Dwie wieże w Topilcu i kładki w Śliwnie
Nie minęło wiele czasu po wyjeździe urlopowym, a już zaczęłam rozglądać się „wkoło komina” za jakimś ładnym miejscem na wycieczkę. Tym razem cel miał być równie piękny, co nieuchwytny – żurawie. No i miało być coś ciekawego nawet, gdyby żurawi nie udało się zlokalizować.
Jechaliśmy do Topilca, ale po drodze zatrzymaliśmy się niedaleko Choroszczy przy tzw. Szubienicy. Jest to miejsce pamięci związane z powstaniem styczniowym. Ostatnio zyskało ono nowy wygląd. Odnowiony został pomnik i mogiły powstańców.
We wsi Topilec wyruszyliśmy na poszukiwanie wieży widokowej. Strzałka w kierunku wieży stojąca przy drodze jest niezbyt wyraźna, ale jednoznaczna. Dalej jest już tylko ciekawiej – dość wysokie zarośla poprzecinane ścieżkami w różnych kierunkach i brak oznaczeń. Słyszałam z wiarygodnego źródła, że do samej wieży nie da się dojść, bo po drodze płynie rzeczka (jakaś odnoga Narwi) i nie ma mostka. A nam się udało. 🙂
Kierując się intuicją i trochę mapą, korzystając z bardzo niskiego poziomu wody dostaliśmy się do sosnowego zagajnika, za którym wznosi się wieża widokowa nad brzegiem Narwi. Wspomniana rzeczka na trasie okazała się tylko pasmem błota porośniętym nadrzeczną roślinnością.
Przy wieży widzieliśmy kajakarzy w dwóch kajakach i wędkarza w kaloszach do pasa. Gdyby nie panująca susza, bez kajaka albo wędkarskich kaloszy rzeczywiście nie udałoby się dotrzeć do wieży, wiaty turystycznej i w ogóle całkiem fajnego miejsca odpoczynku. Może powstało ono głównie z myślą o kajakarzach…
Kawałek dalej we wsi Topilec Kolonia stoi druga wieża widokowa. Jest dobrze widoczna z drogi i da się do niej dojechać samochodem. Obok znajduje się również wiata turystyczna. Właśnie stojąc na tej wieży usłyszałam charakterystyczny klangor. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła, żeby zobaczyć skąd dochodził. Zapadła szybka decyzja: Jedziemy!
Nasz następny postój miał miejsce na polnej drodze między jakimś rżyskiem a łąką. Żurawie zatrzymały się dość daleko od drogi. Próbowałam podejść bliżej, ale ptaki spłoszyły się i poderwały do lotu. Oczekiwałam trochę bliższego spotkania, ale i tak wrażenie było niesamowite.
Zostało jeszcze trochę czasu do końca dnia i pojechaliśmy do Śliwna na kładki. Dawno tam nie byliśmy, chyba od kilku lat. Najpierw był duży i długotrwały remont, później wypadek z wywróceniem się jednej z przepraw, po którym zamknięto kładki. Ostatnio przeprawy rzadko działały z powodu zbyt niskiego stanu wody na Narwi.
Teraz można wejść na kładki od strony Śliwna. Tylko jedna przeprawa najbliżej Waniewa oficjalnie jest zamknięta, ale widzieliśmy ludzi, którzy się przeprawiali i udało im się. Wchodzenie na pływające pomosty było mocno utrudnione i niewygodne, bo trzeba zeskakiwać albo podsadzać dziecko, ale można to potraktować jako dodatkową atrakcję.
Po remoncie na kładkach przybyły dwa schrony obserwacyjne, w których można schować się od deszczu lub wiatru, a także podglądać zwierzęta i ptaki, nie będąc przez nie zauważonym. Poprawiła się też infrastruktura przy wejściu na kładki – jest dużo większy parking, wiaty, miejsce na ognisko itp.
Cieszy mnie również mała kapliczka z tablicą informacyjną w miejscu ruin dawnego kościoła w Śliwnie, który z dzieciństwa zapamiętałam jako mocno zarośnięte i prawie zapomniane fragmenty murów. A kiedyś (zanim się spalił) był to kościół parafialny moich Dziadków.
Do samego Waniewa nie doszliśmy, a i tak na kładkach zastał nas zachód słońca. Pięknie kończył się dzień nad morzem trzcin. Gdzieś w oddali znów usłyszałam żurawie…