Pewnego pięknego letniego dnia postanowiliśmy wybrać się na zamek w Chęcinach. Skąd ten pomysł? Byłam tam kiedyś , baaaardzo dawno temu z wycieczką szkolną. Była to chyba czwarta klasa, więc niewiele mogłam z tego zapamiętać, jednak miejsce gdzię utkwiło w świadomości i teraz nadszedł czas sobie o nim przypomnić, zwłaszcza, że zdjęcia z tego miejsca bardzo nas zachęciły. I tak ruszamy... pociąg do Kielc wcześnie rano. Samych Kielc nie mamy czasu zwiedzać, ponieważ od razu biegniemy w poszukiwaniu busika do Chęcin, ponieważ nie odjeżdża on z dworca głównego. Jesteśmy na miejscu, słoneczko zaczęło przygrzewać. Dlaczego zachwyca? W prawdzie niewielki to zameczek, ale na wzgórzu położony z całą panoramą na Góry Świętokrzyskie ustawiony, więc jak można przypuszczać prezentuje się bardzo malowniczo. W tym jedna z wież udostępniona do zwiedzania roztacza tym szersze kręgi widokowe. Góra, na której stoi zamek, to po prostu Góra Zamkowa (355), sam zamek wzniesiono w 1300 roku. Pozostała część Chęcin, to głównie zabytki sakralne z różnych lat i tak: kościół parafialny z XIV wieku; zespół klasztorny Franciszkanów również z XIV wieku, gdzie zachowały się gotyckie krużganki oraz XVII-wieczny klasztor Klarysek, obecnie Bernardynek. Teraz kierujemy nasze kroki zchęcią wizyty w Raju, jednak ścieżka wywiodła nas w kierunku przeciwnym – do Piekła. Jak się okazało wyszło nam to na dobre, ponieważ wstęp do Raju trzeba sobie zarezerwować wcześniej :] Piekło natomiast otwarte na gości całodobowo i od ręki i miejsca na pewno nie braknie :] a w Piekle na środku wielka otchłań się czai, której na pierwszy rzut oka nie widać , czyli wszystkie normy zachowane :P ale można ją obejść przy odrobinie ostrożności =) paradoksalnie do Piekła prowadzi niebieski szlak, a do Raju czerwony. A prawdziwe piekło to czaiło się na nas dopiero w drodze powrotnej, w szczerych polach wysianych słupami wysokiego napięcia, gdzie targnęła na nas burza z oberwaniem chmury, gradobiciem i wichurą ... byle szybko na asfalt, który już był niedaleko. Udało się sprawnie, ale woda w momencie sięgała do kostek, więc cóż nam pozostało ... busik powrotny, zeby było ciekawiej pół godziny później nie było ani śladu nawałnicy. Nim udaliśmy się w drogę powrotną, chcialiśmy najgorsze przeczekać w jakimś budynku, najbliżej było kościół, jednak był to bardzo zły wybór, ponieważ zostaliśmy przegonieni stamtąd, mimo iż stalismy tylko w przedsionku, ale cóż i tak daliśmy sobie radę. Cali przemoczeni wróciliśmy do Częstochowy, a wyprawę zapamiętamy jeszcze na długo długo długo ... =)