Bory Tucholskie trochę inaczej...
To była nietypowa podróż... To była dziwna wyprawa... To był 13 i może dlatego? Nie zaplanowałem prawie w ogóle zwiedzania zabytków (z jednym wyjątkiem) i może dlatego? Nastąpiła cała „Seria niefortunnych zdarzeń” i może dlatego...? A przecież zaczęło się tak pięknie...
Takie oto niesamowite okoliczności przyrody powitały mnie w ciepły, letni, wtorkowy wieczór na dworcu w Kutnie. „Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy. Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy” śpiewał kiedyś Kazik Staszewski w słynnej piosence pt. „Polska”. Dużo się od tego czasu zmieniło i dworzec kutnowski już nie straszy, wręcz przeciwnie, a i widoki nieba zaiste piękne, przyznacie... Stąd wyruszyłem pociągiem IC „Kochanowski” w kierunku Bydgoszczy, skąd miałem dojechać do Laskowic Pomorskich, a tutaj rozpocząć wyprawę do cudownych, niesamowitych i długo wyczekiwanych Borów Tucholskich.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w okolicach Maksymilianowa pod Bydgoszczą popsuła się trakcja elektryczna (ukradziona?), co spowoduje opóźnienia wszystkich pociągów. Nie... wtedy jeszcze nie przeczuwałem, co mnie czeka... Do Laskowic dojeżdżam nad ranem, więc podczas jazdy wita mnie wschodzące słońce.
Mimo coraz większego wiatru, upajają mnie wspaniałe widoki, czy to alei dębowych wzdłuż drogi prowadzącej do miejscowości Osie,
czy wijącej się rzeki Wdy, tu i ówdzie rozlewającej się malowniczo
czy też pięknych krajobrazów.
Na dodatek można powiedzieć, że znalazłem tu swoją Mekkę, Mekkę człowieka „polującego” na śmieszne, dziwne i nietypowe nazwy miejscowości. Przykłady? Proszę bardzo! Ladies and gentelman, this is:
and
and
A jest ich zdecydowanie więcej. Pierwszym zgrzytem w mojej podróży są liczne, w niesamowitej wręcz liczbie wycinki
Żeby była pełna jasność. Nie jestem wojującym ekologiem, wiem, że lasy muszą być wycinane, że drewno jest niezbędne, że po prostu musi się tak dziać. Ale widok pustych połaci pozbawionych drzew, dziesiątki harwesterów „w akcji”, czy też samochodów wywożących drewno powoduje, że robi mi się smutno. Tereny te tak bardzo dotknięte katastrofalną burzą z sierpnia 2017 roku. Na pewno pamiętacie. Ja miałem tę wątpliwą przyjemność jechać tamtędy kilka dni później. Widoki porażające...
Niedaleko miejscowości Szlachta (kolejna ciekawa nazwa) widać było, że i obecnie zdarzają się silne wiatry, które powodują spore, choć – oczywiście – nieporównywalne zniszczenia
Stąd też ta smutna konstatacja, że może jednak można by wycinać troszeczkę mniej? W końcu dojeżdżam do głównego celu mojej podróży, czyli Rezerwatu Kamienne Kręgi w Odrach.
Znajdujące się tam kręgi ze stelami oraz liczne kurhany
to pozostałość tzw. kultury wielbarskiej stworzonej przez Gotów i Gepidów, ludów pochodzących ze Skandynawii w północnej Polsce.
Tak naprawdę jest to wielki cmentarzysko i choć nie jest to Stonehenge, to i tak uważam, że warto. Zachęcam wszystkich będących w okolicy to odwiedzenia.
Zachęcam również do tego, żeby zaopatrzyć się w środki antykleszczowe, bo inaczej możecie wywieźć stamtąd małego nieproszonego gościa, tak jak i ja...
Wyobraźcie sobie, środek lasu, brudny ja i kleszcz w nodze. Nic tylko siąść, płakać i wyrwać krwiopijcę. No, niby tak, ale, po pierwsze, trzeba umieć, a po drugie, trzeba choć trochę zdezynfekować miejsce „żerowania” pajęczaka. Niestety, nie spełniam żadnego z tych warunków, więc uruchamiam Google Maps i szukam przychodni. O dziwo, znajduję i to całkiem niedaleko, bo zaledwie 5 kilometrów od miejsca, gdzie jestem. Jadę do Karsina i tam bardzo miła pani (jeszcze raz dziękuję ślicznie) pozbawia mnie pasożyta. Tymczasem zmienia się pogoda i na niebie pojawiają się wyjątkowo ciemne chmury, chmury wskazujące, że za chwilę czeka mnie kolejna niespodzianka, tym razem pogodowa. Postanawiam przyspieszyć jazdę.
Ale, ale, nie wspominałem, że to 13 lipca? Wspominałem. Otóż niedaleko miejscowości Skórcz, w trakcie podjazdu pod dosyć spore wzniesienie... użądliła mnie pszczoła i to na dodatek w wargę! (o mało co jej nie połknąłem!). Na szczęście okazało się, że nie jestem uczulony na jad pszczeli, więc z bolącą wargą dojeżdżam do Smętowa Granicznego, skąd opóźnionym o 55 minut (uszkodzona trakcja) pociągiem IC „Hutnik” wracam do Kutna. W trakcie podróży urywa się wieszak, na którym wisi mój rower...