W poszukiwaniu "korony województw"
Moja przygoda z rowerem trwa już ładnych naście lat i w tym czasie udało mi spełnić wiele marzeń. O niektórych pisałem na tym portalu, o innych nie. W tym roku zrealizowałem dwa: po pierwsze, przejechałem 40000 km, czyli okrążyłem Ziemię wzdłuż równika! Brawo ja!
Po drugie, i o tym jest ta historia, uzyskałem dowód na to, że dojechałem na dwóch kółkach do wszystkich województw w Polsce (do tej pory brakowało mi województwa podkarpackiego).
Oczywiście, przy okazji chciałem to i owo obejrzeć. Swoją podróż zaczynam do Niska (Nisko, kolejna nazwa do mojej kolekcji), następnie udaje się przez Leżajsk i Łańcut do Rzeszowa, po drodze zatrzymując się tu i ówdzie oraz podziwiając piękne widoki.
Pierwszy przystanek mam w miejscowości Zarzecze, gdzie oglądam mały drewniany kościółek (nie ostatni zresztą). Sama świątynia jest już chyba nieużywana i – oczywiście – zamknięta, ale ładnie się prezentuje, nie tylko na zdjęciu.
Następny postój – Ulanów. Ta urocza miejscowość położona nad Sanem, siedziba gminy skrywa kilka ciekawych budynków: kaplica cmentarna
oraz drewniany kościół św. Jana Chrzciciela i św. Barbary
co ciekawe można do niego zajrzeć! Czyli jak się chce, to się da, żeby taka świątynia była otwarta!
Opuszczam Ulanów i kieruje się w stronę Bielin. Po drodze, tuż przy wyjeździe z miejscowości atrakcja przyrodnicza, czyli topola czarna, wspaniałe, potężne drzewo, nawet jeszcze nie zostało, o dziwo, wycięte...
W Bielinach warto na chwilę zatrzymać się przy Sanktuarium św. Wojciecha
oraz zajrzeć do dworu Mniszchów ulokowanego w ładnym parku. Obecnie remontowany, już za chwilę będzie go można podziwiać w pełnej krasie.
No i tak w pięknych okolicznościach przyrody, wśród zabytków historii docieram do Krzeszowa, gdzie oglądam kolejny śliczny drewniany kościółek
Niestety, trwa msza, więc do środka zajrzeć nie mogę.
Poza tym muszę uspokoić rozkołatane serce i płuca – do świątyni prowadzi ładna droga, która charakteryzuje się naprawdę wyjątkową stromizną – trzeba się naprawdę wysilić, żeby tam wejść, na rowerze było jeszcze trudniej... Ale widoki, śliczne...
Po opuszczeniu Krzeszowa zmierzam do „cudownego źródełka”.
Ładnie położone, ładnie zorganizowane, a czy woda ma faktycznie „cudowne” właściwości, to, przyznam, że nie wiem, nie próbowałem. Jak macie ochotę, zawsze można
W końcu docieram do Leżajska. Miasto znane z co najmniej kilku powodów. O pierwszym śpiewał kiedyś zespół Wańka Wstańka and the Ludojades: „Najlepsze piwo to leżajski full, gul, gul, gul, leżajski full. Takiego piwa nie pił nawet król, gul, gul, gul...”. To browar, rzecz jasna 🙂
Niestety, nie powiem Wam, czy faktycznie takie rewelacyjne to piwo – w końcu prowadzę, choć tylko rower, ale zawsze. Poważnie mówiąc, to oczywiście ważniejszy był dla mnie kolejny powód, czyli urzekający klasztor bernardynów.
Tym razem miałem szczęście, akurat była jakaś wycieczka oprowadzana przez miejscowego mnicha, więc mogłem trochę posłuchać
i – przede wszystkim – pooglądać.
Kto nie widział, a będzie w okolicy, zachęcam
Opuszczając Leżajsk, zatrzymuję się jeszcze na miejscowym cmentarzu żydowskim
przy okazji mam okazję zobaczyć (przyznam, że po raz pierwszy na własne oczy) ortodoksyjnych Żydów.
Z Leżajska kieruję się do Łańcuta, żeby zobaczyć znajdujący się tam zamek
Choć sama budowla jest już zamknięta, to jej otoczenie też robi niesamowite wrażenie.
Ogrody
rzeźby
kwiaty
architektura
Wszystko jest i można podziwiać.
Jadę do łańcuckiego kościoła farnego
po czym wjeżdżam na Green Velo i dojeżdżam do Rzeszowa. Jest już dosyć ciemno, więc zatrzymuję się tylko przy słynnym Pomniku Czynu Rewolucyjnego, który złośliwi ludzie dopasowują do... zresztą sami wiecie do czego...
Jeszcze tylko ciekawe rondo dla pieszych
i wycieczkę uznaję za zakończoną! 🙂