Beskid Śląski zimą - Czantoria, Barania Góra i Stożek
Beskid Śląski to wymarzony kierunek na ferie, które zbiegły się u nas w tym roku z Walentynkami. W drugim tygodniu planujemy wypad z dziećmi na Jurę, ale najpierw wyskoczyliśmy na kilka dni sam na sam. Błoga chwila odskoczni od codzienności i rodzicielstwa, tym bardziej, że pogoda naprawdę nam siadła! Walentynki to tylko część imprezy, bo plany górskie były ambitne - pieszo pokonać ustrońską Czantorię i Baranią Górę - najwyższy szczyt Wisły, w której się rozsiedliśmy na te kilka dni. Plan udało się zrealizować, a jeszcze do niego dołożyliśmy Stożek! Cud, miód i malina 🙂
Czantoria Wielka czerwonym szlakiem
Czantoria to góra narciarzy, można niemal na jej szczyt, a dokładnie na Polanę Stokłosicy wjechać wyciągiem krzesełkowym. My oczywiście chcieliśmy ją pokonać pieszo. Z dolnej stacji prowadzi tu szlak czerwony i właśnie nim ruszyliśmy. Parkingów płatnych na dole jest kilka, bo szczyt jest popularny i latem i zimą, obok nich powstał też parking bezpłatny i właśnie ten wybieramy. Ruszamy na szlak, który początkowo wygląda całkiem niewinnie i właściwie bez śniegu. Szybko jednak ubieramy raczki, bo szlak się zabiela i prze mocno w górę, najbardziej stromy fragment jest przed samą Polaną Stokłosicą czyli górną stacją kolejki. Bez raczków i bez kondycji nie podchodź. My człapiemy powoli, mając obok siebie niemal cały czas szusujących narciarzy, no i ładny widok w dół. Zmęczeni wychodzimy w końcu na Stokłosicę (850 m n.p.m.) i płaską przestrzeń, z dołu to 2,3 km i jakieś 45 minut marszu. Szlak praktycznie pusty, natomiast u góry sporo narciarzy i trochę turystów. Pod kolejką czeka Sokolarnia, trochę szkoda tych ptaszków na sznurkach, ale rzadko można tak przeróżne ptaki drapieżne oglądać z tak bliska (bilet normalny 10 zł, 2022). Przy stacji pod schodami można się częstować bezpłatnie leżakami, więc korzystam 🙂 Rozkoszujemy się widokami, jemy kanapki i ruszamy wyżej na Czantorię Wielką. Acha, jest tu też bufet oraz letni tor saneczkowy, ale jak sama nazwa wskazuje, tor teraz jest nieczynny.
Stąd nadal czerwonym szlakiem idziemy na Czantorię Wielką (995 m n.p.m.), teraz jednak szlak jest dużo łagodniejszy, pnie się co prawda nieco w górę, ale dość szybko i bez zmęczenia stajemy pod wieżą widokową. To szczyt graniczny, a wieża stoi już po czeskiej stronie. Jest dostępna odpłatnie, ale można płacić w złotówkach (8 zł, 2022). Bez wieży widoki tutaj dość kiepskie, także zdecydowanie polecam z niej skorzystać. Pogoda jest super, co prawda od samego wyjścia z samochodu wiatr jest potężny, a tutaj naprawdę chce wyrwać komórkę z ręki, ale panorama z wieży to petarda, 360 stopni cudnych widoków! Na miejscu sklepiki z pamiątkami, wiaty piknikowe i bufet. My zmierzamy jeszcze do słynnej Koliby - polskiego bufetu, do której dojdziesz w jakieś 10 minut, z ładnymi widokami po drodze. Po lewej stronie drogi czeka chata, a kawałek dalej nasza Koliba. Polecam smażony ser i grzaniec idealny na zimę. Bez alkoholu są zimowe herbatki aromatyczne. Można tutaj zejść w dół zaraz za Kolibą niebieskim szlakiem, ponoć trochę stromo, albo dalej żółtym szlakiem przez Małą Czantorię, który schodzi w Ustroniu centrum. My wróciliśmy do samochodu tak, jak przyszliśmy, czerwonym szlakiem, ale zejście, zazwyczaj łatwe i przyjemne, tutaj okazało się równie wyczerpujące jak podejście. Jest tak stromo, że wszystkie mięśnie ostro pracują, no i kolana dostają w kość. Za to poszło bardzo szybko 🙂 W sumie pokonaliśmy ponad 9 km, 2 godziny do Koliby, z powrotem - 58 minut!
Tutaj nasza trasa na Czantorię
Barania Góra z Wisły
Barania o wysokości 1220 m n.p.m. marzyła nam się od dawna, to taka swoista królowa Beskidu Śląskiego. Dość trudna panna, bo nie wjeżdża tu żaden wyciąg, nie ma też krótkiego i łatwego szlaku na nią. My wybieramy szlak niebieski przez Dolinę Białej Wisełki, gdzie początek bierze kolejna królowa - rzeka Wisła. Parking kosztuje raptem 6 zł za cały dzień (2022) i już tutaj czekają koniki na kuligi. Na płozach, bo cała dolina przykryta jest śniegiem. Tutaj raczki nie spisują się tak dobrze, bo w sypkim śniegu trochę i tak się ślizgamy, ale wyżej zdecydowanie już są pomocne. Spacerek przez dość ciemną jeszcze dolinę w zimowy poranek, w towarzystwie szumu potoku, kończy się pięknym wodospadem. To Kaskady Rodła, 3 km od parkingu, doszliśmy tutaj w 45 minut, szlak leciutko się wznosi, bardzo łagodnie, latem asfaltem można poruszać się nawet wózkiem, tylko ostatni krótki odcinek jest już szlakiem terenowym (400 metrów). Zawsze z dziećmi kończyliśmy tutaj przygodę z tym miejscu. Tym razem idziemy dalej, szlak wije się już bardziej stromo pod górę, przez las. Spotykamy zabawne tablice o głuszcach, które umilają nam drogę. Cały odcinek jest mało widokowy i długi, dopiero pod koniec pojawiają się pierwsze odsłonięcia - zapowiedź cudownej panoramy z Baraniej Góry.
Niemal na szczycie czeka podobna skała jak na Malinowskiej Skale, tyle, że sporo mniejsza. Zresztą widoki stąd też podobne, jak na Malinowskiej. Na szczycie siadamy na czym się da, żeby się odizolować od śniegu, bo chcemy nacieszyć się tą górską aurą. Jest fantastycznie, na szlaku byliśmy praktycznie sami, tutaj jest trochę turystów, widoki wprawiają w zachwyt, widać Skrzyczne, Babią Górę, Tatry i słowacką Wielką Fatrę, a gdy wejdziesz na niewysoką wieżę, to dodatkowo np. Czantorię i w ogóle znowu panoramę 360 stopni. Zdecydowanie polecam Wam Baranią Górę, tutaj można poczuć prawdziwego ducha gór. Niżej jest jeszcze schronisko na Przysłopie, ale nie decydujemy się na ten spacer. Łukasz trochę narzeka na kolano, nie chcemy go niepotrzebnie forsować. Wracamy tą samą trasą, idzie się bardzo dobrze, w sumie to około 14 km i 4,5 godziny marszu, 2,5 godziny na szczyt, niecałe 2 godziny z powrotem.
Nasza trasa na Baranią Górę
Stożek niebieskim szlakiem z Dziechcinki
Stożek to taki bonus na tej wyprawie. Zainspirowaliśmy się nim w Hotelu Premium, bo stąd można go zdobyć pokonując ciekawą pętlę zielonym i niebieskim szlakiem o długości około 6 km. My jednak wybraliśmy inny niebieski szlak na Stożek - ten z Dziechcinki. A czemu? Żeby w ten Walentynkowy czas usiąść na ławeczce miłości na Krzakoskiej Skale. Na szlak można wejść w centrum Wisły. Mijamy stok narciarski i brniemy w górę. Szlak wiedzie przez las, pola, drogą asfaltową i w kopnym śniegu, wszystkiego po trochu. Nawet przez gospodarstwo z krową 😉 Za stokiem lasem dochodzimy do drogi asfaltowej, która wyprowadza pod wspomnianą ławeczkę, na szczycie Krzakowskiej Skały. Ładny stąd jest widok, a pod nami przepaść. Idziemy w stronę gospodarstwa, za którym ponownie wchodzimy w las, który doprowadza nas do ambonki. Tutaj znów wychodzimy na asfalt niemal pod sam Stożek Mały. Prowadzi na końcu do niego czerwony i żółty szlak, a sam Stożek Mały (843 m n.p.m.) to właściwie nic ciekawego, zwykły punkt na szlaku, toteż bez chwili namysłu ruszamy w stronę jego większego brata - na Stożek Wielki (978 m n.p.m.).
Dość stromo ale szybko podchodzimy czerwonym szlakiem na zielony, który już łagodnie wyprowadza nas z towarzystwie cudnych widoków pod schronisko na Stożku. Ależ tu ładnie! Miała się psuć pogoda i nawet chmury znad Czech napływają gęsto, bo to też szczyt graniczny, jak Czantoria, ale jakoś cudownie się na Polską rozpływają i jeszcze całą trasę z powrotem przechodzimy w pełnym słoneczku 🙂 Dzisiejsza trasa to jakieś 13 km, te 3 dni to blisko 40 km w nogach! Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Niestety tutaj kończy się nasza wiślańska przygoda. Cytując wielkiego Polaka - żal odjeżdżać!
Nasza trasa na Stożek
Gdzie jedliśmy i spaliśmy w Wiśle?
Hotel Premium
Walentynki spędziliśmy w 3-gwiazdkowym Hotelu Premium w Wiśle Kopydło, który dobrze też nadaje się na rodzinne pobyty. Jak wiele takich obiektów, oferuje płatną strefę Spa, ale ponadto bezpłatną strefę rekreacji z jacuzzi, saunami i grotą solną. Fajny sposób na regenerację po górskich trudach. Ale to, co nas tu najbardziej urzekło, to restauracja rekomendowana przez "Żółty Przewodnik" Gault & Millau. Faktycznie, jest świetna, można tu np. skosztować steków z amerykańskiej lub argentyńskiej wołowiny, ale ja zachwycałam się piersią z kaczki i ręcznie lepionymi kopytkami oraz rozgrzewającym kremem z dyni. Podjadałam też Łukaszowi jak zawsze, i nawzajem 😉 Carpaccio z buraka - rewelacja. Do tego pyszne wino i niewiarygodnie smaczny sernik autorski, który na pierwszy rzut oka bardziej lody niż sernik przypomina. Skosztujcie koniecznie! Pokój z wystrojem klasycznym miał wszystko, co potrzebne do odpoczynku, a dodatkowo wodę mineralną i czajnik z zestawem kaw oraz herbat. Rano oczywiście przywitaliśmy dzień pysznym śniadankiem. Uwielbiam śniadania hotelowe, bardzo bogate i dające energię do wczesnych godzin popołudniowych! Tak jest i tutaj. Chętnie kiedyś wrócimy, najlepiej znów w ramach współpracy 🙂
Hotel Pod Jedlami
Kolejną noc w Wiśle spędziliśmy w 3-gwiazdkowym Hotelu Pod Jedlami. To duży, dawny ośrodek wypoczynkowy dla Ślązaków, dziś ładnie rewitalizowany. Góruje ponad centrum Wisły, na zboczu góry Jarzębatej, przy szlaku turystycznym na Trzy Kopce Wiślańskie. Wnętrza są urządzone w nowoczesnym stylu, a dodatkowo w pokoju urzekł nas widok z balkonu - na Wisłę, pięknie oświetlony wieczorem ośrodek Skolnity czy Czantorię. Nie lada gratką jest hotelowa restauracja Jedli w Wiśle, serwująca tradycyjne dania kuchni polskiej, również takie, jakie jadano w Wiśle na początku XX wieku. Z radością skosztowaliśmy tych specjałów - serka koniakowskiego, sycącego żurku z ziemniakami jak pianka, wybornych gołąbków z kaszą i szarpaną kaczką oraz rozpływających się żeberek długo pieczonych. Kurczę, ale to było dobre, na deser już nie starczyło miejsca 🙂 Restauracja nie jest bardzo droga, a z deptaku w Wiśle przyjdziesz tu w 15 minut. Jeszcze po kolacji przyciągnął nas bilard i ping pong 🙂 Można też skorzystać odpłatnie z zabiegów i wanien do hydroterapii. W pokoju typu standard wszystko w jak najlepszym porządku, też był czajnik z zestawem kaw i herbat, woda mineralna, a dodatkowo lodówka. To był wspaniały czas w Wiśle!