Śnieżka
Wejście na Śnieżkę uznaliśmy za priorytet naszego wyjazdu, dlatego eskapada została zaplanowana na pierwszy dzień. Jakież było nasze niepocieszenie, gdy do Karpacza dojeżdzaliśmy w burzy śnieżnej.
Od początku było wiadomo: o super widokach ze szczytu mogliśmy sobie tylko pomarzyć. Jednak wraz ze wspołtowarzyszami jesteśmy strasznie uparci i mimo przeciwności postanowiliśmy: wchodzimy!
Czas potrzebny na zdobycie góry powiększyliśmy o godzinę, ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę, że podchodzenie po całej nocy pruszącego śniegu może nie należeć do łatwiejszych i przyjemniejszych. Tak też się stało, jednak nie to było najgorsze.
Na początku wyprawy straciliśmy dwie godziny czasu, żeby przejść na miejsce, z którego powinniśmy ją zaczynać. Od wejścia do lasu szło się bardzo ciężko - śnieg był miękki i z każdym krokiem zapadaliśmy się po 30-40 centymetrów. A byliśmy chyba jedynymi turystami, którzy tego dnia zdobywali Śnieżkę od strony Karpacza. Straciliśmy mnóstwo sił.
Dotarliśmy na Schronisko Strzecha Akademicka i tu złapały mnie wątpliwości co do zdobycia szczytu w takich warunkach. Spotkani turyści, którzy na Kopę wjeżdzali wyciągiem, a następnie zdobywali Śnieżkę, mówili o arktycznych warunkach, lodzie na wejściu i stwierdzili, że w takich warunkach nie ma po co wchodzić.
Jednak zebrałem się w sobie i stwierdziłem, albo wejdę albo będę tego bardzo żałował! "Uprzejmi" turyści zawiadomili Nas przy okazji, że musimy iść tzw. szlakiem zimowym. Jakże ja ich potem przeklinałem 😉
Szlak zimowy okazał sie wytyczkowany, ale nie uczęszczany. Co chwile wpadalismy coraz to głębiej pod śnieg - miejscami ponad pas. Po przebrnięciu szlaku zimowego weszliśmy na ścieżkę ubitą przez skutery śnieżne i już spokojnie podreptaliśmy do Domu Śląskiego - gdzie wiało niemiłosiernie!
Powietrze było tak zimne, że ubralismy wszystkie możliwe ubrania, nawet te na zmianę i ja osobiście miałem trzy pary rękawiczek, dwie kominiarki, 2 pary spodni, 2 swetry i pod tym jeszcze bielizna termo. Moim błędem było, że nie zainwestowałem w raki, ale jakoś powoli się wczołgałem na sam szczyt. Na szczycie tak samo zimno. Szybko schowaliśmy się w czeskim punkcie pocztowym, chwile odpoczęliśmy, napiliśmy się herbaty i zaczęliśmy schodzić.
Dopiero wtedy poczułem jak bardzo zimno mi było - mimo tylu par rekawiczek zaczęły mi odmarzac palce, co nie było przyjemnym uczuciem. Schodziliśmy jak najszybciej, dwóch kolegów w rakach pomagało mi trzymać równowagę, ja w tym czasie trzymałem palce w ustach i próbowałem je "ogrzać".
Zeszliśmy znów do Domu Śląskiego, pobiegłem szybko ogrzać ręce, a koledzy tak pewnie się poczuli, że po zdjęciu raków Nasz operator foto wywrócił się i chcąc ratować aparat nienaturalnie upadł na bark zapewniając nam atrakcję w postaci kontuzji. Szczęście w nieszczęściu, że było tak zimno bo ból poczuł dopiero następnego dnia i jakoś spokojnie udało Nam się zejść. Tym razem podziękowaliśmy serdecznie za drogę Szlakiem zimowym i głównie dzięki mojej upartości poszliśmy szlakiem niebieskim, który był bardzo łagodny. Od Strzechy Akademickiej szliśmy już w pełnym mroku, jedynie latarki oświecały nam drogę.
Zeszliśmy całkiem późno - troche zawiedzeni, że nie zobaczyliśmy pięknych widoków, z przyżeczeniem, że w lato zdobywamy Śnieżkę, choćbyśmy mieli pojechać na jeden dzień.