Barwne impresje czyli Złoty Potok jesiennie
Natchniona i urzeczona jesienną aurą sprzed tygodnia, znów ruszam w Jurę. Tym razem w rejony sąsiedzkie czyli do Złotego Potoku. Szykuje się kolejny udany dzień. Jesień wdzięczy się do nas w promieniach słońca. Planujemy tradycyjny spacer głównym szlakiem bez celu.
Początek naszej drogi rozpoczyna się przy parku pałacowym nad Irydionem, jednak postój tutaj będzie dopiero na końcu. W pierwszej kolejności nasze kroki kierujemy do Rezerwatu Parkowe rozpoczynając drogę znad Amerykana,
który z racji komercjalizacji i pobliskiego hotelu zwykle jest oblegany, jednak tego dnia panuje tu względny spokój. Przechadzając się wzdłuż mijamy charakterystyczne suche gałęzie, które wychylają się z tafli wody.
Wraz z biegiem Wiercicy, docieramy do mostku, którym biegnie szlak i zagłębiamy się w las.
Poruszamy się czerwonym szlakiem pieszym mijając wszystko to, co w Złotym Potoku najlepsze. Jak zwykle obowiązkowy przystanek nad Stawem Nocy Letniej – tym razem nie przywitały nas w tym miejscu łabędzie więc wizyta pozbawiona sesji.
Teraz już zanurzamy się wgłąb Rezerwatu i przemierzamy rude dywany docierając do Grodziska – Osiedle Wały. Można powiedzieć, że za sobą mamy 1/4 drogi. Schodzimy w dół – momentami robi się bardziej stromo, tym gorzej, że liście zasłaniają zaczajone korzenie, które skutecznie mogą spłatać figla nieuważnemu turyście.
Po pokonaniu grodu, szlak wiedzie nas przy ulicy, jednak po naszej lewicy mijamy owiane mroczną legendą Diabelskie Mosty związane z postacią czarnoksiężnika Twardowskiego. Po niedługim marszu stajemy u progu kolejnego Rezerwatu jakim jest Ostrężnik, najpierw słynna jaskinia o ciekawej formacji, a później wyczekiwanie śniadanie na murach zamczyska. Wchodząc na nie możemy w prawdzie nie zauważyć, że w ogóle wchodzimy na mury, jednak od drugiej strony z dołu dobrze widoczne nas nie zmylą.
Po przerwie kierujemy się do Bramy Twardowskiego, której dawno już nie odwiedzałam. W tym celu kawałek wracamy po własnych śladach (czerwonych) i skręcamy na zielony szlak. Na szczęście nic się nie zmieniło, a przeświecające przez [jeszcze] zaliścione gałęzie słońce, tworzy wręcz impresjonistyczny obrazek. I znów natrafiamy na ślady poczynań słynnego czarnoksiężnika w postaci trzech zagłębień w w bramie, które pozostawił po sobie kogut maga odbijając w niej swe pazury.
Czas skierować się w drogę powrotną, do czego posłuży nam żółty szlak pieszy, który wyprowadza z powrotem prosto na Zielony Staw – stąd kierujemy się na Irydion. Młyn Kołaczew już ustroił się na jesień girlandami liści.
Decydujemy wrócić kawałek tą samą drogą wzdłuż Amerykana i Wiercicy, później skręcamy w miasteczko i przez centrum wchodzimy na teren parku przez starą bramę, która zawsze nadaje spacerowi starodawnego nastroju, a przechodząc przez nią można poczuć, że wkraczamy w inną epokę (pomijając niezbyt okazałe blaszane drzwi), zwłaszcza że ścieżka wiedzie wśród starych imponujących drzew.
Tutaj kończy się nasza wędrówka.
Pokonałyśmy 14 km z założenia w 4 godziny z praktyki w 5 godzin (śniadanie i inne przystanki...), przewyższeń na wejściu i zejściu mamy na tej trasie zaledwie 275 m. Z najwyższym punktem w okolicy grodziska – 377 m.n.p.m. Czyli mamy do czynienia z lekkim spacerkiem po urozmaiconym, ale nie wymagającym specjalnej kondycji terenie, wystarczy że jesteśmy w stanie przejść 14 km 🙂