Brama Morawska

Pamiętacie, jak ostatnio pisałem, że na początek wakacji mam coś zaplanowane? No więc (nie zaczyna się zdania od: „no więc”!) to jest właśnie relacja z tej wyprawy! Na początek podziękowania dla Ani, której podróże stały się inspiracją dla mojego planu. Moim celem była Brama Morawska.

Swoją podróż zaczynam od Kędzierzyna-Koźla (samo miasto praktycznie pomijam, choć wiem, że jest tam sporo atrakcji do zobaczenia, ale to na inny czas). Skupiam się na dwóch elementach: pierwszy z nich to Syfon Kłodnicy.

Jest to ciekawa budowla hydrologiczna: płynie sobie rzeczka (Kłodnica), nad nią jest most, którym płynie... kolejna rzeczka, a precyzyjniej mówiąc Kanał Gliwicki. Unikatowe w skali kraju rozwiązanie bezkolizyjnego skrzyżowania dwóch cieków wodnych. Fakt, że dotarcie do tej ciekawostki wymagało ode mnie „taplania” w błocie, przedzierania się przez chaszcze, bo droga, po wcześniejszych opadach, była całkowicie nieprzejezdna rowerem, ale warto było (choć zdaje sobie sprawę, że zdjęcia nie oddają tego w pełni).

Następnie ruszam w stronę Zakładów Azotowych. „Przyjemne” sąsiedztwo przyznacie 🙂

Oczywiście, mój cel to nie same zakłady, ale znajdująca się obok hala sportowa, w której swoje mecze rozgrywa drużyna siatkówki Zaksa Kędzierzyn-Koźle, która w tym roku wygrała Ligę Mistrzów.

Swoją drogą, zastanawiam się, ile osób o tym wie i jakie byłoby szaleństwo, gdyby taki sukces odnieśli piłkarze (wiem, wiem, że prawdopodobieństwo takiej sytuacji wynosi okrągłe „zero” procent, chodzi mi o samą zasadę). Oglądam więc tę kędzierzyńską świątynię sportu

i ruszam dalej, jadąc przez krainę dwujęzycznych miejscowości, w których wyjątkowo często można spotkać krzyże czy kapliczki z niemieckimi nazwami.

W pewnym momencie w mojej podróży zaczyna mi towarzyszyć niespodziewany gość – piesełek 🙂

Wydaje się być przyjazny, ale przede mną mnóstwo kilometrów, więc kontynuuje jazdę. Po drodze zatrzymuję się na chwilę przy wyjątkowo ciekawym znaku drogowym. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, co autor miał na myśli

I tak dojeżdżam do Kuźni Raciborskiej, z którą mam wyjątkowe wspomnienia.

Kiedym był jeszcze młodym człowiekiem (i w co trudno uwierzyć nic mnie nie bolało) byłem ja ci w wojsku i pewnego dnia zostałem wysłany do największego (w ówczesnej Europie) pożaru lasu. Właśnie do Kuźni Raciborskiej. Po prawie trzydziestu latach pojawiłem się tutaj ponownie... Jeszcze tylko zdjęcie z Nędzą

i docieram do Ciechowic, gdzie promem (za darmo!) przedostaję się na drugą stronę Odry.

Muszę Wam powiedzieć, że uwielbiam promy! Wiem, że mostem szybciej, wygodniej, nie trzeba czekać, ale to poczucie bliskości wielkiej rzeki (szczególnie teraz, kiedy wody było dużo po wcześniejszych nawałnicach) robi niesamowite wrażenie. Jeszcze tylko fotka ruin dawnego mostu i

Łubowice z pamiątkowym cmentarzem

Tutaj miałem kolejnego niespodziewanego gościa. Tym razem był to kotek

który głośno miaucząc domagał się jedzonka. Biorąc pod uwagę psa spotkanego w pociągu, muszę przyznać, że ta podróż upływała mi pod kątem zwierząt 🙂

Tym, co przede wszystkim zainteresowało mnie w tej miejscowości były ruiny pałacu należącego kiedyś do rodziny Eichendorff, z której pochodził niemiecki poeta Joseph von Eichendorff.


Zanim jednak będę mógł podziwiać te zabytki, najpierw muszę podjechać pod naprawdę strome wzniesienie – przyznam, że było lepsze ode mnie, nie dałem rady. Nic to, nogi też mogą mnie zaprowadzić na miejsce. Jeszcze tylko stary krzyż pokutny w Grzegorzowicach

i kieruję się do Sławikowa, gdzie podziwiam ruiny pałacu

Wokół kręcą się jacyś ludzie, wygląda na to, że będzie on remontowany i super, bo nawet ruiny robią wrażenie, a co dopiero budynek w pełnej krasie


Moim kolejnym celem jest miejscowość Modzurów i znajdujący się tam pałac von Koeniga, ale – niestety – wszystko zamknięte na głucho, bez szans, żeby podejść i chociażby popatrzeć. Niezrażony niepowodzeniem jadę w stronę Krowiarek, żeby zobaczyć kolejny zabytek i kolejny remontowany, któremu przyjrzeć się można tylko przez płot 😢

Po drodze zaliczam trochę szutrowych dróg i spotykam uroczą, klimatyczną kapliczkę zagubioną pośród pól. Powiem Wam, że bardzo lubię takie niespodziewane, nieplanowane przystanki, gdzie można przysiąść, podumać, na chwilę zwolnić...

Co ja gadam, co ja gadam! Jakie zwolnić, na rower i naprzód podziwiać nowe widoki. Przez Baborów przemykam, zabytkowy kościół jest remontowany, więc zobaczyć nic się nie da i dlatego czem prędzej ruszam do... Tłustomostów 🙂

Ha, ha, ha. Przyznacie, że wyjątkowo fajna nazwa... Stąd już niedaleko do Kietrza, choć samo miasteczko niespecjalnie poraża urodą. Robię więc zdjęcie figury znajdującej się na rynku (?)

i pędzę do... Republiki Czeskiej

Mówię: „Ahoj Cesi” i „piękną” szutrową drogą wracam do Polski

Przez Wojnowice (ponoć jest tam ciekawe Muzeum Horroru), Bojanów i Bieńkowice docieram do Tworkowa, do kolejnych malowniczych ruin

Teren jest zabezpieczony, jest tam wieża, na którą można wejść i podziwiać widoki. Jednym słowem warto...

A ja? Ja jadę dalej w stronę Chałupek i dawnego przejścia granicznego. Do samej byłej granicy nie docieram, ponieważ skręcam w stronę Rezerwatu Meandry Odry. Docieram do wieży widokowej

wspinam się na nią i – choć nie mam lęku wysokości – to trochę strachu jest, kiedy człowiek spojrzy w dół

Ale widoki... widoki wynagradzają wszystko. Pięknie meandrująca Odra, lasy, pola, panorama... Zresztą popatrzcie sami...


I tak rozpoczynam ostatni etap mojej wycieczki: przez Olzę, Odrę, Lubomię docieram do Raciborza. Po drodze podziwiam widoki, a w samym Raciborzu oglądam tylko zamek (cóż, jak to mówią, szału nie ma itd.)

oraz figurę Maryjną na rynku.

I tak po przejechaniu 165 km docieram do mety 🙂 Brawo Ja! 😉