W Karkonoszach i Górach Izerskich (choć nie tylko tam)
Szklarska Poręba... Ta nazwa, ta miejscowość, to rowerowe wyzwanie tkwiło we mnie już od dawna. Trasy o różnym przebiegu planowałem i planowałem, zapisywałem i usuwałem, zawsze jednak coś mi przeszkadzało. A to trudny dojazd (na miejsce jechałem... 14 godzin, z czego 4 spędziłem nocą na dworcu Wrocław Główny – wrażenia nie do opowiedzenia), a to pogoda nie dopisywała, a to jeszcze coś. Jednak te widoki,
te zabytki
i inne atrakcje ciągnęły mnie w to miejsce.
W końcu zapadła decyzja: 4 września 2021 to jest ten dzień! Podróż zacząłem już dzień wcześniej, ale tego dnia docieram do dworca Szklarska Poręba Górna. Od razu po opuszczeniu budynku wita mnie piękna panorama na Karkonosze
Jest chłodno, świeci słoneczko, wieje leciutki wietrzyk, czyli innymi słowy wymarzona pogoda dla rowerzysty (dodam, że przez całą podróż aura mi dopisywała, było super!). Wiem, że miasto kusi licznymi atrakcjami, ja jednak wybrałem sobie tylko niektóre. Pierwszą jest Wodospad Szklarki
Zanim tam jednak dojechałem, najpierw zjechałem z „malutkiej” górki. Przyznam, że przy prędkości prawie 60 km/h trochę strachu się pojawiło, więc hamulce były w ciągłym użyciu. Wejście do Karkonoskiego Parku Narodowego jest płatne i nie można tam jeździć na rowerze, więc per pedes ruszam do celu. Nie żałuję, ani wydanych pieniędzy, ani pozostawionego roweru, na pieszo lepiej podziwiać otaczające mnie piękne okoliczności przyrody.
Skały, szumiąca rzeka, las, bardzo mało ludzi (jest wcześnie, więc turyści jeszcze nie wstali) to wszystko powoduje, że czuję się wyśmienicie. To właśnie tak lubię wypoczywać i zwiedzać. Dłuższą chwilę podziwiam tę przyrodniczą wspaniałość i ruszam do mojego drugiego celu. Jest to skalny tunel na drodze z Piechowic do Michałowic
Ten kilkunastometrowy, wykuty w granicie prawie 100 lat temu, tunel pokazuje jakie przeszkody trzeba pokonać w takim terenie, żeby wybudować drogę. Że ten obszar, choć przepiękny, to jednak zarazem jest i trudny oraz niebezpieczny. Żeby do tunelu dojechać musiałem już nieźle się wspinać, jednak to zaledwie tylko zapowiedź tego, co mnie jeszcze czeka. Wracam do Szklarskiej Poręby i wjeżdżam na ul. Piastowską, gdzie poprowadzono szlaki: Wolności i Waloński. Zatrzymuję się przy Skale Stróżnej, z którą związany jest ciekawy epizod z jednego z chłopskich buntów z XVI wieku. To tego miejsca chłopi bronili przez dwa lata, blokując cały szlak handlowy.
Następnie robię zdjęcie najstarszej miejskiej hucie szkła
i na dłuższą chwilę zatrzymuję się przy Lipie Sądowej. Po pierwsze, dlatego, żeby nie dostać zawału i uspokoić oddech, a po drugie, ponieważ to naprawdę ciekawa sprawa jest!
Gdzieniegdzie zachowały się jeszcze drzewa, pod którymi ogłaszano wyroki, zachowując w ten sposób jawność postępowania sądowego (tak ważna od czasów rzymskich). W średniowieczu był to warunek sine qua non sądów bożych. Pod lipą witają mnie dwie sympatyczne wiewiórki (szkoda, że sztuczne)
Tuż obok znajduje się najstarszy szklarski kościół
Co prawda zamknięty, ale z zewnątrz też jest na co popatrzeć.
Jeszcze tylko jeden kościół i znajdująca się przy nim chata walońska
i mogę zacząć się wspinać i wspinać i wspinać i wspinać i ... I tak docieram do kolejnego punktu na mojej mapie podróży. To słynny na całą Polskę „zakręt śmierci”
Mający prawie 180 stopni zakręt jest miejscem istnych pielgrzymek turystów i trudno się dziwić. Widoki rozpościerające się z tego miejsca zapierają dech (pod warunkiem, że jeszcze ten dech macie po wspinaczce).
Co ciekawe miejsce to powstało w celach... obronnych. Zakładano, że w razie konieczności wysadzi się go i odetnie cały rejon. Niestety, dochodziło tu też do licznych śmiertelnych wypadków, więc nazwa nie jest przypadkowa.
Jadę dalej w stronę Świeradowa, zatrzymując się przy Skale Teściowej. Nie pytajcie, skąd nazwa, szukałem, nie znalazłem, może ktoś z Was wie
Z drogi skała ta nie robi wrażenia, dlatego trzeba wejść trochę w głąb lasu i tam postrzeganie tego miejsca zmienia się od razu
Nie tylko piękne skałki, istna Mekka dla wspinaczy, także wspaniałe widoki...
Kolejny postój robię przy... grobie. I to nie byle kogo, bo Liczyrzepy Rübezahla, czyli słynnego Karkonosza, ducha tych gór, o którym powstało wiele legend. Ponoć i jego grobów jest więcej, ale dla mnie właśnie ten, to ten prawdziwy. Dlaczego? Bo tylko przy tym byłem 🙂 Przy okazji zauważyłem, że z grobu zniknął mały krzyż...
Ponieważ wcześniejsze wspinanie kosztowało mnie naprawdę dużo czasu, postanowiłem trochę zmodyfikować swoją wycieczkę. Pomijam uroki Świeradowa, zostawiając je na inny czas, a przez miasto szybko (bo z górki) przejeżdżam. I tak docieram do Krobicy i kolejnej lokalnej atrakcji, czyli kopalni.
Na ponad godzinę zostawiam swój rower i udaje się pod ziemię, żeby zwiedzić dawną kopalnię cynku i kobaltu. Oprowadza nas młoda Pani Stefka, przewodnik o bardzo specyficznym poczuciu humoru
Od niej dowiadujemy się, dlaczego geolodzy lubią piwo, jak wyglądało życie oraz praca górników w XVI i następnych wiekach, i jak bardzo była niebezpieczna. Myślę, że jak obejrzycie zdjęcia, sami to ocenicie.
Zobaczyłem również różne minerały i skały. Acha, jak byście się kiedyś tam wybierali (zresztą do każdej kopalni) nie zapomnijcie o ciepłym ubraniu i dobrych butach. Na pewno się przydadzą.
Po podziemnych wojażach ruszam do Mirska, skąd skręcam w stronę Rębiszowa. Zatrzymuję się tylko przy zaporze.
W samym Rębiszowie czeka mnie kolejna wspinaczka, na szczęście ruch samochodowy jest bardzo mały, więc spokojnie, dysząc jak popsuty miech, wjeżdżam na górę, ciesząc się, że to ostatni taki stromy podjazd. Kolejnym moim przystankiem jest Stara Kamienica, gdzie chciałem zobaczyć ruiny zamku
Niestety, okazało się, że miejscowa dziatwa, chcąc odreagować stres szkolny, zorganizowała sobie w ruinach imprezkę, a ja, obawiając się, że rozpoznają we mnie belfra i będą chcieli wytłumaczyć jakieś licealne nieporozumienia, postanowiłem zrobić zdjęcia z daleka i pojechać dalej 🙂 Kolejny postój to miejscowy kościół.
W ten sposób, że tak powiem nieodwołalnie, zbliżam się do Jeleniej Góry. Jeszcze tylko drewniany, mój ulubiony, kościółek
i wjeżdżam do Cieplic, powszechnie znanego uzdrowiska
Ponieważ czasu do odjazdu pociągu pozostaje coraz mniej, zatrzymuję się tylko przy pałacu Schaffgotschów
i zmierzam dalej do Mysłakowic, żeby zobaczyć ładny pałacyk, w którym obecnie mieści się szkoła. Wszystko jest zamknięte – covid!
Pozostaje mi tylko okoliczny park i atrakcja wyjątkowa: brama wykonana ze szczęki wieloryba. Widzieliście kiedyś takie cuda?!
Moja podróż powoli dobiega końca, a ja kieruję się w stronę dworca PKP w Jeleniej Górze. Jeszcze tylko mały szok spowodowany dosyć wyjątkowymi flagami.
Już myślałem, że cofnąłem się w czasie, na szczęście, to tylko jakiś film kręcą. I tak zmęczony bardzo, nawet wykończony, obolały jeszcze bardziej, ale przeszczęśliwy kończę rowerowanie, zaczynając jednocześnie kolejną kilkunastogodzinną eskapadę do domu, ale to już zupełnie inna historia...