Moje marzenie...
„I have a dream...” Powiedział kiedyś pewien bardzo ważny człowiek i choć te słowa padły w kontekście zdecydowanie poważniejszym niż moje tu pisanie, pozwolę sobie od nich zacząć... Mam marzenie... Każdy ma marzenie, marzenia... jeden chce zobaczyć Rzym, inny wieżę Eiffla, ktoś zobaczyć wszystkie krzyżackie zamki, a są i tacy, którzy rzuciliby to wszystko i pojechali w Bieszczady... Od dawna chciałem odwiedzić Kętrzyn i zobaczyć słynne Wolfschanze, czyli wojenną kwaterę Adolfa Hitlera
Tyle o niej czytałem, tyle słyszałem. Tyle razy planowałem, tyle razy przekładałem, tyle razy mówiłem sobie: „Ok., w takim razie za rok”. I w końcu, zamiast „I have a dream”, mogę powiedzieć „I had a dream!” We wtorek 2 sierpnia odbyła się moja rowerowa wyprawa na pograniczu Warmii i Mazur.
Zacząłem od miejscowości Korsze, dokąd po wielu trudach i wielu godzinach dojechałem pociągiem. Od razu powiem, że podróż pociągami to był jedyny niezbyt fajny epizod mojej podróży, wszystko się udało, pogoda super, prawie wszystko, co zaplanowałem, zrealizowałem. Wilczy Szaniec mnie zachwycił. Inne zaplanowane atrakcje też. Po prostu super! Ale po kolei.
Moim pierwszym celem jest Reszel. Przyciągają mnie tam następujące atrakcje: kościół św. Piotra i Pawła, zamek oraz gotycki most nad Sajną. Zanim tam jednak dojechałem na chwilę zatrzymuję się w Gudnikach, żeby zobaczyć piękny, mały kościółek, trochę – niestety – zaniedbany 😢
Obok znajduje się pomnik upamiętniający żołnierzy poległych w I wojnie, a niedaleko dosyć ciekawa kaplica grobowa. Ja jednak pędzę do Reszla, a moją podróż po tym naprawdę sympatycznym miasteczku zaczynam od kościoła.
Ta piękna gotycka świątynia zachwyca już z daleka, piękny gotyk. Oczywiście wewnątrz nie znajdziecie przepychu, zdobień, malowideł – to nie barok, ale warto na chwilę się zatrzymać, pomyśleć...
Jeżeli ktoś chce można wejść na wieżę i podziwiać widoki. Nie trzeba wchodzić aż tak wysoko, żeby zobaczyć kolejny zabytek – zamek biskupów warmińskich.
Odrestaurowany, robi całkiem fajne wrażenie, można się po nim przejść, wejść na wieżę. A ponieważ mieści się tam hotel i restauracja, można coś zjeść i ewentualnie pospać 🙂
Jedynym minusem, wg mnie, jest koszt biletu. Wiem, wiem, 20 zł to, biorąc pod uwagę inflację, nie jest wielki wydatek, ale za sam fakt wejścia na dziedziniec i przespacerowania się po niewielkiej części zamku trochę jednak za dużo.
Na pewno widoki na miasto i jego okolice wynagrodzą przynajmniej w części wydatek. Jadąc dalej, warto zatrzymać się na chwilę przy cerkwi pw. Przemienienia Pańskiego, kiedyś katolicka świątynia obecnie służy wyznawcom obrządku grekokatolickiego.
Tuż obok znajduje się most nad rzeką Sajną. Jest to średniowieczny most nazywany wysokim. Nie jest on tak wspaniały jak np. w Kłodzku, ale jak ktoś będzie w pobliżu, to dlaczego nie?
Opuszczam Reszel i jadę w stronę Świętej Lipki. Już po drodze warto rozglądać się dookoła, ponieważ jest to tradycyjny szlak pielgrzymkowy i znajdują się przy nim barokowe kapliczki.
Samo sanktuarium w Świętej Lipce mi podoba się bardzo. Cudowna barokowa (mówiłem, że uwielbiam ten styl?) świątynia zachwyci niejednego. Nawet jak komuś nie po drodze z religią, to będąc w okolicy warto tu zajrzeć
Przyznam, że nawet nie przeszkadzał mi wyjątkowo duży tłum. Pochodziłem trochę po świątyni, porobiłem zdjęcia, podumałem nad marnością życia
i ruszyłem w stronę Kętrzyna. Zaczynam od kościoła – bazyliki mniejszej pw. św. Jerzego
podziwiam również znajdujące się tuż obok Zgromadzenie Sióstr Misjonarek
i ruszam na zamek
Krzyżacka warownia, niestety, nie przetrwała do dzisiejszych czasów i to, co oglądamy jest, co prawda dosyć wierną, ale jednak rekonstrukcją. No cóż wichry historii nie obeszły się z zamkiem zbyt dobrze.
Trzeba się jednak cieszyć, że zapadła decyzja o rekonstrukcji, bo szkoda byłoby takiego zabytku.
Jadąc dalej na chwilę zatrzymuje mnie dosyć ciekawa reklama znajdującej się tu fabryki bombek i ozdób świątecznych
Czy faktycznie znajduje się tu konsulat św. Mikołaja, nie wiem, nie wchodziłem 🙂 Już blisko, coraz bliżej do głównego celu mojej wycieczki. Jeszcze tylko zdjęcie schronów znajdujących się w centrum miasta
i skręcam na Gierłoż. Po drodze, jak ktoś ma dzieci, może zatrzymać się i zobaczyć ZwieZOOgród
Ja dzieci mam już duże, więc jadę do Wilczego Szańca
Wojenna kwatera Adolfa Hitlera, mimo próby zniszczenia, robi niesamowite wrażenie. Tylko wyobrazić można sobie, jak to wyglądało przed 1945 rokiem. Wiem, że trochę dziwne jest zachwycać się siedzibą jednego z największych zbrodniarzy w historii, ale... cóż widok ogromnych tłumów pokazuje, że nie tylko ja takiemu zachwytowi ulegam.
Wolfschanze można zwiedzać z przewodnikiem, audioprzewodnikiem albo samodzielnie, jak kto woli. Bunkry są w mniejszym lub większym stopniu zniszczone, a najbardziej chyba miejsce, gdzie rozegrała się najważniejsza część tzw. Operacji Walkiria, czyli planu zabicia Adolfa Hitlera przez Clausa von Stauffenberga.
Na miejscu znajduje się również wystawa poświęcona powstaniu warszawskiemu (nieudany zamach na Hitlera to jedna z przyczyn wybuchu tego zrywu). Na zwiedzanie poświęcam prawie dwie godziny, ale nie żałuję ani minuty. Po opuszczeniu Wilczego Szańca jadę w stronę Mamerek, żeby zobaczyć znajdującą się tam kwaterę wojsk niemieckich i pozostały system bunkrów i schronów.
Jak ktoś chce może wejść na wieżę widokową, ja sobie odpuszczam, bo wiem, że jeszcze wiele kilometrów przede mną.
Znajduje się w tym momencie w krainie Wielkich Jezior Mazurskich, co widać co krok. Tu piękny widok
tam ogromne jezioro Mamry
tu Kanał Mazurski
Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja korzystam z wygodnej ścieżki rowerowej i „śmigam” do Węgorzewa. Przez miasto przejeżdżam bardzo szybko, co nie przeszkadza podziwiać pięknych brzegów Węgorapy
zamku krzyżackiego
czy wojennego cmentarza
I tak po przejechaniu 100 km dojeżdżam do Giżycka. Również i tu znajduje się zamek będący obecnie hotelem
oraz – to, co dla mnie najważniejsze, niemiecka twierdza z XIX w. Twierdza Boyen.
Tu czeka mnie jedyna niemiła niespodzianka tego dnia, spóźniłem się 26 minut i było zamknięte 😢 Objechałem więc ją tylko dookoła, poczytałem znajdujące się tam tablice informacyjne, porobiłem zdjęcia
i to by było na tyle... Ale czy na pewno? Przecież jeszcze muszę dojechać na pociąg! Przede mną więc jeszcze tylko 56 km!
A co do marzeń, to – na szczęście – mam ich jeszcze sporo, a wszystkim, zarówno tym, co dobrnęli do końca moich „wypocin”, jak i tym, co dawno sobie odpuścili czytanie, życzę, żebyście marzenia mieli, żebyście je realizowali i żebyście o nich pisali. Pozdrawiam serdecznie!