Weekend z Magdą w Tatrach

Nasze początkowe plany zakładały nocleg w schronisku, w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Jednak kiedy dotarłyśmy do Murowańca, skąd przez Krzyżne miałyśmy iść do Piątki, Magda zobaczyła Kościelec i tak jej się spodobała ta góra, że postanowiłyśmy zostać na nocleg w tym schronisku. Zameldowałyśmy się i zostawiłyśmy niepotrzebne rzeczy. Ruszyłyśmy na podbój Kościelca, przed którym to miałam małego stracha. Już kiedyś próbowałam zdobyć ten szczyt ale się wycofałam. Tym razem w towarzystwie siostrzenicy nie mogłam się poddać. Widoczność w tym dniu była średnia. Niebo było zachmurzone, widoki to odsłaniały się to zasłaniały. Przy Czarnym Stawie Gąsienicowym zatrzymałyśmy się tylko na parę zdjęć. Przy podchodzeniu na Przełęcz Karb spojrzałam na ciekawą skałę i zatrzymałam się, żeby zrobić zdjęcie. Kiedy uniosłam aparat i spojrzałam w górę moim oczom ukazała się głowa i wpatrujące się we mnie oczy kozicy. Zaskoczenie moje było ogromne, bo chwilę wcześniej rozmawiałam z Magdą, jak to Marek spotkał w górach kozice. Ta moja leżała i tylko obserwowała. Podeszłyśmy wyżej żeby lepiej ją zobaczyć. Zastanawiałyśmy się czy może jest ranna i dlatego nie ucieka. Istnieje również możliwość, że była kotna. Mogłyśmy tak stać i stać i przyglądać się jej, jednak trzeba było iść dalej. W tym dniu na Kościelec pochodziło kilkanaście osób. Podejrzewam, że bywały tu większe tłoki. Jednak w tych najtrudniejszych miejscach trzeba było odczekiwać i przepuszczać tych schodzących. Podchodząc na szczyt Kościelca nie ma tam żadnyych zabezpieczeń i ułatwień. W paru miejscach po prostu trzeba się wspiąć po ścianie wykorzystując siłę mięśni rąk i nóg. Po pokonaniu tych przeszkód stanęłyśmy na szczycie. Nie ma tam za wiele miejsca ale było tylko kilka osób więc się pomieściliśmy. Trochę czasu posiedziałyśmy na szczycie i dzięki temu na krótką chwilę mogłyśmy coś zobaczyć kiedy chmury się przesunęły. Odwlekałam zejście, które zawsze jest trudniejsze od wyjścia. Kiedy grupka turystów zaczęła schodzić ruszyłyśmy za nimi i dzięki temu przy zejściu po ścianie tuż pod szczytem skorzystałam z pomocy pewnego pana, który asekurował kilka osób jedna za drugą. Żartował, ze będzie tu do 18.00 i zacznie pobierać opłaty. Potem już dałam radę sama. Zeszłyśmy z drugiej strony przełęczy i wróciłyśmy do schroniska czarnym szlakiem idącym pomiędzy stawami. Na następny dzień zaplanowałyśmy dojście na Przełęcz Krzyżne, a stamtąd do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Ranek przywitał nas piękną pogodą. Zjadłyśmy śniadanie przed schroniskiem podziwiając wczorajszą "zdobycz", a potem ochoczo ruszyłyśmy po nową przygodę. Na Przełęcz Krzyżne prowadzi żółty szlak. Dojście jest dosyć długie, bo dopiero po trzech godzinach osiąga się cel. Nie wiedziałam czego się spodziewać przy podejściu, bo nigdy jeszcze tam nie byłam. Okazało się, że szlak jest całkiem przyjemny. Wiedzie obok Czerwonego Stawu, dopiero ostatni odcinek to ostre podejście, które z mozołem ale bez problemów pokonałyśmy. Za to nagroda była wspaniała. Widok jaki nam się ukazał Magda okrzyknęła najlepszym jaki do tej pory oglądała. Od razu przyznałyśmy, że dobrze się stało, że dopiero dzisiaj tu jesteśmy, bo przy wczorajszej widoczności pewnie by to nas ominęło. Z przełęczy naszym oczom ukazała się Dolina Pięciu Stawów z Przednim i Wielkim Stawem, schronisko, wodospad Siklawa no i Wysokie Tatry. Z drugiej strony widoczne nawet było miasto w dole. Chciałoby się posiedzieć tu dłużej ale czas nas naglił, bo jeszcze dzisiaj musiałyśmy wracać do domu. Zaczęło się zejście. Zmęczyło nas ono chyba bardziej niż podejście. Było bardzo stromo i momentami trudno. Kiedy dotarłyśmy nad Stawy nawet nie miałyśmy czasu posiedzieć. Poza tym przywitały nas tam tłumy ludzi, które staramy się omijać. Udałyśmy się do schroniska na słynną szarlotkę, a potem wróciłyśmy, by schodzić szlakiem obok największego wodospadu w Tatrach-Siklawy. Szłyśmy Doliną Roztoki, która dochodzi do Wodogrzmotów Mickiewicza. Od tego miejsca znak pokazuje 40 minut do Palenicy Białczańskiej. My pokonałyśmy ten odcinek w 20 min. Chciałyśmy jak najszybciej opuścić asfalt. Potem bus i do miasta zdążyłyśmy w samą porę, by zdążyć na autobus do Krakowa o 16.55.