Zupełnie nieplanowana wizyta w kopalnii soli (choć nie do końca)
Czasy zbliżają się dla mnie nieszczególne. Dni coraz krótsze, wieje, pada i do pracy trza chodzić, okropność, przyznacie mi rację z pewnością. Dla rowerzysty jest jeszcze gorzej, bo czasu, który mogę poświęcić na rower, niestety, jest mało 😢 i nie mogę udać się gdzieś dalej. Dlatego każdy dzień, kiedy mam możliwość pojeżdżenia, witam z radością. W sobotę było paskudnie, więc myślę sobie, Mariusz albo w niedzielę albo ... za tydzień (sorry, za dwa, bo na następny weekend miałem już plany i to nierowerowe, napiszę o tym za chwilę), więc mimo tego, że wiało dosyć mocno, to wyruszyłem. Bez planu, bez mapy, bez konkretnego celu, ot jechać przed siebie – taką wybrałem marszrutę. Oczywiście, jechałem przez tereny znane mi aż do znudzenia, ale początki jesieni, choć jeszcze słabo widoczne, powodowały, że widoki były niezłe (musiałem też uważać na chodzących wszędzie grzybiarzy, niezwracających uwagi na to, czy są w lesie, czy na drodze). I tak, jadąc sobie niespiesznie, dojechałem do Głogowca, gdzie znajduje się ciekawy kościół.
Byłem przy nim niejednokrotnie, ale po raz pierwszy udało mi się wejść do środka (wykorzystałem fakt, że za pół godziny miała być msza). W środku znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej, a precyzyjniej mówiąc kopia obrazu z Częstochowy (ponoć wykonana na polecenie Władysława Jagiełły)
ciekawe freski
oraz renesansowy grobowiec Jana Głogowskiego z 1565 r., chorążego i sędziego ziemi gostynińskiej, przypisywany sławnemu rzeźbiarzowi Janowi z Pizy. Czy nie przypomina Wam grobowców Zygmuntów z Krakowa?
Obok świątyni znajduje się grób powstańców styczniowych. Ziemia gostynińska jest zresztą wyjątkowo bogata w pamiątki związane z największym polskim powstaniem narodowowyzwoleńczym.
Ponieważ, mimo dosyć niskiej temperatury, jechało mi się fajnie, postanowiłem kontynuować podróż, poruszając się w stronę Kutna. Po przyjeździe do miasta, skręciłem do miejscowości Nowe, gdzie znajduje się, ponoć ładny, drewniany kościółek, a ponieważ nigdy tam nie byłem (to już dosyć daleko od Gostynina), postanowiłem go odwiedzić.
Niestety, to, co pomogło mi w Głogowcu, przeszkodziło mi w Nowem. Trwała msza, więc uznałem, że co najmniej nietaktem byłoby robić zdjęcia w takim momencie, pojechałem więc sobie dalej. Wtedy wpadła mi do głowy myśl: Kłodawa! I znajdująca się tam największa w Polsce kopalnia soli kamiennej.
I jak pomyślałem, tak zrobiłem. Podjechałem pod samą kopalnię, zrobiłem kilka zdjęć
i ... pojechałem dalej. Swoją drogą w kopalni znajduje się podziemna trasa turystyczna, ponoć warto ją odwiedzić, a całkiem niezłe wrażenie robi jazda kilkaset metrów pod ziemię. Postanowiłem sobie, że wrócę tu kiedyś na pewno.
Uznałem, że Kłodawa to dobre miejsce, żeby tę niedzielną podróż zakończyć, a precyzyjniej mówiąc zawrócić w stronę domu. Po obejrzeniu sporawego pola z dyniami
robię sobie mały postój w Imielnie przy kolejnym drewnianym i zamkniętym kościele
Oglądam jeszcze zniszczony grobowiec (?)
i po przejechaniu 130 km wracam do domu