Pójdę w Połoniny... czyli na szlaku z bieszczadzkimi aniołami - Dzień II - Smerek

Kolejne dni to walka o przetrwanie w 30-stopniowym upale od samego rana przez kolejnych 10 dni (no może poza jednym, który wykorzystaliśmy na zwiedzanie). Ponieważ towarzyszyły nam cztery łapy, nie mogliśmy sobie pozwolić na mordercze trasy po wiele godzin. Raczej wczesne wyjście, krótki wypad w górę, chwila podziwu i relaksu i z powrotem w dół. Druga sprawa, że my sami też fanami upału nie jesteśmy i zdecydowanie wolimy przechadzki w chłodniejszych klimatach. Oczywiście nasze wspinaczki przeplatały trasy bardziej nizinne, jednak wcale nie mniej malownicze. Co nas zaskoczyło? Okazało się, że już nie można wędrować po Bieszczadzkim Parku Narodowym z psem... Podczas mojej wcześniejszej wizyty, jeszcze można było – była nawet sytuacja, że strażnicy przypomnieli tylko o obowiązku trzymania psa na smyczy. Teraz nie można w ogóle. Więc trochę na partyzanta chodziliśmy po tych Bieszczadach, ale pewnie przez najbliższe długie lata więcej w tym składzie się nie wybierzemy, ale może los będzie sprzyjał i uda się wyrwać samej.
Na pierwszy ogień – Smerek (1222 m.n.p.m.) z początkiem we wsi o tej samej nazwie. Idziemy czerwonym szlakiem. Cała trasa to 12,7 km i według kalkulatora ma nam zająć 4,5 godziny. Przewyższenia do 710 m. Szlak jest prosty: idziemy w górę aż na szczyt i wracamy. I byłoby może prościej gdyby nie wspomniany już przeze mnie upał, ale trzeba przyznać, że widok pięknie się malują z czysto-błękitnym sklepieniem nad nami, a wokół roztańczone trawy w blasku porannego słońca...

Wejście na szczyt od wspomnianej już strony wsi, a dokładnie od Kalnicy zajmuje ok. 2h 20 minut. Pod szczytem robi się stromiej i pojawiają się strome schody, jednak nie można tutaj mówić i jakiś wielkich trudnościach.

Na szczycie możemy odpocząć zarówno na ławkach jak i na skałach, które tutaj fundują sporo naturalnego siedziska.

Otacza nas nasycony poranny błękit nie skalany najmniejszą chmurką, złote trawy i prawdziwy spokój. Nie jesteśmy tu w prawdzie pierwsi, ale ci co dotarli tutaj o tej samej porze, mieli podobny cel – zaznać ciszy, a jak wiadomo – ta najlepsza jest o poranku.

"W ciszy poranka jest nadzieja
Otwierasz okno pełne słońca
Jeszcze nie jesteś wcale pewna
Czy przebudziłaś się do końca ..."
["W ciszy poranka" – Marek Grechuta}
Nadszedł moment powrotu do punktu wyjđcia. Niestety nie możemy iść inną drogą ze względu na samochód pozostawiony na dole.

O godzinie 12 trasę zostawiamy za sobą i postanawiamy odpocząć po wczorajszym żmudnym dniu dojazdowym, ponieaż jeszcze nie do końca nam się to udało.