W dzikiej zieleni Polesia - I DZIEŃ- na ziemiach pasją i sztuką płynących: Gołuchów/ Turek/ Tum pod Łęczycą
Trzydniowa wyprawa dość odległa od Częstochowy i dość spontaniczna, ale jednak się zdecydowaliśmy.
Po pierwsze, po krótkim zapoznaniu się w maju z jedną ze ścieżek w PPN, postanowiliśmy tam powrócić i to szybko.
Po drugie, piątek po Bożym Ciele mieliśmy zaplanowany na małe co nie co podóżnicze.
Efekt?
650-kilometrowa wycieczka z Częstochowy do PPN przez Gołuchów, Turek i Tum. Mordercza wyprawa, wszak to nie tylko kilometraż rozbudowany, ale jeszcze tyle zwiedzania po drodze. Na miejsce docieramy już bardzo późnym wieczorem, w dodatku bez możliwości wypicia ciepłej herabty. Cóż... nie zawsze z noclegiem się trafia, jak ostatnio w cudowne miejsce na Roztoczu, czasami bywa ciężej... Ale to tylko dwie noce w miejscowości – Nadrybie-Wieś, dość blisko Parku i można z pieskiem. U nas to karta przetargowa, a w tym rejonie było nam bardzo trudno znaleźć nocleg w miarę blisko z pozwoleniem na zwierzaka.
Ale wróćmy do naszej podróżniczej eskapady przed dotarciem na miejsce...
Pierwszy cel – Gołuchów.
Na zdjęciach to piękny zamek, a w rzeczywistości? Jeszcze piękniejszy! Od samego początku zachwyca nietypową architekturą przywołującą myślą renesansowe rezydencje znad Loary - a zawdzięczać to możemy niejakiej Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej, której ambicją i celem było stworzenie przyjaznego i okazałego miejsca wypoczynku, ale i kultury. Udało jej się osiągnąć swój cel na najwyższym poziomie, uzupełniając piękne mury kolekcją zabytków (jakich, o tym za chwilkę) i otaczając zamek 160 hektarami parku krajobrazowego w stylu angielskim – do tej pory największego na terenie Województwa Wielkopolskiego; możemy tutaj spotkać np. Żubra.
Pierwsze szkice wykonał słynny architekt Viollet-le-Duca, a w ostatecznej formie jest on dziełem zespołu polskich i francuskich architektów pod przewodnictwem Maurycego Ouradou. Warto wspomnieć, że detale architektoniczne nierzadko są oryginalne, kupowane w krajach zachodnich.
Czasy rozporządzania zamkiem przez Izabelę to oczywiście XIX wiek, jednak powstanie zamku sięga II poł. XVI wieku, kiedy to Rafał Leszczyński wzniósł murowany dwór obronny.
Przed wojną zamek ten stanowił, jedno z największych Muzeów Europy, w którym można było obejrzeć kolekcje naczyń antycznych, zawierającą 259 eksponatów pochodzenia greckiego, egipskiego, cypryjskiego, kartagińskiego i galijskiego; dzisiaj z tej bogatej kolekcji możemy zobaczyć ok. 60 eksponatów, ponieważ w czasie wojny padły one łupem i zostały wywiezione. Po wydarzeniach wojennych rozpoczęto odzyskiwanie skradzionych dzieł, jednak część z nich trafiło do Muzeum w Warszawie.
Poza antyczną ceramiką, tak charakterystyczną dla tego miejsca (Jan Działyński był kolekcjonerem), możemy zwiedzić salę starożytną, sale gotycką; wszystkie pomieszczenia zyskały odpowiednie wyposażenie, a skradzione eksponaty wciąż są odzyskiwane. Dość ciekawie prezentuje się sala w podziemiach, w której, na tle surowych ścian, ustawiono kamienne rzeźby, a sale przedzielone zostały łukowym portalem ujętym w piękne archiwolty dekorowane aniołkami.
I tutaj panuje stara zasada, że w każdym szanowanym się zamku, musi rozgościć się jakaś siła nieczysta, zjawa lub inna potwora – tak jest i tutaj.
Nie spotkamy tu w prawdzie czartów, samobójczych białych dam, ale czasami w nocy, sama Izabela odwiedza swą posiadłość, doglądając swego dzieła i cierpiąc z powodu uszczerbku jaki dotknął je w czasie wojny.
Na terenie parku znajduje się również dawna oficyna, w której dzisiaj znajduje się jedyne w Polsce Muzeum Leśnictwa.
Jednak to miejsce jak i wędrówka parkowymi ścieżkami pozostaje na inny dzień, a my ruszamy dalej. Jest równe południe, a do kolejnego punktu na mapie godzina jazdy.
Po godzinie jesteśmy w Turku. Miejsce, które było na mojej mapie planów już od dawna. Niepozorna mieścina, aczkolwiek bardzo estetyczna, kryjąca w sobie prawdziwy skarb.
To w tutejszym kościele Józef Mehoffer wykonał dekorację wnętrza. Dekoracja objęła polichromię, witraże w prezbiterium i bocznych kaplicach oraz stalle. Sklepienie kościoła robi niesamowite wrażenie i po raz kolejny stwierdzam, że Mehoffer wielkim artystą był, oczywiście zaraz obok Stanisława Wyspiańego. Artyści ci, choć tak różni stylistyką i charakterem, tworzyli tak samo niesamowite prace witrażowe oraz polichromie. Prace przy wystroju były utrudnione, a w pewnym momencie przerwane. Przed wybuchem II wojny światowej udało się zamontować 8 witraży - w prezbiterium oraz w transepcie. Jednocześnie artysta miał przygotowanych 14 obrazów sztalugowych Drogi Krzyżowej, które zostały umieszczone na filarach naw bocznych. Miał również rozpoczęte prace nad umeblowaniem kościelnym, niestety udało się wykonać jedynie stalle. W absydzie ponad ołtarzem powstała monumentalna polichromia z wyobrażeniem Chrystusa Króla. Na sieciowym sklepieniu prezbiterium wyobrażone zostało niebo z postaciami 48 aniołów. Przy okazji konserwacji w 2003 roku, powstały w Krakowie witraże do naw bocznych na podstawie oryginalnych kartonów artysty.
Sam kościół to dzieło neogotyckie z pocz. XX wieku wybudowane wg projektu Wojciechowskich. Powstał na miejscu drewnianego kościółka gotyckiego, później murowanego.
Wstęp do kościoła możliwy jest po wykupieniu biletu w tutejszym Muzeum, które z kolei oferuje nam ucztę w formie oryginalnych kartonów do witraży i polichromii wykonanych przez wspomnianego artystę. Poza Mehofferem, możemy obejrzeć wystawę etnograficzną – Muzeum Rzemiosła Tkackiego oraz wystawę archeologiczno-przyrodniczą. Muzeum mieści się w dawnym Ratuszu wybudowanym w II poł. XIX wieku w stylu klasycystycznym.
To, o czym warto wspomnieć, to fakt, że dzięki Mehofferowi Turek stał się obowiązkowym punktem na mapie secesyjnej Polski.
(Obiekty z Turku, bardziej szczegółowo opisałam już w swoich atrakcjach).
Jest upał, godzina 14, kolejny obiekt czynny do 17 i godzina drogi by do niego dotrzeć. Chyba zasłużyliśmy na małe ziębiące co nie co przy plusku rynkowej fontanny?...
Godzina 16, wysiadamy przed kolejnym obiektem.
Tum pod Łęczycą, oj dawno dawno już chciałam tam wylądować, docieramy już troszkę zmęczenie, w dodatku okazuje się, że tylko szczęśliwy traf pozwolił nam zwiedzić to miejsce. Godziny otwarcia w prawdzie aktualne, jednak osoba oprowadzająca pochorowana, a my szczęśliwie docieramy akurat w trakcie oprowadzania na zamówienie przez kogoś innego, w innym momencie zastalibyśmy zamknięty budynek.
Potężna romańska kolegiata z XII wieku. Jest to jedna z najstarszych świątyń w Polsce. W kościele tym znajduje się też prawdopodobnie najstarsza na terenie Polski rzeźba chrześcijańska przedstawiająca Chrystusa Pantokratora. Budowla zwraca uwagę swym monumentalizmem i prostotą bryły. Elementy te to jedne z cech charakterystycznych dla architektury romańskiej, jak również małe zamknięte łukiem okna, grube mury, wybudowane z kamienia.
Wnętrze nie jest oryginalne, ponieważ kościół został strawiony przez pożar, a efektem odbudowy jest betonowy strop zasłonięty drewnianą boazerią. Przypuszcza się, że świątynia powstała na miejscu wcześniejszego opactwa Benedyktynów, które powstało w 997 roku z inicjatywy Bolesława Chrobrego i Św. Wojciecha. Ciekawostką jest to, że kościół, a wcześniej opactwo, zostały wybudowane na miejscu starego kultu. W czasach panowania Pierwotnej Wiary Słowiańskiej Tum prawdopodobnie był centralnym ośrodkiem religii. A żeby tego było mało w miejsce to przybył ponoć sam słynny Boruta, który nie chcąc pozwolić na budowę kościoła próbował przewrócić jego wieże, a pamiątką po tym są widocznie wgłębienia w miejscu, które trzymał swymi pazurami. Słuchy mówią, że ma on budowlę pod wieczną obserwacją czając się na niewinne dusze. A kim był Boruta? Diabłem - strażnikiem lasów, który zamieszkiwał pień sosny. W języku staropolskim słowo Boruta oznaczało właśnie sosnę.
Wnętrze oczywiście jak w każdej świątyni zawiera elementy innych – późniejszych epok, np. gotyckie sklepienia krzyżowo-żebrowe, czy renesansową kruchtę, która kryje romańskie dzieło kamieniarskie – portal z płaskorzeźbą w wieńczącym go tympanonie.
W latach 1995-2008 przeprowadzone zostały ponownie kompleksowe prace konserwatorskie – dokonano wtedy konserwacji bryły, wystroju rzeźbiarskiego oraz malowideł ściennych.
Będąc w Tumie warto pamiętać, że znajdują się w nim ślady po średniowiecznym grodzie oraz odwiedzić stojący po drugiej stronie ulicy drewniany kościółek wybudowany w 1761 roku, obok którego znajduje się ciekawa murowana dzwonnica typu parawanowego.
Teraz przed nami już tylko nużąca część podróży - 5 godzin drogi plus zatrzymanie się na obiad = dojazd o 23, a już następnego dnia zanurzymy
się w zieleni Polesia, jeszcze tylko chwila, jeszcze tylko sen.