Sandomierz i okolice

Rano 1 maja wyjechaliśmy wcześnie w Krakowa udając się trasą nr 49 na Sandomierz. Ale wtedy celem naszej podróży nie był sam Sandomierz (gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg), ale Baranów Sandomierski. Po ponad dwóch godzinach dojechaliśmy na miejsce. Ja z racji tego, że nie znałam drogi i jechałam wg mapy pojechałam tak troszkę na około, gdyż można było w Połańcu skręcić wcześniej i skorzystać z przeprawy promowej (koszt takiej przyjemności wynosi 5 zł). W Baranowie Sandomierskim na Zamek można trafić bez problemu, gdyż cała droga jest idealnie oznakowana. Pod samym zamkiem jest parking (płatny, ale w „normalnej” i przystępnej cenie). Po zaparkowaniu można się udać na zwiedzanie Zamku.
A warto!! Już po przekroczeniu bramy parkowej naszym oczom ukazał się wspaniały widok – w pięknym majowym słoneczku zobaczyliśmy białe mury Zamku otoczone przepiękną zielenią. A im bliżej zamku pochodziliśmy tym widok był wspanialszy. Przed samą bramą zamkową kwitły magnolię (gubiąc już kwiat). Bilety mieliśmy już zakupione tuż po przekroczeniu bramy parkowej, więc po zrobieniu pamiątkowych zdjęć z zamkiem w tle udaliśmy się na dziedziniec oczekiwać na przewodnika (zwiedzanie zamku jest możliwe tylko i wyłącznie z przewodnikiem). Sam dziedziniec jest jakby małą miniaturką Wawelu krakowskiego (tak mi bliskiego z racji tego, iż jestem Krakowianką). Człowiek przebywając w takich miejscach chciałby się znaleźć w czasach ówczesnych i móc tak pomieszkać (nawet z tymi wszystkimi niewygodami tamtejszego życia). A w środku zamek robi jeszcze wspanialsze wrażenie. Trzy apartamenty reprezentacyjne (gdzie niestety nie wolno było robić zdjęć) dały nam pojęcie jak wyglądał wystrój zamku na przełomie XIX i XX wieku. Sam przewodnik swoim opowiadaniem sprawiał, że człowiek odnosił wrażenie, że na własne oczy widzi dawnych mieszkańców zamku przy ich codziennych zajęciach… Samo zwiedzanie zamku zajmuje około godziny. A potem można się już udać na przechadzkę po parku zamkowym (za samo wejście do parku też się płaci, ale dla osób które mają wykupiony bilet na zamek wejście do parku jest za darmo). Park stanowi jeszcze większa atrakcję niż zamek i mnie było bardzo ciężko stamtąd wyciągnąć (uczynił to dopiero głód, bo pora obiadu dawno już minęła&hellip😉. Gdybym miała więcej czasu to pozostałabym tam na dłużej… a najlepiej na zawsze. I wiem, że kiedyś będę chciała tam wrócić!!
Z Baranowa Sandomierskiego udaliśmy się drogą na Tarnobrzeg. Po drodze chcieliśmy jeszcze zwiedzić Koprzywnicę, ale (musze to powiedzieć) w tamtym rejonie Polski jak dla mnie jest słabe oznaczenie dróg… I niestety nie udało nam się znaleźć odpowiedniej drogi… Nie zatrzymaliśmy się też w samym Tarnobrzegu, choć mieliśmy go na liście miejsc do zwiedzenia. Od razu udaliśmy się do Sandomierza na kwaterę. I udało nam się z jej lokalizacją, ponieważ do Starego Miasta mieliśmy tak ok. 15 min na nóżkach.
W Sandomierzu wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Od naszej kwatery do Starego Miasta prowadziła ul. Staromiejska, przy której znajduje się kościół św. Pawła wraz ze starym cmentarzem. Dalej idąc w dół ul. Staromiejską jest Wąwóz królowej Jadwigi, a potem kościół św. Jakuba oraz zespół klasztorny Dominikanów. A zaraz potem naszym oczom ukazał się widok na Zamek. Potem była Katedra, Dzwonnica i droga na Rynek. Tutaj nie można się było oprzeć i nie usiąść na ławce i pooddychać atmosferą Sandomierza, tak różną od atmosfery wiecznie zagonionego krakowskiego Rynku Głównego.
Tego dnia zwiedziliśmy Podziemną Trasę Turystyczną. Wchodząc do niej trzeba się niestety ubrać ciepło, gdyż panuje tam niska temperatura, ale i tak zimno nie przeszkadza w chodzeniu po podziemiach.
W piątek, 2 maja, obudził nas deszcz… Ale nie stanowił on wielkiej przeszkody w zwiedzaniu. Przez kilka godzin przedpołudniowych zwiedziłam na nogach „cały” Sandomierz. Zwiedzanie zaczęłam tak samo jak dzień wcześniej, z tym że teraz wchodziłam do każdego napotkanego miejsca i robiłam mnóstwo zdjęć 9a niekiedy ciężko było je robić, gdyż cały czas padało&hellip😉.
Niestety kościół św. Pawła był zamknięty i można go było obejrzeć tylko z zewnątrz. Natomiast w kościele św. Jakuba spotkała mnie miła niespodzianka, gdyż oprowadzaniem turystów zajmowała się tam młodzież czyniąc to w ramach wolontariatu. Z chęcią skorzystałam z ich wiedzy. A kościół zachwycił mnie swoją prostotą i skromnością wystroju.
Kolejnym punktem programu była Katedra, potem Dzwonnica, Collegium Gostamianum, Dom Długosza i spacer na Rynek, obowiązkowa wspinaczka na Bramę Opatowską, kościół św. Michała, kościół św. Józefa, dawna Synagoga, Ucho Igielne, a na końcu Zamek. I tutaj muszę napisać szczerze, że wystrojem Zamku jestem zawiedziona… Jak z zewnątrz prezentuje się okazale, tak w środku to jest muzeum etnograficzne, wystawa malarstwa (ja trafiłam na wystawę sztuki współczesnej, która do mnie nie przemawia) oraz wystawa szkła.
Po obiedzie w końcu przestał padać deszcz (nie na długo niestety&hellip😉 i postanowiliśmy nadrobić to co nie udało nam się zobaczyć dnia poprzedniego. Udaliśmy się do Koprzywnicy zwiedzić kościół św. Floriana oraz pozostałości po klasztorze cystersów.
Następnie, cofnąwszy się troszkę w stronę Sandomierza, udaliśmy się do Tarnobrzegu. Tym razem postanowiliśmy skorzystać z przeprawy promem jako dodatkowej atrakcji wycieczki. Sama droga na prom w końcowym etapie stanowiła jazdę po ogromnych dziurach, ale wcześniej została zrekompensowana jazdą pomiędzy słynnymi sadami sandomierskimi. A że był to początek maja i drzewa kwitły to widok był niesamowity. Po zjechaniu z promu, nie znając miasta Tarnobrzeg i nie mając żadnej mapy tego miasta, bez trudu trafiliśmy na Rynek. Tutaj było jeszcze spokojniej niż na Rynku w Sandomierzu. Niestety nie daliśmy rady usiąść na żadnej z ławek, bo co rusz kropiło i wszystko było mokre… W Tarnobrzegu zwiedziliśmy zespól klasztorny oo. Dominikanów oraz, zupełnie przez przypadek, dotarliśmy do zespołu zamkowego Tarnowskich w Dzikowie. I tutaj rozpadało się żabami i musieliśmy się zadowolić tylko kilkoma zdjęciami. Przemoczeni, ale pełni wrażeń wróciliśmy do Sandomierza.
Sobotni poranek (3 maja) przywitał nas jeszcze większym deszczem… W planach na ten dzień mieliśmy odwiedzenie Zawichostu, Opatowa oraz Tudorowa.
W Zawichoście oglądnęliśmy tylko z zewnątrz kościół pofrańciszkański p.w. św. Jana Chrzciciela (w środku była msza święta) i w strugach deszczu udaliśmy się do Opatowa, oglądając po drodze uroczy pałac w Czyżowie Szlacheckim.
Pogoda pomału zaczynała nam sprzyjać i już bez dużej ulewy zwiedziliśmy Opatów: Kolegiatę Opatowską, Bramę Warszawską, Rynek oraz Podziemną Trasę Turystyczną.
W drodze powrotnej do Sandomierza mieliśmy w planach obejrzenie pozostałości po zamku w Tudorowie, ale nie udało nam się do nich trafić… Niestety, tak jak już wspomniałam wcześniej, nie było żadnego kierunkowskazu… a szkoda.
Sobotnie popołudnie oraz wieczór był poświęcony powolnym spacerom po Sandomierzu. Tym razem zaczęliśmy spacer idąc inną drogą z naszej kwatery. Na ul. Mickiewicza zwiedziliśmy stary cmentarz wraz z przylegającym do niego cmentarzem wojskowym. Potem, przechodząc pod Bramą Opatowską, udaliśmy się na Rynek na lody. Już po zachodzie słońca przechadzaliśmy się po prawie opustoszałych ulicach Starego Miasta, dziedzińca zamkowego… Ach jak romantycznie było…
Niedziela (4 maja) obudziła nas słoneczkiem. Był to też dzień powrotu do domu. Po spakowaniu całego majdanu do auta udaliśmy się na pożegnalny spacer po Sandomierzu. Zaczęliśmy od parafialnego cmentarza przy kościele św. Pawła. Potem Wąwóz Królowej Jadwigi, który po 3 dniach deszczu okazał się dla nas nie do przejścia i w pewnym momencie musieliśmy zawrócić (ale buty i tak trzeba było porządnie potem czyścić&hellip😉. Powolnym spacerkiem doszliśmy na Rynek, gdzie trafiliśmy na zmianę warty przed pomnikiem stojącym koło Ratusza. Okazało się, że w sezonie co niedziela na sandomierskim rynku odbywają się festyny mieszczańskie. Można wtedy spotkać „obywateli” dawnego Sandomierza w strojach z epoki. Niestety myśmy musieli jechać dalej, gdyż po drodze do domu mieliśmy jeszcze zaplanowane inne atrakcje. Lecz trudno było nam się rozstać z Sandomierzem i jego atmosferą…
Z Sandomierza udaliśmy się do Klimontowa. Po drodze mieliśmy nadzieję, że uda nam się zobaczyć pozostałości po zamku w Ossolinie, lecz znów nie było żadnego drogowskazu i przejechaliśmy to miejsce. Lecz znów jechaliśmy pomiędzy sadami jabłkowymi… Fatalna droga i piękne kwitnące drzewa!
W Klimontowie zwiedziliśmy kolegiatę p.w.św. Józefa, kościół i klasztor podominikański p.w. N.P. Marii i św. Jacka oraz dawną Synagogę.
Po drodze do Ujazdu podjechaliśmy jeszcze pod pałac w Górkach Klimontowskich. Niestety brama pałacowa była zamknięta na głucho, a od strony drogi widok był mały. Troszkę zawiedzeni udaliśmy się na zwiedzanie Zamku „Krzyżtopór” w Ujeździe. Pogoda w dalszym ciągu nam dopisywała.
Zamek Krzyżtopór zrobił na nas piorunujące wrażenie, i aż trudno było sobie wyobrazić jak pięknie musiał on wyglądać zanim zostały z niego same mury… Snucie się po zakamarkach zamku zajęło nam kilka godzin. Niestety znów się rozpadało i w strugach deszczu zakończyliśmy zwiedzanie. I tak był już najwyższy czas udać się w drogę powrotną do domu…
Po drodze jeszcze zaliczyliśmy Iwaniska, Staszów. Troszkę czasu poświęciliśmy na Rytwiany i nieczynny już erem kamedulski.
I to był już ostatni punkt programu naszej wycieczki. Potem już tylko nastąpiło kilkugodzinne stanie w korku przy wjeździe do Krakowa, czyli powrót do szarej rzeczywistości.
Wyjazd ten na wiele lat pozostanie w naszej pamięci jako mile spędzony czas. To co udało nam się zobaczyć dostarczyło nam wielu wrażeń, które utrwaliliśmy na ogromie wykonanych zdjęć. Każdemu polecam zwiedzenie Sandomierza i jego okolic. Bo tak naprawdę w każdym miejscu trafia się na coś co warto oglądnąć i coś czemu warto poświęcić troszkę czasu.