Weekend nad morzem, czyli Sarbinowo, Ustka, Słupsk i Mielno na majowo
Kolejny raz postanowiliśmy spędzić długi weekend majowy w Sarbinowie i okolicach. Z tymi okolicami, to tak niezupełnie do końca, ale o tym za chwilę.
Tradycyjnie już, 1-go maja wziąłem udział w chełmżyńskim półmaratonie. Pogoda dopisała, trasa jak zwykle piękna, bo wokół jeziora, jeśli ktoś biega, i chciałby się sprawdzić w Chełmży, polecam. Po krótkiej regeneracji połączonej z prysznicem, wyjechaliśmy na północ, by dobrze już znaną trasą pojechać do Sarbinowa, które tak bardzo nam się spodobało gdy byliśmy tam w 2018 roku. Zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu, co poprzednio, z balkonu widzieliśmy morze i słyszeliśmy szum fal. Oczywiście po wypakowaniu bagaży, udaliśmy się „na miasto”, by się posilić rybką, no i by pospacerować tą śliczną, odnowioną promenadą. Polecam! …i tak minął nam pierwszy dzień weekendu.
2-go maja po śniadaniu udaliśmy się do Ustki. Nigdy w tym pięknym nadmorskim miasteczku nie byliśmy, i… zostaliśmy oczarowani. Ustka jest piękna! Warto było telepać się tyle kilometrów z Sarbionowa (nieco ponad 100 km). W naszej opinii, jest to jedno z najpiękniejszych miast nad naszym morzem, i aż tak nas zachwyciło, że w 2020 roku spędzimy tam długi weekend majowy. W Ustce widzieliśmy pięknie odnowione obiekty budownictwa szachulcowego, pomnik syrenki usteckiej, latarnię morską, pomnik Ludziom Morza, bunkry Bluchera (ale tylko z zewnątrz, to jest nasz punkt do zrobienia w 2020), port rybacki, pomnik Chopina, pomnik Umierający Wojownik, pomnik - ławeczkę Ireny Kwiatkowskiej, piękny hotel Villa Red, której powstanie łączy się z postacią kanclerza Niemiec Otto von Bismarcka, który zachwycony Ustką i okolicami zlecił wybudowanie letniej rezydencji dla swojej rodziny. Przespacerowaliśmy się również promenadą nadmorską, praktycznie do jej końca. Po tym łazikowaniu, chcieliśmy zjeść obiad w jednej z restauracji – po rewolucjach, niestety, okazało się, że bez rezerwacji nie da rady, czekalibyśmy z półtorej godziny na wejście, więc zadowoliliśmy się innym miejscem, a ta restauracja i tak nas nie ominie. Zaplanowaliśmy na 2020 również pobyt w Swołowie, bo wracając z Ustki, już nam się nie chciało tam zbaczać z drogi.
3-go maja po śniadanku pojechaliśmy w krótszą już trasę, bo do Mielna. Tam też nigdy nie byliśmy. I – może się narażę – ale to miasteczko akurat nas jakoś bardzo nie zachwyciło… No, ale byliśmy, widzieliśmy. I dobre jedzonko zjedliśmy na obiado-kolację. Najważniejsze, że połaziliśmy też nad morzem, bo w końcu taki szmat drogi z domu po to jechaliśmy.
4-go maja pojechaliśmy do Słupska. Zgadnijcie, czy tu już wcześniej byliśmy? Słupsk jest dość ładnym, przyjemnym miastem. Szkoda tylko, że Plac Stary Rynek był w remoncie. To nic, bo i tak sporo widzieliśmy, i nawet zwiedziliśmy. Czyli: piękny budynek Urzędu Miasta, gotycką Nową Bramę, kościół farny pw. NMP Królowej Różańca Świętego, kolejny ładny budynek – Starostwa Powiatowego, tajemniczą Basztę Czarownic (zwiedziliśmy ją od wewnątrz), śliczny Młyn Zamkowy, Bramę Młyńską i Zamek Książąt Pomorskich, w którym znajduje się bardzo ciekawe Muzeum Pomorza Środkowego (niestety, wystawa prac Witkacego była nieczynna, za to nas szczególnie zaciekawiły eksponaty z Ameryki Południowej), kościół pw. św. Jacka, dawny spichlerz Richtera, w którym obecnie jest herbaciarnia, gdzie wypiliśmy pyszną herbatkę z przepysznym ciachem, spacerowaliśmy nad Słupią, gdzie naprawdę warto pooddychać świeżym zielonym powietrzem. W międzyczasie byliśmy na przepysznym obiedzie (polecam – bistro „Wanilia” – ogromne porcje za niewielką cenę), no i wróciliśmy na parking do auta, po drodze zahaczając jeszcze o park im. Jerzego Waldorffa (z ławeczką – pomnikiem pana Jerzego). To był bardzo fajny, mile i efektywnie spędzony dzień.
5-go maja to już był nasz powrót do domu. Ale zanim, to skoro świt, przed śniadaniem jeszcze, w ramach regeneracji po półmaratonie, ruszyłem potruchtać nad brzegiem morza. Dotarłem aż do Gąsek. Po zrobieniu kilku fotek tamtejszej latarni morskiej, wróciłem na bazę, gnany przez odzywający się zegar biologiczny, bo najzwyczajniej w świecie, ssało mnie niemiłosiernie 😉.
Podsumowując, to było kilka bardzo intensywnych dni, spędzonych razem, rodzinnie. I to jest najważniejsze w tym wszystkim.