Kto rano wstaje
Staś tak mnie zaraził swoją Babią, że o 4.00 wyrwałem się w górki. Tym razem solo - nie miałem sumienia budzić i ciągniąć ze sobą żonki. Końcówka nocy mroźna, lekko mglista i chmurna. Im blliżej Beskidu tym częściej księżyc zagląda z południa dając nadzieję na przejaśnienia. Nie mam co się śpieszyć więc zaglądam do Bielska i Żywca. Tu i tu z imprez wraca wesoła i głośna młodzież, nic tu po mnie, kierunek Korbielów.
Od wschodu niebo pojaśniało, od zachodu wciąż czarno, ponuro, a na termometrze tylko -3, dużo cieplej niż na nizinach! Parkuję pod wyciągami, pośpiesznie zakładam czołówkę, zapominając o mini-raczkach na buty. Po 10 minutach stromego podejścia łapię lekki kryzys, muszę się rozebrać. Jest na tyle jasno, że wyłączam czołówkę. Zerkam na Babią - niebo niemrawo nabiera kolorów, przyśpieszam by złapać wysokość do powitania słońca.
Za Soliskiem horyzont za plecami czerwienieje, czas na sesję. Podchodzę do najbliższej polany z widokiem na Babią i Tatry, rozkładam statyw, zapalam papierosa. W kilka chwil słoneczko wyskoczyło nad Gorce, malując wszystko dookoła w czerwienie i purpury. Drugi papieros, kolejne zdjęcia, zaduma, zachwyt, zauroczenie, chwilo trwaj. Nie trzymam dziś równego tempa, przyśpieszam i zwalniam, chęć zdobywania pcha do przodu, widoki na wschodzie zapraszają – usiądź.
Ze Szlakówki na Miziową dochodzę o 8.00. Pod schroniskiem witają mnie pieski, pierwsi narciarze przypinają narty, dwójka turystów rusza na Rysiankę. Coraz więcej błękitu. Na Pilsko idę pod słońce wzdłuż tras narciarskich. Na górze nikogo, pięknie, morze mgieł dzieli Beskid od Tatr. Po 20 minutach mam kompana – skiturowiec z aparatem na sesję. Jeszcze jedno spojrzenie i w drogę.
Ociepla się, śnieg robi się miękki, z drzew zaczyna padać deszcz niczym w lesie tropikalnym. O 11.00 odrobinę przemoczony docieram do auta, które zawozi mnie do domu.