Jesienny dzień w Tatrach - Hala Gąsienicowa i Czarny Staw Gąsienicowy

Mamy wrzesień, który pięknie kończy nam lato, choć patrząc na pogodę (nawet później – w październiku), mamy wrażenie, że to koniec, a środek lata i będzie jeszcze długo trwało. Ciężko siąść obojętnie w domu i patrzeć zza okna świecące słońce – w dodatku to przyjemnie ciepłe, nie palące jak to, które siedzi za oknem gdy piszę opisuję to wspomnienie (bo 34 stopnie zdecydowanie nie nadają się do życia). Przechodząc do sedna – co w związku z tym, że pięknie? Do ostatniej chwili śledzimy prognozy i w końcu pada dość szybka decyzja o wypadzie (prawie) jednodniowym w Tatry. Prawie, ponieważ jedziemy w piątek popołudniu, by mieć czas od sobotniego poranka. Ponieważ to tylko jeden dzień, nie decyduję się na żaden dwutysięcznik wiedząc jak mój organizm reaguje na tak nagłą zmianę ciśnienia. Mój plan, może mało ambitny, wiedzie ku Hali Gąsienicowej oraz do Czarnego Stawu Gąsienicowego, które są jednymi z moich ulubionych miejsc w Tatrach. Ponieważ jest ostatni weekend października nie spodziewam się fali turystów... A jednak na miejscu czekało mnie nie małe zaskoczenie – fala jednak napłynęła. Będąc na szlaku od godziny 8 nie ma zbyt wielu osób, po dojściu do Murowańca jest już ich zdecydowanie więcej. Gdy wracamy znad Stawu w przeciwnym kierunku fala się nie kończy, ludzie idą gęsiego, a przy Murowańcu gwar jak na jarmarku i palca się nie wciśnie. Więc znów okazuje się słusznym wychodzenie jak najwcześniej. Wracamy też bez tłumów, ponieważ największy rzut ludzi dopiero ci nadciągnął na szlak w kierunku Stawu, a spora część nocuje w schronisku. Jak już pisałam ruszamy o godzinie 8 rano, naszykowani na to, że z końcem września, to raczej trzeba naszykować się na chłód. Chłodu nie było, przeciwnie był już później krótki rękaw (przynajmniej u mnie). Do Przełęczy między Kopami docieramy przez Dolinę Jaworzynki więc opcja zdecydowanie cięższa niż poczciwy Boczań, ale nie został on tego dnia pominięty.

Z Kuźnic do Murowańca mamy 4,7 km, które pokonujemy w 2 godziny z kilkoma krótkimi przerwami na złapanie oddechu i zrobienie zdjęć co wychodzi i tak troszkę krócej niż przewiduje kalkulator szlaków. Przewyższenia na tym odcinku to 555 m więc całkiem sporo i jakby nie patrzeć przez tą Jaworzynkę to troszkę pod górkę jest ; ) ale Dolinka wynagradza pięknymi punktami widokowymi.

Schodzimy na Halę - krajobraz już raczej jesienny, trawy się przebarwiają, wierzbówka przekwitła.

Rozsiadamy się przy schronisku, jemy śniadanie, pijemy herbatkę i czas mija... oj szybko minął i nawet nie wiemy kiedy a jest już 11:40! Na szczęście w planie nie ma nic wybitnego więc o czas martwić się nie musimy. Ruszamy w stronę Czarnego Stawu, do którego mamy 1,6 km. Docieramy jakieś 30 minut później (kalkulator daje nam 40 minut). Na miejscu dość wietrznie i zdecydowanie chłodniej niż na Hali i po drodze czego można było się spodziewać. Nad ciemną taflą stawu górujące skały porośnięte przebarwioną już na rudo roślinnością, dodają tajemniczości całemu przedstawieniu.




Na Hali z powrotem jesteśmy o 13:30 więc czasu wciąż sporo, nie siadamy przy schronisku, ponieważ jak już wspominałam – miejsca już brakło. Kawałek za schroniskiem przy rozejściu szlaku znajdujemy zaułek gdzie można przysiąść – warto było skorzystać, ponieważ aura stworzyła się bajkowa. Popołudniowe wrześniowe słońce oświetlające szczyty Tatr Wysokich w tym grań Kościelca i zaczynające przebarwiać się liście... wymarzona sceneria do zdjęć.


O 14 ruszamy w drogę powrotną już przez Boczań, który od tej strony oferuje nie tylko łagodne zejście, ale przede wszystkim bogate rozległe panoramy.


Powrót do Kuźnic zajmuje nam ok 1,5 godziny.
Te 8 godzin w Tatrach po kilku latach przerwy... bezcenne.