Atrakcyjny Grześ
Grześ to szczyt znajdujący się w Tatrach Zachodnich o wysokości 1653m. n.p.m. Ilekroć byłam w Dolinie Chochołowskiej, zawsze zdobywałam tę górę. Tym razem również tak było.
Chociaż metą wycieczki była Dolina Chochołowska, głównie w celu podziwiania kwitnących w tym roku z lekkim opóźnieniem krokusów, przewodnik zostawił możliwość wyjścia na Grzesia chętnym osobom. Generalnie to już na samym starcie większość ludzi podążyła indywidualnie. Ważne było aby wrócić na parking na 17.00 godzinę.Ponieważ na miejscu byliśmy około 9.30 więc mieliśmy ponad 7 godzin czasu do dyspozycji. Część naszej grupy pojechała kolejką turystyczną, która z Siwej Polany dowozi ludzi do Polany Huciska, zaoszczędzając im w ten sposób pół godziny czasu. Pieszo idzie się około 40 minut, natomiast kolejką 10 minut. Ja ruszyłam pieszo, widząc tłum oczekujący "tramwaju". Moim celem było zdobycie Grzesia więc starałam się szybko pokonać trasę biegnącą doliną. Oczywiście krokusy pokazały się już na Siwej Polanie, potem na Polanie Huciska więc co jakiś czas jednak zatrzymywałam się aby popstrykać zdjęcia tym ślicznym kwiatuszkom. Martwił jedynie fakt, że ludzie nie zważając na tablice zakazujące wstępu na polany masowo wchodzili między krokusy, fotografować je, wylegiwać się w słońcu między kwiatami, a przy okazji depcząc i niszcząc je. Z Polany Huciska do Polany Chochołowskiej dotarłam w jakąś godzinę. Podeszłam sobie do kapliczki św. Jana Chciciela i tam posiliwszy się nieco, podążyłam do schroniska. Jednak ze względu na panujący tu tłum ludzi ruszyłam dalej żółtym szlakiem prowadzącym na szczyt Grzesia. Czas dojścia wynosi według znaku 1:35. Po kilkudziesięciu metrach szlak pokrywa śnieg, którego pojawia się coraz więcej. Na szlaku pustki, nie licząc czwórki ludzi schodzących w dół. Dopiero na Przełęczy Bobrowieckiej pojawia się ich więcej. Pojawiają się też cudowne widoki... Chwilę cieszę oczy ale szczyt czeka, ostre podejście w śniegu i znowu krótki przystanek parę minut przed szczytem. Pstryknęłam panoramę Tatr Zachodnich i również uwieczniłam siebie na ich tle. Ruszyłam na podbój Grzesia. Na szczycie w porównaniu z tłumem w dolinie, niewielka garstka osób. Ponieważ słoneczko mocno grzeje, a i czas mam dobry, zabawiam tam około 30 minut. Podziwiam piękną panoramę. Na pierwszym planie Rakoń i Wołowiec, na których byłam w tamtym roku jesienią. Teraz zupełnie w innej szacie, białe, mieniące się w słońcu. Kiedy się dobrze przyjrzeć można było dostrzec sylwetki ludzi na Rakoniu i podążających dalej na Wołowiec. Zza Wołowca wyglądały Rohacze to już na Słowacji.
Czas niestety biegnie i trzeba schodzić w dół. Bardzo uważnie, bo można pojechać po śniegu. Mimo to już po godzinie jestem na dole. Mam czas aby podziwiać fioletową polanę. Idąc spacerkiem, co rusz wypatruję obiektu do fotografowania. Szukam tylko na skraju polany, by nie deptać krokusów i udaje mi się czasem wypatrzeć bardzo ładne okazy. Nie sposób oderwać od nich oczu. I tak idąc wolno, mając świadomość, że mam zapas czasu, na Polanie Huciska okazało się, że zostało mi 30 minut do odjazdu autokaru. Przyspieszyłam kroku ale nogi już były trochę zmęczone. W efekcie spóźnilam się ( czego bardzo nie lubię ) pięć minut. Wprawdzie niewiele ale wszyscy czekali już tylko na mnie. Trochę mi było wstyd ale co zrobić. Szkoda było opuszczać takie piękne miejsce kiedy jescze trwał taki piękny, słoneczny dzień. Jednak zorganizowana wycieczka musi się trzymać planu. I tak planowo, po dwu i pół godzinie jazdy byłam z powrotem w Chrzanowie. To był naprawdę fajny dzień!