Po drodze na Podlasie - Pułtusk i Węgrów
Covid-19 pokrzyżował w 2020 roku wielu z nas plany: życiowe, zawodowe, prywatne, no i niestety urlopowe. My nie chcieliśmy ryzykować i z bólem serca podjęliśmy decyzję, że zagraniczne wojaże w tym roku odpuszczamy. Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - w Polsce jest tyle do zobaczenia, że dziesięciu urlopów by nie wystarczyło, żeby obejrzeć choćby część. A że życie nie znosi próżni i wiele biur podróży ratowało się w tym roku organizacją wycieczek krajowych, naprawdę było wiele opcji do wyboru.
Nam wskutek dodatkowych perturbacji przyszło wybrać się z lokalnym biurem w kierunku zupełnie nieplanowanym, a mianowicie na Podlasie. W planie były miejsca, które niejednokrotnie obiły nam się o uszy, ale również takie, o istnieniu których nie mieliśmy pojęcia. A po drodze, pierwszego dnia podróży, zahaczyliśmy o miejscowości, które raczej sami byśmy pominęli planując jakiekolwiek wycieczki.
Tak z ręką na sercu: czy na cel krajtroterskich wypraw wybralibyście Pułtusk? No właśnie. A nasza grupka miała szansę rzucić okiem na to miasto w ramach przerwy w wielogodzinnej trasie ku Podlaskiemu Przełomowi Bugu. I ta przerwa w zupełności wystarczyła, bo półtorej godziny to aż nadto, by obejrzeć najważniejsze atrakcje tej miejscowości. Po pierwsze: zamek, położony w bezpośrednim sąsiedztwie historycznej przeprawy przez Narew. Najstarsze ślady osadnictwa, jakie udało się odkryć archeologom w tym miejscu, sięgają XIII wieku. W tymże wieku gród i ogromny obszar wokół dzisiejszego Pułtuska został przekazany biskupom płockim. Od tej pory przez ponad sześćset lat to oni władali zamkiem, tytułując się książętami pułtuskimi. Rozwój zamku trwał do Potopu Szwedzkiego, podczas którego kasztel został niemal doszczętnie zrujnowany. Kilkaset lat później, w czasie wojen napoleońskich, rezydencja ponownie mocno ucierpiała (by zostać ponownie odbudowaną). W 1806 roku pod Pułtuskiem wojska francuskie stoczyły krwawą bitwę z Rosjanami. Po bitwie do miasta przybył sam Napoleon Bonaparte. Dziś fakt ten upamiętnia tablica na ścianie kamieniczki w rynku, w której cesarz nocował.
Miłośników polskiej muzyki rozrywkowej z XX wieku zainteresuje pewnie z kolei fakt, że w Pułtusku, w innej kamieniczce przy rynku, mieszkał Krzysztof Klenczon. Ten kompozytor i wokalista ma swoją ławeczkę w jednym z centralnych punktów miasta, u podnóża zamku. Przysłowiowy rzut beretem dalej można obejrzeć Urząd Miasta z bardzo malowniczą wieżą dawnego ratusza, mieszczącą obecnie Muzeum Regionalne. A kolejne kilkaset metrów dzieli je od Bazyliki kolegiackiej Zwiastowania NMP, ufundowanej w XV wieku, zaliczanej do tzw. Kanonu Krajoznawczego Polski. Niestety podczas naszej obecności obiekt nie był udostępniony do zwiedzania, więc nie udało nam się zobaczyć z bliska cennych polichromii zdobiących sklepienie świątyni. Ale widok z wejścia dał nam pojęcie o ich urodzie.
Pułtusk jest przykładem miasta, które na przestrzeni wieków najpierw przeżywały prawdziwy rozkwit, a potem z czasem drastycznie straciły na znaczeniu. Kiedyś miasto to było w awangardzie: w 1566 r. jezuici założyli tu słynące w całej I Rzeczypospolitej kolegium. Od poł. XVI w. przy jezuickiej szkole działał pierwszy w Polsce teatr publiczny (!). Dziś warto zajrzeć do Pułtuska, by rzucić okiem na ślady jego dawnej świetności. Cieszę się, że nam udało się to zrobić, i to niejako "przy okazji".
Drugim "bonusem" podczas tej trasy nad Bug był krótki pobyt w Węgrowie - mieście, którego położenia na mapie nie umiałabym wcześniej wskazać nawet w przybliżeniu (korepetycje z geografii aż się proszą). Tu zwiedziliśmy Bazylikę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, wzniesioną w XVII na miejscu kościoła parafialnego, który spłonął w pożarze. Ściany bazyliki zdobią cenne freski autorstwa florenckiego malarza Michała Anioła Palloniego. Ciekawostką jest, że w tej świątyni wzięli ślub Danuta i Lech Wałęsowie (Danuta Wałęsa pochodzi z nieodległej Kolonii Krypy).
Na zakrystii czekał na nas dodatkowy smaczek w postaci historycznego rekwizytu, czyli tzw. lustra Twardowskiego. Wykonane ze stopu srebra, złota, cynku i cyny zwierciadło jest jedyną pamiątką po postaci, która zadomowiła się w zbiorze naszych narodowych figur mitycznych i o której autentyczność historycy długo się spierali; ostatecznie przyjęła się teza, że Mistrz Twardowski był Niemcem, "magiem", który został zatrudniony na polskim dworze królewskim. Z lustrem, kupionym podobno przez Twardowskiego od niemieckich alchemików, wiąże się wiele tajemniczych legend i historii - jedna z nich mówi, że spojrzenie w nie pozwala zobaczyć własną przyszłość. Nie skorzystaliśmy z tej opcji - również dlatego, że lustro wisi zdecydowanie za wysoko, żeby coś w nim dojrzeć 😉 Skorzystaliśmy za to z dobrodziejstw współczesnej gastronomii w Węgrowie, wypiliśmy gorącą herbatę (był zaskakująco zimny, deszczowy dzień), zajrzeliśmy do Informacji Turystycznej w tzw. Domu Polskim i ruszyliśmy w dalszą trasę.