Weekend w Jantarze, czyli parę dni nad morzem na lajtowo
Dzień I – czas na przejazd.
Był to nasz normalny dzień pracy, więc dopiero po jej zakończeniu mogliśmy wyjechać do Jantara. Generalnie, to wybraliśmy to miejsce, ponieważ nigdy tam nie byliśmy, a nasi dobrzy znajomi bardzo polecali, ponieważ rokrocznie na koniec sezonu letniego jeżdżą tam na odpoczynek. Na miejsce dotarliśmy dość późno, więc po rozpakowaniu się padliśmy zmęczeni na wyrka, nie mając zbytniej ochoty na przywitanie się z morzem.
Dzień II – Jantar, przywitanie z Bałtykiem.
Tego dnia, było to Boże Ciało, więc dopiero po śniadaniu i po mszy (w bardzo ładnym jantarskim kościółku) udaliśmy się przez centrum Jantara nad morze, by przywitać się z Bałtykiem. Bardzo ładna trasa jest w Jantarze, prowadząca pod górkę, przez nadmorski las. Morze, jak to morze, za to pogoda dopisała, więc poplażingowaliśmy co nie co. Po jakimś czasie odezwały się nasze zegarki biologiczne, więc wróciliśmy do Jantara na obiad. Udaliśmy się do niepozornej gospody, gdzie podawano domowe jadło. Warto tam posmakować tych solidnych porcji w przystępnej cenie, jeśli ktoś chce, mogę podać namiary prywatnie, by nie robić tu kryptoreklamy. Po obiedzie, spaliliśmy trochę kalorii, gdy wróciliśmy tą samą drogą nad morze. I tak dzień nam zleciał. Bardzo przyjemny, świąteczny dzień.
Dzień III – Krynica Morska, Stegna (kościół), kolejka wąskotorowa w Jantarze.
W tym dniu mieliśmy zaplanowany przede wszystkim wyjazd do Krynicy Morskiej. W Krynicy udaliśmy się pod latarnię, ale nie wchodziliśmy niestety na górę, z uwagi na masakryczną kolejkę oczekujących… Potem poszliśmy nad morze, pięknie tam wyglądało. Znad morza wróciliśmy do centrum, na rybkę, a potem nad Zalew Wiślany, gdzie po drugiej strony było można dojrzeć Frombork. Potem już tylko pamiątkowe zdjęcie na ulicy Teleexpresu, i powrót do Jantara. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Stegnę, przede wszystkim piękny kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Szczęściem, był otwarty, więc mogliśmy zwiedzić wnętrza. Upał tego dnia był niemiłosierny, więc wycieńczeni gorącem, pojechaliśmy z powrotem na bazę, nie chciało nam się już chodzić po Stegnie. Po powrocie do Jantara stwierdziliśmy, że skorzystamy jeszcze na koniec z kolejki wąskotorowej, która oficjalnie nazywa się Żuławska Kolej Dojazdowa. Pojechaliśmy w kierunku zachodnim, czyli do ostatniego przystanku – Prawego Brzegu Wisły. To była fascynująca podróż, nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie… Coś wspaniałego i niepowtarzalnego. Polecam każdemu!
Dzień IV – powrót przez Sztum.
Ostatni dzień wyjazdu. Po śniadaniu szybkie pakowanie, pożegnanie z Bałtykiem, i wyjazd do domu. Po drodze mieliśmy zaplanowany Sztum, małą miejscowość, gdzie zainteresował nas przede wszystkim zamek krzyżacki. Sztum może też poszczycić się też innymi zabytkami, jak neogotycki kościół św. Anny czy kościół poewangielicki, stojący w miejscu dawnego Ratusza. Zamek póki co nie jest udostępniony dla zwiedzających (tak było w 2018), a od miłego pana ochroniarza dowiedzieliśmy się, że wnętrza są w trakcie przystosowania do zwiedzania. Natomiast można śmiało zobaczyć dziedziniec zamkowy, co też uczyniliśmy. Potem połazikowaliśmy po mieście, i udaliśmy się na pyszny obiad do restauracji po rewolucjach pewnej znanej pani restauratorki-rewolucjonistki.
Nas bardzo zaciekawił pomnik koni w Sztumie. Okazało się, że są to konie zimnokrwiste, zaś konkretnie, te ze Sztumu, to najcięższy regionalny typ konia zimnokrwistego w Polsce, pracujący głównie w stępie (za Wikipedią). Oznacza to, że posiada on predyspozycje do pracy z dużymi obciążeniami. Doskonale odnajduje się w uprawie ciężkiej ziemi a także w pracach leśnych i transportowych. Konie te charakteryzują się wyjątkową siłą, masą ale także i spokojnym charakterem.
Obecnie istniejąca rasa wyhodowana została w XIX wieku na bazie rodzimych małych koni roboczych, uszlachetnianych importowanymi końmi zimnokrwistymi, głównie z Belgii, Francji i Niemiec. Nazwa „koń zimnokrwisty” pojawiła się w polskiej literaturze fachowej w roku 1964 wraz z wydaniem drukiem pierwszej księgi stadnej pod tytułem „Księga Stadna Koni Zimnokrwistych i Pogrubionych”. Wdrażane są programy ochronne mające na celu zachowanie tej rasy (za Wikipedią).
Tylko dzięki zamiłowaniu hodowców, ludzkiej pracy, wysiłkowi i miłości na przestrzeni lat, koń sztumski przetrwał kolejne wojenne zawieruchy i nieprzychylne koleje losu trwając po dziś dzień, będąc żywym, szeroko rozpoznawalnym symbolem ziemi z której pochodzi. Sztum jest wciąż hodowany na swej ojczystej ziemi a jego hodowla obejmuje powiaty: elbląski, kwidzyński, malborski i sztumski.
Ot, taka ciekawostka. Nie bez przyczyny mówimy, że podróże kształcą.