W dzikiej zieleni Polesia - III DZIEŃ – Trzy ścieżki szczęścia: Perehod/ Obóz powstańczy/ Czahary –
Trzeci dzień. Tym razem ruszamy do boju od godziny 8 rano, bo też tego dnia czeka nas jeszcze długi powrót do domu. Jak się okazuje powrót był też późny, bo w nasz ścisły plan wkradła sie nieoczekiwana ścieżka, która straciła nas swym urokiem.
Ale od początku.
Godzina 8:30 lądujemy na parkingu przed wejściem na kolejną ścieżkę, a konkretnie w Pieszowoli skąd udajemy się na początek trasy. Mowa tutaj o ścieżce Perehod, której długość wynosi 5 km i jest przewidziana na 1,5-2 godziny marszu, czyli szybko i łatwo, bo wzniesień i kładek również brak na tej trasie. W zamian za to czekają nas dwie wieże widokowe oraz schron do obserwacji ptaków.
Stawy, wokół których się poruszamy, to Stawy Jest to teren podworski z XIX wieku. Pieszowolskie o łącznej powierzchni 120 hektarów, a składa się na nie 14 różnej wielkości zbiorników. Teren ten wszedł w granice PPN w 1994 roku, a renowację zakończono w 1996 roku, przywracając dawny wygląd i przeznaczenie terenu. Naszą wędrówkę urozmaicają chmary komarów (w lesie) i bąków (w nasłonecznionych przestrzeniach nad wodą). Cały teren jest mocno zarośnięty i mocno zielony, mając szczęście dostrzeżemy mieszkańców szuwarów.
Nam udało się wypatrzeć żurawia, jednak aparat był wyłączony więc nie udało się pstryknąć zdjęcia. Prawdopodobnie lądował do gniazda. Jednym z ciekawszych mieszkańców tego rejonu jest żółw błotny. Równo po dwóch godzinach po przejściu pętelki, wychodzimy przy parkingu. Pogoda w dniu dzisiejszym dopisała bardzo, niebo piękne w sam raz na robienie zdjęć, choć jeszcze teraz, o poranku nie było tego aż tak widać.
Pierwsza trasa zakończona. Godzina 10:40. Teraz z Pieszowoli kierujemy się do miejscowości Lipniak i rozpocząć Obóz Powstańczy, który według wstępnych założeń ma trwać ok. 2 godzin na przestrzeni 4 km. O co chodzi z obozem? W okolicy miejscowości Lipniak znajdował się największy obóz Powstańców Styczniowych, a całej trasie towarzysza tablice historyczne, z których dowiemy się o przebiegu powstania oraz funkcjonowaniu obozu. Idziemy przez las docierając, do często spotykanej w PPN, wieży widokowej, która położona jest na skraju łąk zienkowskich – uroczysko "Pociągi".
Słuchy niosą, że można tam spotkać łosia, jednak my nie mamy tego szczęścia. Obszar, który obserwujemy liczy 1200 hektarów i zaczyna się od miejscowości Zienki (stąd nazwa). Są to dawne torfowiska przekształcone w zielone użytki. Teren, który obejmuje widok z wieży został poddany przez PPN renaturalizacji. Od wieży widokowej idziemy skrajem łąki drewnianymi kładkami, mijając żeremie i ogólnie mając pod sobą dość podmokły teren, dlatego też przyroda stała się tutaj bardziej urozmaicona. Co dziwne właśnie na tym odcinku nic nas nie podgryza.
Tym razem trasa przewidziana na 2 godziny, kończy się dla nas po 1,5 godziny.
Jest godzinach 13:15, pogoda zrobiła się jeszcze bardziej przyjemna. Dzisiaj wracamy więc musimy jeszcze ten dzień jakoś wykorzystać. Najpierw zabieramy rzeczy ze stancji, a później?
O godzinie 15 czytamy wiadomości na tablicy informacyjnej przed ścieżką przyrodniczą Czahary! Jej początek to okolice miejscowości Zastawie i zaczyna się od... wieży widokowej! Po tylu trasach pies już sam nas ciągnie w górę, mimo początkowych oporów – bardzo jej się spodobało obserwowanie świata z góry. Żeby tam dotrzeć z Obozu Powstańczego musimy troszkę nadrobić, ponieważ znajduje się na południowy-wschód od Urszulina, po drugiej stronie trasy. Na początek dowiadujemy się, że trasa ma 6,5 km długości, a czas potrzebny na jej eksplorację, to 2,5 godziny, a teren podzielony jest na dwie strefy, przez co można zawrócić robią pętelkę wcześniej, co daje 4,8 km. Pierwsza wieża widokowa pozwala zaobserwować odległe od naszych oczu rozlewisko, które stanowi miejsce zlotu żurawi przed odlotem, jednak prawdziwe Czahary dopiero przed nami. Czahary, czyli mokradła porośnięte niskimi drzewami i krzakami, nazywane tak przez miejscową ludność w XVII wieku. Doprowadza nas tam szeroka gruntowa droga między łąki, słońce grzeje, kwitną rumianki, a niebo jest prawdziwie niebieskie.
Chwilę po wejściu na właściwą trasę kolejne zadaszenie, a widoki przecudne. O ile poprzednie trasy raczej były zamkniętymi przestrzeniami i mieliśmy do czynienia z gęstwinami (nie licząc jezior), tak tutaj czuje się przestrzeń. Zdecydowanie polecam jeśli ktoś ma możliwość pójścia tylko na jedną trasę, choć Perehod jest również atrakcyjnym miejscem. Tutaj morze łąk nie kończy się, a dokładnie Bagno Bubnów – największe torfowisko PPN oraz łąki trzęślicowe.
Teren ten słynie z płazów i to widać, zwłaszcza w tak słoneczny dzień, ponieważ jaszczurki wygrzewają się na słoneczku. Tutaj również możemy spotkać króla bagien – łosia. Gdy oderwiemy już wzrok od tej przestrzeni i spojrzymy w dolne partie, nie trudno zauważyć, że właściwie chodzimy po wodzie, ponieważ cała zieleń w niej się unosi. Uczucie niesamowite, ale czy miałabym odwagę wejść na te kładki gdyby nie było wokół gąszczu tylko sama woda? Szczerze? Nie wiem. Chodzenie groblą, czy takimi kładkami jest dla mnie trudne (zwykle jestem w stanie się przemóc, ale pamiętam jak właściwie przebiegłam groblę między Wisłą, a Wyspą Ptasi Raj w Gdańsku wiem, że nigdy więcej się po niej nie przejdę, choć każde doświadczenie doceniam i nie żałuję). W tym miejscu jeśli mowa o kładkach, to warto wspomnieć, że są one naprawdę wygodne i szerokie jak na PPN, a to dlatego, że dostosowano je do poruszania się przez osoby niepełnosprawne, a co za tym idzie wózek dziecięcy również wchodzi w grę. Również do zadaszenia widokowego urządzono odpowiedni podjazd.
Mimo, ze całe 6,5 km zostało przewidziane na 2,5 godziny, my krótszy wariant przechodzimy w aż 2 godziny, ale trudno się rozstać z tym miejscem. Stoi człowiek pośrodku niczego i czuję tą wolność każdym najmniejszym włoskiem, a przy tym czuje jaki jest mały i obcy stojąc wewnątrz tego systemu, nasłuchując odgłosów, które tutaj potęgują się niczym w filmie przyrodniczym, tylko tutaj nikt celowo nie podkręca dźwięków. Pośrodku niczego, a może właśnie wszystkiego? Przecież to natura pozwala nam żyć. W takich miejscach czuć to najbardziej. Z mojej perspektywy jest to odczucie podobne do tego doświadczanego na górskich szlakach.
I tą złotą myślą wracamy do rzeczywistości, a co gorsza do domu. Po godzinie 17 schodzimy ze szlaku i czeka nas długa podróż, po całym dniu wrażeń. Dzień męczący, ale jak za to jak bardzo budujący.
Oby więcej takich miejsc znalazło się na naszych szlakach.