Weekend we Wrocławiu - sztuka wysoka i niska
Zasadniczym celem tej wycieczki w długi weekend sierpniowy był niemiecki Spreewald, ale bazę wypadową stanowił Wrocław - miasto, w którym za każdym pobytem odkrywam coś nowego. Podczas tego pobytu zarówno przypomniałam sobie bardzo znane wrocławskie atrakcje, jak i poznałam jedno mniej popularne, dobrze schowane, ale warte zobaczenia miejsce.
To drugie to tzw. Kolorowe Podwórko na Nadodrzu. Udałam się tam z dobrą znajomą, mieszkanką Wrocławia, która o dziwo też była tam po raz pierwszy. Jak nazwa wskazuje, atrakcja skrywa się w podwórzu ciągu starych kamienic, w dzielnicy Nadodrze - jednej z tych raczej mało reprezentacyjnych (przynajmiej kiedyś; obecnie pomału zaczyna się to zmieniać). Ściany tego ciągu pokrywa osobliwe dzieło sztuki: połączenie obrazu, rzeźby i ceramiki. Jego różnorodność i eklektyzm robi wrażenie; skłądają się na nie malowidła nawiązujące do malarstwa wielkich mistrzów (Van Gogh, Chagall, Mucha), wyobrażenia rajskiego ogrodu czy oceanicznych głębin, wreszcie portrety zamieszkujących kamienicę osób i ich czworonożnych pupili. Całość ma 250 metrów długości! Rzecz trochę szalona, oryginalna i niepowtarzalna. No i bardzo kolorowa 🙂
Drugi dzień pobytu w mieście przeznaczyłam na kontakt ze sztuką zupełnie innego rodzaju. Wybrałam się do Pawilonu Czterech Kopuł, będącego oddziałem Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Sam budynek ma ciekawą historię i godną zainteresowania architekturę, a w ramach wystawy stałej prezentowany jest tu bardzo ciekawy zbiór polskiej sztuki współczesnej XX i XXI wieku. Witkiewicz, Strzemiński, Szapocznikow, Cybis, Szajna, Hasior, Dwurnik to tylko niektóre wybrane nazwiska doskonałych twórców, których działa składają się na ekspozycję. Na mnie piorunujące wrażenie zrobiły prace Magdaleny Abakanowicz - jedyne w swoim rodzaju rzeźby i tkaniny; nieożywione przecież, a niosące ze sobą niezwykłą, szczególną energię. To dla mnie był zdecydowanie gwóźdź programu w tym muzeum. A obejrzenie całej wystawy skonsumowało naprawdę sporo czasu, bo lubię poznawać sztukę na spokojnie, bez pośpiechu.
Skoro już byłam w tym rejonie, nie mogłam nie odwiedzić Ogrodu Japońskiego - cudownego miejca, prawdziwej oazy zieleni i spokoju. Nawet w długi weekend, gdy tego typu obiekty są tłumnie nawiedzane przez turystów, udało mi się znaleźć cichy zakątek i pokontemplować przyrodę w ciszy i z dala od tłumu. Był też oczywiście przystanek przy Fontannie Multimedialnej oraz Hali Stulecia, której niestety nie udało się zobaczyć w środku ze względu na trwające w niej wówczas prace remontowe. Ale i tak dzień był więcej niż udany.