Kierunek: Konin - u Boruty za piecem (Łęczyca)
Główny cel tego dnia, to Konin – może nie tak oczywiste miejsce do zwiedzania, jednak decydujemy się, ale o powodach później. Najpierw należy zająć się tym, co po drodze, a po drodze zatrzymujemy się w Piątku, który oczywiście kojarzy się z geometrycznym środkiem Polski, który został oznaczony monumentem z tabliczką informacyjną.
Jednak to nie do końca prawda... Podobno to dawne błędy... Inna informacja, na którą natrafiłam mówi, że jest to środek wymierzony na podstawie przecięcia czterech najbardziej wysuniętych punktów Polski, a geodezyjny właściwy środek mieści się w Nowej Wsi. W każdym razie to był tylko krótki postój, a my ruszamy dalej wprost na spotkanie z samym diabłem, a konkretnie słynnym borutą. Oczywiście jego siedziba mieście się nie gdzie indziej, jak w Łęczycy. Docieramy przed otwarciem, dlatego najpierw udajemy się na Rynek. Łęczyca jest miastem, które swoją historię rozpoczęła od VI-wiecznego osadnictwa zlokalizowanego częściowo na terenie dzisiejszego Tumu. Osada przy kolegiacie później zyskała nazwę Starej Łęczycy. W XIII wieku stanowiła już miasto lokacyjne, a w XIV wzbogaciła się o zamek i mury obronne wybudowane przez Kazimierza Wielkiego – w ten sposób z osady Łęczyca przeistoczyła się w miasto królewskie. Kamienice mieszczańskie, które możemy oglądać przy Rynku, pochodzą z kolei z przełomu XIX/XX wieku. Ratusz oglądany obecnie został wybudowany z latach 1787–1790 w stylu klasycystycznym wg projektu Jakuba Kubickiego.
Na pocz. XX wieku stracił on swój charakter w wyniku gruntownej modernizacji, jednak w XXI wieku zdecydowano się na przebudowę w celu przywrócenia cech pierwotnych. Zamek, jak każda tego typu budowla, przechodził burzliwe dzieje, a więc przeżył rozbudowę renesansową, najazd Szwedów, zabory, częściową rozbiórkę, zamianę w magazyn, w areszt i strażnicę, jednak w latach '30. XX wieku z inicjatywy starosty i PTK zamek poddano pracom zabezpieczającym, w 1949 roku otwarto ekspozycję, z kolei lata 1964–1975 przyniosły gruntowną odbudowę wg projektu Henryka Jaworowskiego.
Przeżył wiele, a do tego wszystkiego, co już zostało wymienione, doliczmy jeszcze Borutę – najsłynniejszego członka czarciej rodziny, który pozyskał prawo do zamieszkiwania zamku i zarządzania dobrami króla. Ale jak to się stało? Ano sam król go mianował szlachcicem! Gdy pewnego dnia jego wóz wpadł w bagno, poproszono o pomoc jednego z Borutów (mieszkających w borze i wyrabiających smołę). Boruta wyciągnął wóz w pojedynkę, a jego siła tak zaimponowała królowi, że w dowód wdzięczności uczynił go zarządcą, który jednak wśród ludu nie pozyskał dobrej sławy wręcz przeciwnie – był okrutnikiem, który wyzyskiwał ludzi, a ci po jego śmierci natarli na zamek, jednak bogactw nie znaleźli – mało tego – nie znaleźli też samego ciała nieboszczyka. Od tej pory miał on ukazywać się pod wieloma różnymi postaciami, które możemy poznać na tutejszej wystawie: "Diabeł Boruta we współczesnych rzeźbach i legendach" – jest to wystawa sztuki ludowej, którą z pewnością warto obejrzeć. Jak to ze sztuką ludową bywa, sporo tu scen z przymrużeniem oka : )
Warto dodać, że kolekcja zamku stanowi największy zbiór rzeźb o tematyce demonicznej (ok. 400). To, że z okazałej warowni pozostały tylko ruiny, przypisuje się piekielnym mocom. Gdy na zamku zaczęło robić się gwarno, a jego piwnice zapełniali jeńcy spod Grunwaldu, do tego te wszystkie polityczne narady i – o, zgrozo! - synody kościelne. Tego Boruta znieść nie mógł, dlatego też wzniecił diabelski ogień. Przez wieku żaden śmiałek nie zdecydował się na odbudowanie murów, aż w końcu – powstało Muzeum. Ten pomysł chyba połaskotał czarcie ego i od tej pory wszyscy żyją tu w zgodzie i żadne kataklizmy już nie nadeszły. Będąc na zamku, warto zajrzeć na wieżę, z której roztacza się panorama na miasto i okolicę.
Nadszedł czas na dalszą podróż. Jest po godzinie 12, a od Konina dzieli nas godzina drogi więc nie jest źle. Naszym celem w tym miejscu jest Muzeum Okręgowe. Sama od siebie w ogóle nie pomyślałabym o wybraniu się do tego miasta (chyba nawet po drodze...), jednak zachęcona relacjami innych, zdecydowałam się i nie żałuję. Muzeum mieści się w dzielnicy Konina – Gosławice. Muzeum stanowi rozbudowany zespół specjalistów tworzących działy: archeologiczny, historyczny, etnograficzny, sztuki, techniki, rzemiosła artystycznego i geologiczno-przyrodniczy. Nie dziwi więc również rozbudowana treść wystaw, które rozmieszczona w kilku budynkach. Z tego powodu zdecydowanie zarezerwujmy więcej czasu na ich zwiedzanie. Do dyspozycji mamy tutaj: Spichlerz, Zamek z XV wieku,
Dworek, Skansen Etnograficzny,
a wszystko to położone nad Jeziorem Gosławskim. Wewnątrz obiektów czekają na nas stałe wystawy: Sztuka Polska XIX i XX wieku, ciekawie zaaranżowana wystawa archeologiczna zaznajamiająca nas ze zwierzętami kopalnymi
i spotkanie z olbrzymem – Słoniem Leśnym, wystawa poświęcona górnictwu (w tym ciekawe solne formacje)
oraz część dendrologiczna. Najatrakcyjniejszą część stanowi zdecydowanie wystawa biżuterii od XVI wieku
oraz historia oświetlenia, prezentująca przepiękne lampy.
W czasie naszego pobytu mieliśmy szczęście trafić na kilka ciekawych wystaw czasowych, do których należały prace Rafała Olbińskiego – znanego plakacisty, grafika, którego pomysły są z pewnością niebanalne i nietuzinkowe, dlatego też wbrew pozorom nie tak szybko zwiedzamy kilka sal. Kolejna wystawa to malarstwo abstrakcyjne Rafała Głowackiego i sentymentalna podróż z Lampami PRL-u na wystawie "W kręgu światła".
Co myśleć o wytworach PRL-u? Bubel przeszłości? Użyteczna i tania brzydota? Według mnie nie można być tak surowym dla tego czasu, ale zaakceptować jako rodzaj dizajnu tamtych lat, mody, potrzeb, na które odpowiadano w taki a nie inny sposób, nie zapominając o kontekście dziejowym. Warto zaznaczyć, że obecnie jednak znów przedmioty te są wysoko cenione i wiele z nich stało się obiektami kolekcjonerskimi o wysokiej wartości. Ciekawie zaaranżowana wystawa z dodatkiem wielu innych przedmiotów aranżacyjnych typowych dla epoki powoduje, że na moment wracamy do naszych lat dzieciństwa, do domów naszych babć i rodziców i z sentymentem doszukujemy się tego, co jeszcze wciąż gdzieś leży w głębi naszych szafek. Jednak to jeszcze nie wszystko, co mam nam do zaoferowania Muzeum. Udajemy się do dworku,
który został odtworzony na podstawie istniejącego od XVIII wieku dworku w Ruszkowie pod Kołem. W dwu-piętrowym wnętrzu urządzono wystawę "Dwór polski", które zostało wyposażone w wiele ciekawych szczegółów jak zabawki, domino, dziadek do orzechów. Wystrój większości pomieszczeń odtworzono na podstawie pamiętników i inwentarzy, urządzając je meblami i bibelotami datowanymi od XVIII do końca XIX w.
Warto wspomnieć, że cały kompleks otoczony jest zadbanym parkiem, którym możemy przyjemnie pospacerować oraz pozbierać rosnące w nim owoce i w przerwie na zwiedzanie zjeść ze smakiem : )
Warto zwrócić uwagę na gotycki kościółek znajdujący się po drugiej stronie Muzeum, wybudowany w XV wieku na planie krzyża greckiego z gwiaździstym i palmowym sklepieniem.
Po ok. 3-godzinnym zwiedzaniu, jedziemy nad Jezioro Turkusowe. Chwilę zajmuje nam zorientowanie się gdzie podjechać i jak dotrzeć na dziką plażę, ale w końcu udaje się. Powstało ono w miejscu wyrobiska, po dawnej eksploatacji węgla brunatnego. Do jeziora odprowadzane były odpady z elektrowni, a w wyniku ich mineralizacji woda przybrała turkusowy kolor. Z powodu swojego niezwykłego, turkusowego koloru zostało okrzyknięte "polskimi Malediwami".
Czy rzeczywiście jest tak turkusowe, czy to tylko chwyt marketingowy? Wszystko zależy od ustawienia się i padającego światła, ale rzeczywiście można uznać, że jest jak piszą – widać to zwłaszcza przy zbliżeniu na taflę oświetloną promieniami słońca.
Nie jest to kąpielisko ze względu na duży odczyn zasadowy, nie jest również bezpiecznie ze względu na rodzaj terenu. Wokół można zaobserwować biały pył. Prowadzą tam dwie drogi – przez wysokie trawy
i bardziej cywilizowana przez lasek. Niestety okazuje się, że jest zakaz wstępu (nie tylko kąpieli), na pocieszenie – nie tylko my się tam wybraliśmy. Robimy kilka zdjęć i grzecznie wycofujemy się z myślą o odwiedzeniu Rynku i zjedzeniu w końcu czegokolwiek.... Na Rynek wchodzimy przez Most Toruński, który funkcjonuje tu od czasów średniowiecznych, a jego nazwa oznacza, że tędy prowadził trakt do Torunia.
Wokół Rynku skupione są zabytkowe kamienice z różnych wieków
oraz klasycystyczny Ratusz wybudowany na przełomie XVIII i XIX wieku, stąd charakterystyczny fronton budynku z 4 kolumnami w stylistyce doryckiej i przykrywającym je tympanonem.
Wiele tego jak na jeden dzień z dojazdem, dlatego powiedzieć, że wracamy padnięci, to za mało, ale oczywiście nie żałujemy tego pomysłu : )