Z dawnych wspomnień: Mazury 2010 (Ruciane-Nida)
W zimowe wieczory, przy brzydkiej pogodzie, albo gdy zarazki nie wypuszczają z domu, planujemy nowe wyprawy lub wspominamy poprzednie wyjazdy i oglądamy zdjęcia. Postanowiłam trochę uporządkować te wspomnienia i uzupełnić czas „sprzed Polskich Szlaków” przynajmniej o główne urlopowe wyjazdy w skrócie.
Czas urlopu wybieraliśmy nie związani jeszcze wakacjami w przedszkolu czy szkole, a miejsce kierując się hasłem: „Niedaleko domu a ładnie”. Pojechaliśmy zatem w czerwcu do Rucianego-Nidy. Pogoda wbrew oczekiwaniom nie sprzyjała pluskaniu się w pobliskich jeziorach. Jednak wszystko ma swoje dobre strony – mieliśmy więcej czasu na wędrowanie po lasach Puszczy Piskiej i inne atrakcje.
Pierwszego dnia po przyjeździe pojechaliśmy do Sanktuarium Matki Bożej w Świętej Lipce na Mszę Świętą i prezentację słynnych organów, a następnie do Miasteczka Westernowego Mrongoville w Mrągowie. Załapaliśmy się na pokazy kaskaderskie, karmienie królików i obowiązkowo zaopatrzyliśmy się w kapelusz kowbojski.
Poza tym wycieczki chodziły parami jak nieszczęścia (choć z nieszczęściami nie miały nic wspólnego):
- 2 razy wędrowaliśmy po Puszczy Piskiej w okolicach Krutynia,
- 2 razy pływaliśmy statkiem,
- 2 razy mieliśmy bliski kontakt ze zwierzętami.
Największą wyprawą był całodniowy rejs statkiem Żeglugi Mazurskiej z Rucianego-Nidy do Mikołajek i z powrotem. Z założenia miał to być wypad do Mikołajek „na lody”, ale zrobiło się tak zimno, że ostatecznie skończyło się na ciepłych gofrach. Mewy nie zawiodły i pięknie pozowały do zdjęć łapiąc chleb w locie. Innego dnia korzystając z usług prywatnego przewoźnika popłynęliśmy do leśniczówki Pranie, gdzie mieści się Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Zwierzaki mieliśmy okazję oglądać i głaskać w Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie (tu było znacznie więcej gatunków zwierząt i nudny przewodnik) oraz na fermie jeleniowatych należącej do Stacji Badawczej Instytutu Parazytologii PAN w Kosewie Górnym (tu były tylko daniele, muflony i kilka odmian jeleni, ale przewodniczka – kopalnia wiedzy, którą w dodatku potrafiła ciekawie przekazać. Wiele usłyszanych wtedy ciekawostek pamiętam do dzisiaj i na pewno nie pomylę rogów z porożem).
Dopiero ostatniego dnia naszego pobytu, a zarazem pierwszego dnia wakacji, pogoda pozwoliła ubrać się w krótkie rękawy i wejść bosą stopą do jeziora.