Turbacz z widokiem na Tatry

Tradycyjnie spotkaliśmy się na dworcu PKS w Krakowie, by stamtąd udać się w trzyosobowym składzie na podbój tym razem Turbacza w Gorcach. Początkowo w planie było wyjście z Rabki i zdobycie najpierw Turbaczyka, a potem Turbacza. W przeddzień wycieczki miałam wątpliwości czy jest sens jechać ze względu na burzę i silne opady deszczu. Jednak Marek uspokoił mnie, że prognozy na sobotę są dobre. Chcąc skrócić trasę przejścia ze względu na możliwość błota na szlaku chcieliśmy wyjść z Koninek. Z braku połączenia autobusu do tej miejscowości Marek wymyślił inną trasę.
I tak oto wsiedliśmy do autobusu jadącego do Szczawnicy, by wysiąść za Lubomierzem na Przełęczy Przysłop. Tam po zasięgnięciu informacji w przydrożnym sklepie, który kusił ciepełkiem, by w nim zostać ruszyliśmy w kierunku żółtego szlaku. Jak się potem okazało kolor ten towarzyszył nam przez cały dzień od początku do końca.
Wiało i "straszyło" deszczem, ale my w dobrych humorach pokonywaliśmy podejścia. Nasz pierwszy przystanek wypadł na pomoście widokowym przy górnej stacji wyciągu narciarskiego. Tam umieszczony jest drogowskaz i można się dowiedzieć np. jak daleko jest do Krakowa, na Rysy, na Mont Blanc lub odczytać:
"Mogielica
lotem ptaka - 2,7 km
na piechotę - 10,5 km "
Przypomniał mi się wtedy pewien drogowskaz, który spotkałam idąc z Krościenka na Lubań - Himalaje 3 lata 🙂
Poszliśmy dalej, by znowu na chwilę zatrzymać się na Jaworzynce skąd rozpościerają się widoki na sąsiednie pasma górskie - Beskid Wyspowy, Sadecki i Niski. Tam próbowaliśmy zlokalizować poszczególne góry. Mogielica i Modyń dały się poznać bez problemu. Mimo wcześniejszych obaw na szlaku wcale nie było aż tak mokro.
Kolejną była Polana Podskały, która malowniczo ciągnęła się w dół. Marek wypatrzył tam ślady dzików, ziemia była mocno zryta. Po minięciu polany weszliśmy w las gdzie szlak ostro piął się do góry. Podejście to zaowocowało kolejną polaną nazwaną Gorc Troszacki. Tam po raz pierwszy dojrzeliśmy ledwo zarysowujące się Tatry.
Weszliśmy w las, gdzie było pełno uschniętych drzew, gdzieniegdzie powalonych i tam pomiędzy kikutami można było dostrzec między innymi Luboń Wielki.
Wyszliśmy na Polanę Pustak, gdzie spotkaliśmy pierwszych turystów na naszym szlaku.
Tutaj można było podziwiać piękne panoramy. Tatry stawały się coraz widoczniejsze. Dojrzeliśmy Babią Górę i nasz cel Turbacz. Ciesząc oczy widokami zajadaliśmy się ogórkami tym razem na słodko-ostro, które okazały się rewelacyjne!
Tutaj zorientowaliśmy się, że minęliśmy Kudłoń. Teraz studjując mapę nie mam pewności czy zdobyliśmy jego szczyt ponieważ cały czas szliśmy żółtym szlakiem a czytałam, że na Kudłoń wiedzie czarny szlak.
Czas było iść dalej, schodziliśmy znowu w dół, potem lasem, by dojść do Przełęczy Borek gdzie przysiedliśmy na ławce konsumując tym razem batoniki.
W lesie często napotykaliśmy pola kaczeńców.
Wreszcie dotarliśmy do Hali Turbacz, na której znajduje się Szałasowy Ołtarz.
Znajduje się tam również kamień z tablicą na pamiątkę mszy świętej, którą w tym miejscu 17 września 1953 r. odprawił ks. Karol Wojtyła po raz pierwszy stojąc zwrócony twarzą do wiernych.
Nieopodal jest inna tablica upamiętniająca nagłą śmierć profesora J. Kwiecińskiego.
Z Hali do schroniska PTTK na Turbaczu jest już niedaleko. Kiedy tam doszliśmy naszym oczom ukazał się fantastyczny widok Tatr. W Pieninach można było dostrzec charakterystyczne Trzy Korony. W schronisku spędziliśmy dłuższą chwilę posilając się przy oknie z widokiem na Tatry.
Na chwilę opuściliśmy nasz żółty szlak na rzecz czerwonego, by zdobyć szczyt Turbacza. Ze schroniska trzeba jeszcze podejść parę minut właśnie czerwonym szlakiem. Muszę się przyznać, że pomimo wcześniejszej dwukrotnej bytności na Turbaczu nigdy nie zdobyłam jego szczytu. Zawsze dochodziłam tylko do schroniska i byłam przekonana, że to właśnie szczyt.
Na Turbaczu szybko zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i od razu wróciliśmy do naszego żółtego szlaku. Czas schodzić w niziny.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, by zajrzeć do Kaplicy Papieskiej, przy której w drugą niedzielę sierpnia tłumnie gromadzą się turyści obchodząc święto ludzi gór. Potem już tylko w dół i w dół do Nowego Targu.
Na szczęście w Kowańcu zdążyliśmy na autobus, który zabrał nas do centrum do dworca PKS. Tam po kilku minutach wsiedliśmy do następnego autobusu, którym dotarliśmy do Krakowa, gdzie nastąpiło pożegnanie.