Szukając diabła na Diablaku

Na Sokolicy w Beskidzie Żywieckim, MidorihatoBył wrześniowy poranek, kiedy wsiadłem do mikrobusa jeżdżącego na trasie Kraków - Zawoja Policzne. Minęły dwie godziny jazdy i stałem w Policznem rozglądając się za jakimś środkiem lokomocji, który zawiózłby mnie na Krowiarki. Niestety nic nie jeździło, więc pokornie ruszyłem asfaltową drogą wiodącą ku przełęczy. Pół godziny później skręciłem w las tak jak nakazywał niebieski szlak; jest on bardziej stromy niż droga ale znacznie krótszy i przyjemniejszy niż obcowanie z przejeżdżającymi samochodami. Ścieżka była błotnista i miejscami bardzo śliska bo przez kilka poprzednich dni padał deszcz. Udało mi się ją pokonać w niecałe pół godziny i parę minut przed dziesiątą wychodzę na skąpaną w słońcu Przełęcz Krowiarki. W Punkcie Informacji Turystycznej kupuję bilet wstępu do Parku oraz nową mapę, a później pokrzepiam się kawą przed dalszą drogą. Wspomnę tutaj że byłem mile zaskoczony biletem wstępu - za 4 złote otrzymuję pocztówkę z widokiem Babiej Góry którą mogę wykorzystać jako kartkę pocztową lub pamiątkę z pobytu. Dobrze pomyślane. Przy okazji chcąc nie chcąc wysłuchuję dyskusji o wprowadzaniu psów do Parku Narodowego. Właściciel labradora jest oburzony, że strażnik zabrania mu wstępu kiedy on chce nawet dla psa wykupić bilet. W końcu klnąc rzęsiście odchodzi w kierunku Policy. Wydaje mi się, że komentarz tego wydarzenia jest zupełnie zbędny - należy tylko ubolewać.
Cieplutkie słoneczko rozleniwia, więc ani się obejrzałem a minęło już pół godziny i czas było ruszać w dalszą drogę - co prawda diabeł nie zając i nie powinien uciec ale łatwiej szukać go za dnia niż po ciemku. Ruszyłem więc na czerwony szlak prowadzący w kierunku Babiej Góry. Na początku jest to chodnik ograniczony z dwóch stron świerkowymi balami, który stopniowo zamienia się w długie schody. Podejście jest dość strome i wyczerpujące więc dla zmęczonych ustawiono co jakiś czas kilka drewnianych ławek na których można przysiąść dla wyrównania oddechu. Ponad godzinne w gęsto zalesionym terenie podejście pod Sokolicę zostaje nagrodzone wspaniałym widokiem: Babia Góra, Beskid Żywiecki, Zawoja i pasmo Policy. Na Sokolicy spotykam sporo odpoczywających turystów, którzy podobnie jak ja sycą wzrok pierwszą tego dnia rozległą panoramą. Chwila odpoczynku i ruszam dalej: na mojej drodze za pół godziny pojawi się Kępa (1525 m npm) a potem Gówniak (1617 m npm). Tymczasem kieruję wzrok ku wschodowi gdzie błyszczą w słońcu przyprószone śniegiem tatrzańskie szczyty. Piękno ich było wręcz przyćmiewające - dalekie i monumentalne a jednocześnie tak bliskie, że wystarczy wyciągnąć rękę żeby je mieć. Podświadomie wiedziałem, że niedługo tam pójdę! Nieco w prawo widać jak na dłoni tafle wielkiego Jeziora Orawskiego.
Kępa jest słabo wyodrębniona z masywu Babiej - można ją rozpoznać po charakterystycznym prostym odcinku szlaku ograniczonym jakby kamiennymi krawężnikami. Z Kępy rozpościerają się piękne widoki prawie w każdą stronę. Ruszam dalej w górę i po chwili kończy się kosówka i szlak wiedzie wsród skał i kamieni obrosłych zrudziałą o tej porze roku trawą. Zdobywam szczyt Gówniaka (1617 m npm), który już w całości składa się ze skał. Po prawej stronie znajduje się pojedynczy monolityczny blok skalny, który często jest miejscem sesji zdjęciowych.
Na kilka minut przed osiągnięciem szczytu Babiej wchodzę na wzniesienie które wydaje się być najwyżej położonym punktem ale to jeszcze nie jest prawdziwy wierzchołek. Ten można rozpoznać po wiatrochronie pod którym można spokojnie przycupnąć i schronić się przed szalejącym wiatrem. Ziąb jest straszny - w plecaku co prawda mam rękawice i czapkę, ale fotografowanie w rękawicach jest niewygodne, więc wybieram marznięcie i zdjęcia. Wiatrochron jest pokaźnych rozmiarów więc może się za nim schronić nawet kilkadziesiąt osób jednocześnie. Tuż poniżej wiatrochronu po słowackiej stronie szczytu stoi duży obelisk z wmurowanymi granitowymi tablicami. Poświęcony jest naszemu rodakowi papieżowi Janowi Pawłowi II, a postawiony został w 1996 roku przez Słowaków ku upamiętnieniu wielokrotnego pobytu Karola Wojtyły na Babiej Górze.
Odnajduję też bez trudu resztki zniszczonego przez wandali tzw. Kamienia Józefa Piłsudskiego. Litery inskrypcji zostały częściowo skute jednak nazwisko pozostało widoczne. Muszę tu wspomnieć, że na szczycie spotkałem też dwa psy - widać więc, że ludzie jednak wchodzą gdzieś bokami i mają gdzieś zakazy. Może należałoby pomyśleć o jakimś mocniejszym argumencie, który by ich nawrócił na właściwy tok myślenia. Mam na myśli pracownika Parku "po cywilu", który nałożyłby solidnej wysokości karę finansową.
Po zrobieniu zdjęć zabrałem się za poszukiwanie tutejszego diabła - szukałem najpierw w zakamarkach wiatrochronu, potem pod większymi i mniejszymi kamieniami, w szczelinach i rozpadlinach, i nic ! Jakby się pod ziemię zapadł. Przypomniałem sobie powiedzenie, że "diabeł tkwi w szczegółach" i od nowa rozpocząłem poszukiwania. Tym razem przyglądałem się uważnie rosnącym tu trawom i kwiatom licząc, że może gdzieś między pręcikami.... na próżno! W końcu zapytałem stojących obok turystów a ci roześmiali mi się w oczy: diabeł nie mieszka na Diablaku odkąd odprawiają się tu Msze Św. Podobno przez pierwszy rok czy dwa próbował to znosić - chował się pod kamieniami, zgrzytał zębiskami i wył rozpaczliwie,ale potem dał za wygraną i wyprowadził się. Dokąd ? Nikt tego nie wie. Została po nim tylko nazwa szczytu: Diablak.
Diabła co prawda nie znalazłem ale to co udało mi się zobaczyć na własne oczy było warte tego wysiłku. Fantastyczna pogoda i doskonała przejrzystość powietrza sprawiły, że można było dostrzec Kraków. Tak, nawet gołym okiem dało się zaobserwować kominy Elektrociepłowni Łęg i klasztor oo. Kamedułów na Bielanach, a przez lornetkę można było nawet rozróżniać pojedyncze bloki mieszkalne. Byłem na Babiej już kilka razy ale jeszcze nigdy nie udało mi sie zobaczyć stamtąd mojego miasta. Patrząc z Babiej w kierunku zachodnim dostrzegam Pilsko - górę o zdobyciu której w warunkach zimowych myślę już od dwóch lat. Na lewo od Pilska rozciąga się widok na Małą i Wielką Fatrę, a potem Tatry Zachodnie i Wysokie.
Czasu było sporo, ale jak już wspomniałem zimno doskwierało coraz bardziej, więc widoki widokami ale trzeba było stamtąd zwiewać. Oczywiście nie zamierzałem wracać tą samą drogą którą przyszedłem, więc udałem się w kierunku Przełęczy Brona i Małej Babiej (1517 m npm) zwanej również Cylem. Zejście ze szczytu jest nieco trudniejsze i trochę niebezpieczne gdyż płaskie kamienie nie są dobrze umocowane i kiwają się na boki - przy niewielkiej dekoncentracji można stracić równowagę i przewrócić się. Na szczęście ten fragment szlaku nie jest zbyt długi - zaledwie kilka minut takiego zejścia a potem jest to już usiana drobnymi kamykami ścieżka wsród traw. Ścieżka ta w pewnym momencie mocno zbliża się do krawędzi urwiska - idąc tędy we mgle trzeba to mieć na uwadze i baczyć by nie zrobić tego jednego nierozważnego kroku. Niby urwisko nie jest wielkie, ale za to najeżone wystającymi z trawy kanciastymi głazami; wiadomo czym może się to skończyć ! Z tego właśnie miejsca pięknie prezentuje się Akademicka Perć - najtrudniejszy beskidzki szlak wiodący z Markowych Szczawin na szczyt Babiej Góry.
Po około pół godzinie wchodzę w pasmo kosodrzewiny - robi się zdecydowanie cieplej więc czas na przekonfigurowanie ubioru. Przede mną w jesiennych kolorach pyszni się młodsza siostra Diablaka: Mała Babia. Na Przełęczy Brona spotykam kilka osób wylegujących się na trawie w promieniach jesiennego słońca. Też przystaję i zabieram się za posiłek - wszak prawie cały prowiant zabrany z domu niosłem do tej pory w plecaku - na szczycie było tak zimno, że nawet nie chciało się pić nie mówiąc o jedzeniu. Tutaj wdaję się w dyskusję z siedzącymi obok turystami na temat pochodzenia nazwy Babia Góra. Do tej pory znana mi była tylko jedna hipoteza mówiąca, ze nazwa "Babia" pochodzi od domniemanych spotkań czarownic na jej szczycie w Noc Św. Łucji. Okazuje się, że tych podań jest więcej: a to że została usypana przez kobietę wielkoluda, albo że jest kobietą zastygłą w oczekiwaniu na swego lubego, wreszcie że słowo "baba" w języku staropolskim oznaczało coś masywnego i ciężkiego. I to chyba najbliższe prawdy wytłumaczenie gdyż masyw Babiej rzeczywiście jest ciężki i przysadzisty. Choć rozmowa toczyła się bardzo przyjemnie a słońce rozleniwiało to jednak konieczność powrotu do Krakowa zmuszała mnie do ruszenia dalej.
Przełęcz Brona opuszczam około 15.30 i po krótkim spacerze dochodzę do schroniska, a raczej jego szczątków na Markowych Szczawinach. Z dawnego schroniska (działającego nieprzerwanie od 1906 roku przez okres 100 lat) już nic nie zostało a w leżącej tuż obok GOPR-ówce świadczone są usługi gastronomiczne i 14 miejsc noclegowych. Nowe schronisko jest w budowie i prace idą pełną parą więc jest nadzieja na poprawę warunków odpoczynku. Nieco powyżej GOPR-ówki stoi Muzeum Babiogórskiego Parku Narodowego gdzie zgromadzono wiele eksponatów i pamiątek związanych z początkami i rozwojem turystyki babiogórskiej oraz powstaniem schroniska na Markowych Szczawinach. Muzeum jest na co dzień zamknięte ale w recepcji schroniska można otrzymać klucz po zostawieniu w zastaw dowodu tożsamości i obejrzeć ekspozycję.
Popijając pod gołym niebem kawę przy GOPR-ówce, zaprzyjaźniam się z dwoma ślicznymi młodymi kociakami, które "sprzątają" resztki po turystach; niestety nie sprzątają plastikowych kubków i butelek które najczęściej "gubią" współcześni wędrowcy. Potem wchodzę na zielony szlak wiodący do Zawoi Markowej. Ostatnie promienie jesiennego słońca przemykają się między drzewami, gdzieś w oddali szemrze strumień a ciszę przerywa tylko monotonny rytmiczny stukot moich butów. W pewnym miejscu natrafiam na tabliczkę nakazująca "obchód" gdyż szlak na niewielkim odcinku jest czasowo zamknięty ze względu na transport materiałów do budowy schroniska. Kwadrans przed osiemnastą przechodzę przez bramę BgPN i udaję się asfaltową drogą prowadzacą z Zawoi Markowej do Zawoi Wideł gdzie mam szanse na złapanie jakiegoś pojazdu w stronę Krakowa. Po drodze po prawej stronie mijam jeszcze Muzeum Babiogórskiego Parku Narodowego i po raz ostatni spoglądam na Babią. Pięknie prezentuje się w zachodzącym słońcu i wabi mnie ku sobie. Wrócę tu jeszcze nie raz...