Gorce

Pierwszy wypad majowy w góry zaplanowałem tydzień przed wyjazdem. A co nagle to po diable. Nie było możliwości spania w schroniskach, które i tak są słabo rozmieszczone w Gorcach, więc postanowiliśmy wziąć ze sobą namiot.
Jak się potem okazało noszenie plecaka z wielkim namiotem do najmilszych nie należało, nawet po tak niewymagających górach jak Gorce.

Drogę swoją rozpoczęliśmy w Rabce Zdrój, do której dojechaliśmy busem. Wraz z kolegą, który pierwszy raz udał się na trekking dosyć szybko doszliśmy do schroniska na Maciejowej. Pod samym schroniskiem zastała Nas burza i dosyć bardzo przemoczyła nasze ciuchy. Po wyschnięciu ruszyliśmy w dalszą trasę. Dochodząc do schroniska na Starych Wierchach zerwał się duży wiatr i nagle znów zrobiło się dosyć ciemno i pochmurnie. Jednak do samego schroniska na Turbaczu nic nie padało.
Nocowaliśmy na polu namiotowym obok schroniska na Turbaczu, bardzo wiało i było strasznie zimno, jedynie przez dwie godziny mogłem się przespać w takich warunkach.

Od 9 zaczęliśmy składać swój namiot i przygotowywać się do dalszej drogi w kierunku Lubania. I kolejny dzień padało. Po kilometrze przebytym w kierunku Lubania usłyszeliśmy grzmoty i zobaczyliśmy pioruny. Zrobiło się nie za ciekawie bo byliśmy daleko od jakiegokolwiek schronienia, więc zaczęliśmy iść bardzo szybko. Tak doszliśmy do miejscowości Studzionki, w której wg mapy miała być stacja turystyczna. Jak się okazało schronisko kiedyś tu było, ale spłonęło. Za to miejsce wyznaczone przez mapę to nic innego jak dom z agroturystyką. Trzeba przyznać, że właścicielka bardzo miła, poczęstowała Nas obiadem i pyszną herbatką za naprawdę śmieszne pieniądze.
Droga na Lubań bardzo Nam się dłużyła. Znów zaczęło padać, musieliśmy się przebierać, nagle zaczęło wiać bardzo mroźnym powietrzem. Jakoś ta pogoda Nas zniechęciła do spacerowania tego dnia. Wszystkie te minusy pogodowe spowodowały, że na szczyt doszliśmy już zupełnie po ciemku. Trzeba było jeszcze rozłożyć namiot i zjeść kolację, więc położyliśmy się dopiero po 23. Spaliśmy sami na bazie namiotowej, która oczywiście była nieczynna, czego byliśmy świadomi od początku Naszej wycieczki. Nie mogliśmy również usnąć na Lubaniu i tak o 6 rozpoczęliśmy marsz jak najszybciej do Czorsztyna,w którym również nie spędziliśmy za wiele czasu. Stamtąd rozpędzeni zdobyliśmy dosyć łatwo Trzy Korony, idąc przez Przełęcz Chwała Bogu, po czym zeszliśmy do Krościenka. Traf chciał, że akurat podjechał bus i tak mokrzy, brudni i zmęczeni położyliśmy się i usnęliśmy w drodze do Krakowa 🙂



Dla idących trasą zapisaną przeze mnie - polecam na Turbaczu kupić dużo płynów, bo do samego Czorsztyna nie ma możliwości uzupełnienia zaopatrzenia.