Wrocław pełen pasji
Wrocław stanowi dość oczywisty kierunek wycieczkowy, bo kto nie lubi odwiedzać tego pięknego i bogatego w zabytki miasta? Jednak tym razem nasze kroki kierują się w inne strony niż Stare Miasto. Parkujemy pod Instytutem Automatyki Systemów Energetycznych... Co my tam właściwie robimy? Tak się złożyło, że w tym obiekcie została urządzona multi-sensoryczna wystawa w oparciu o obrazy Vincenta Van Gogha. Wystawa powstała z wykorzystaniem technologii Digital Art 360, a przestrzeń ekspozycyjną wypełniły ekrany o powierzchni 2000 m². Reklama wystawy wzbudza ogromną ciekawość, urywki filmów z innych miejsc, w których również była przedstawiana zachęcają bardzo do znalezienia się na powierzchni, która przemienia się w jeden ogromny obraz jednego z moich ulubionych postimpresjonistycznych artystów.
Do tego dołączone zostają urywki listów malarza do brata Theo oraz muzyka w tle. Wszystko rzeczywiście brzmi pysznie, a jaka była rzeczywistość? Rzeczywistość ocenię jako ciekawe doświadczenie, inne od dotychczasowych. Na pewno daje to chwilę relaksu, jednak na stojąco chyba bym nie dała rady przy tych pływających obrazach. Czego brakowało? Brakowało całkowitego wypełnienia przestrzeni, która powinna w stu procentach zamienić się w pulsujący żywy obraz. Tutaj niestety ekrany sięgały do pewnej wysokości, sufit pozostał nietknięty – na pewno podyktowane to było możliwościami technicznymi, jednak mocno spłycało odbiór, którego można było się spodziewać, zwłaszcza patrząc na zapowiedzi kręcone w innych miejscach (pokazy były organizowane w wielu innych państwach). Z pewnością zabrałbym na takie przedstawienie dzieci – według mnie rewelacyjny sposób na uwrażliwianie ich na barwy, światło, muzykę, po prostu – sztukę (zresztą jak sama nazwa mówi – była to wystawa mulit-sensoryczna). Wydawać by się mogło, że to atrakcja zbyt poważna i zbyt trudna w odbiorze jak na małe główki z racji ilości bodźców, jednak dzieci tam nie brakowało, co mnie zaskoczyło, a jeszcze bardziej to, że nie biegały i nie robiły hałasu, ale w skupieniu obserwowały to, co się wokół dzieje, nawet jeśli nie do końca rozumiały na co patrzą – myślę, że ten ogrom barw i plam barwnych na wszystkich mógł zrobić wrażenie.
Co istotne, po wykupieniu biletu, pokaz był dostępny przez nieograniczony czas. Można było wejść i wyjść w każdej chwili. Czy wybrałabym się ponownie?... biorąc pod uwagę nie mały koszt takiej imprezy, możliwości techniczne budynków, w których pokaz się odbywał – chyba nie (zresztą niedawno (piszę tą relację w lipcu 2023 r. ; ) reklamowano kolejne takie wydarzenie z obrazami impresjonistów w roli głównej). Nie da się jednak ukryć, że prace tego artysty ciężko obejrzeć w rzeczywistości więc może dobre i to... chociaż w ten sposób mogę obejrzeć swoje ulubione obrazy jak Kruki nad łanem zbóż,
Gwiaździsta noc,
czy licznie przedstawiane Cyprysy i inne rośliny
- o ile wyprawa do Muzeum Van Gogha w Amsterdamie by zobaczyć Kruki nie jest może aż tak niemożliwa, o tyle wyprawa do Museum od Modern Art w Nowym Yorku w celu zobaczenia Gwiaździstej nocy mieści się w kategorii fantastycznej ; )
Po tej ilości wrażeń, biegniemy do Muzeum Narodowego – tam nieco spokojnej, jednak niemniej wrażeniowo. Główny cel tego dnia, to wystawa: Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła. A chodzi o słynne małżeństwo projektujące wzory dla Huty Szkła "Ząbkowice". Pomijając moje upodobanie do szkła i porcelany, tutaj mamy do czynienia z naprawdę piękną kolekcją o różnorodnych barwach i fasonach – zupełnie nie standardowych i wyróżniających się – nie bez powodu projekty akurat tych artystów (bo śmiało możemy małżeństwo określić tym mianem) są tak cenione od lat. Dodatkowo sama aranżacja pięknie eksponuje materiał jakim jest szkło, białe elementy aranżacyjnie, podkreślone odpowiednim oświetleniem i panujący półmrok – całość robi wrażenie.
Z pewnością wśród tych wzorów wiele z nich rozpoznamy z własnych domów, domów rodziców czy dziadków, co dodatkowo uatrakcyjnia zwiedzanie – gdy wśród prezentowanych eksponatów zaczniemy rozpoznawać coś, co dobrze znamy od dawna i uświadamiamy sobie, że w szafce trzymamy coś naprawdę cennego. Obecnie jak wiadomo zabytki PRL-u, m.in. szkła są wysoko cenione i kolekcjonowane. A te wcale nie są szare, bure i bez wyrazu jak to zwykle kojarzy się PRL – wręcz przeciwnie. Określenie Eryki i Jana artystami jest jak najbardziej na miejscu – po pierwsze projektowali, po drugie eksperymentowali, tworząc nowe wzornictwo i możliwości kolorystyczne.
Wystawa oparta została na zbiorach własnych Muzeum Narodowego. Dla zainteresowanych tematem wspomnę, że ciekawa kolekcja szkła, w tym ząbkowickiego, znajduje się również w Pałacu Schoena w Sosnowcu, a jej część jest prezentowana na wystawie stałej w tymże obiekcie. Oczywiście będąc na miejscu, należało zajrzeć tam, gdzie się jeszcze nie zaglądało czyli na wystawę stałą sztuki śląskiej oraz na powstałą wystawę: Cudo-Twórcy. Rzemiosło i sztuka zdobnicza – Sztuka Wschodu – Współczesna ceramika i szkło. Wystawa ta powstała w 70-tą rocznicę powstania Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Prawdziwy misz-masz eksponatów. Wystawa prezentuje trzy kolekcje: sztuki Bliskiego i Dalekiego Wschodu, rzemiosła artystycznego i kultury materialnej oraz współczesnej ceramiki i szkła artystycznego.
Chcąc wystawę zwiedzić w całości dokładnie musimy zarezerwować sobie naprawdę sporo czasu. Zwiedzanie Muzeum zajmuje nam około 3 godzin – co i tak jest niezłym wynikiem czasowym.
Jednak to nie ostatnia atrakcja dnia, więc zmieniamy kierunek i zmierzamy w stronę Ogrodu Japońskiego. Niestety w momencie wejścia na jego teren zaczyna padać – co zrobić – nie wycofujemy się, przecież deszcz w spacerze nam nie przeszkodzi.
Jest to naprawdę kwitnące miejsce. Biorąc jeszcze pod uwagę, że mamy porę kwitnienia, to prawdziwy szał natury.
Ogród stanowi część Parku Szczytnickiego, wstęp jest tani i na pewno warto zajrzeć na jego teren, zwłaszcza że przy projektowaniu zaangażowani byli specjaliści z Japonii. Powstał on wokół dawnego stawu Ludwiga Theodora Moritza-Eichborna przy okazji organizowania Wystawy Stulecia w 1913 roku i stanowił element Wystawy Sztuki Ogrodowej. Inicjatorem był hrabia Fritz von Hochberg – miłośnik kultury orientalnej. Ogród rewitalizowano w latach '90. Obecne założenie pochodzi z roku 1999 (konieczne było odnowienie projektu i nowe nasadzenia po powodzi, która miała miałam miejsce w 1997 roku). Na części biletowanej znajdziemy ok. 200 gatunków roślin oraz system strumyków, kaskad i mostków, które nadają całemu założeniu niepowtarzalnego klimatu.
Na głazach przysiadają kaczki oraz stąpają dostojnie czaple siwe. Część ogrodowego wyposażenia stanowią elementy zawierające symbolikę zaczerpniętą z dalekowschodniej kultury i filozofii: kaskada męska i żeńska, Staw IKE, czyli morze w ogrodzie, kamienne plaże oraz drewniane mosty. Warto zwrócić uwagę na bramy czy kamienne latarnie i misy do rytualnego obmywania rąk, które stanowią część wystroju pochodzącą z oryginalnych ogrodów azjatyckich z XVIII i XIX wieku.
Również ryby znajdujące się w ogrodzie nie są przypadkowe – karpie koi, które stanowią obowiązkowe 'wyposażenie' mające symbolizować szczęście i długie życie (same dożywają 70 lat!). Nawet trasa spaceru nie jest tutaj przypadkowa: "Kompozycję ogrodu wyznacza ścieżka od bramy głównej SUKIYA MON, kierująca się ku mostowi na stawie z pawilonem widokowym YUMEDONO BASHI, ale tu na niego nie wchodzimy. Trasa zwiedzania ogrodu, przygotowana przez Japończyków, biegnie dalej ku kaskadzie męskiej OTOKO-DAKI, kamiennymi stopniami na stawie, do kaskady żeńskiej ONNA-DAKI i pawilonu poczekalni MACHIAI. Teraz wchodzimy na most podziwiając widoki z centrum stawu i kierujemy się w stronę pawilonu herbaciarni AZUMAYA. Przejście przez łukowy most TAIKO BASHI kończy zasadniczą część zwiedzania ogrodu, teraz możemy spacerować i podążać swoją drogą do bramy bocznej FUKU MON, która wyznacza koniec naszej wędrówki" [informacja podana przez Zarząd Zieleni Miejskiej we Wrocławiu].
I to już koniec wrażeń na dziś, najgorsza część przed nami – długi powrót do domu...